Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
nie wiem juz nic - rozwalilo sie chyba prawie wszystko
Autor Wiadomość
emem
[Usunięty]

  Wysłany: 2008-11-15, 17:53   nie wiem juz nic - rozwalilo sie chyba prawie wszystko

Witam,
Kompletnie opadam z sił, stąd ten mail.
Moje małżeństwo realnie nie istnieje, poziom napięcia i beznadzieja trwania w tym odbiera mi już resztkę sił i wiary nie tylko w przyszłość naszego małżeństwa, ale i w możliwość w miarę spokojnego ułożenia relacji z dziećmi.
Spróbuję od początku.
Jesteśmy niespełna 8 lat po ślubie, wcześniej żyliśmy razem parę lat, znamy się jeszcze dłużej. Przed ślubem byliśmy nierozłączną parą. Choć sporo pracowaliśmy, było dużo rozmów, wspólnych wyjazdów, wyjść do kina itd.
Żona pochodzi z zamożnej rodziny, moja rodzina nie jest biedna, ale rożnica była wyraźna. Zaproponowałem przed ślubem intercyzę (wiedzieliśmy, że dostaniemy dom), ale I. i jej rodzina bardzo mocno naciskała, żeby tego nie robić. Zgodziłem się.
Wspólne konto mieliśmy już dwa lata przed ślubem (moje dochody już wtedy były trochę wyższe)
Po ślubie stopniowo I. zaczęła być coraz częściej zmęczona, źle się czuć. Coraz rzadziej robiliśmy coś wspólnie. Wierzyłem, że to minie, że to chwilowe. Coś jej sygnalizowałem, odpowiadała, że zdrowie itd.
Dwa lata po ślubie pojawiło się nasze pierwsze dziecko. Było cudnie, byliśmy razem. Pracowałem sporo, ale byłem w domu codziennie18-19. Dalej trochę wspólnie podróżowaliśmy, choć mniej. I. deklarowała chęć powrotu do pracy 8-10 miesięcy po urodzinach dziecka. Dostała wtedy fajną propozycję pracy na ½ etatu (co w jej branży oznacza realnie pracę na 3/4etatu), za niezłe pieniądze, w dobrej firmie. Było dużo rozmów, w końcu kłótnia. Ona nie chciała, ja bardzo chciałem, żeby ‘wyszła do ludzi’. Została w domu, a ja zostałem uznany przez jej rodzinę za potwora, który wygania żonę do pracy…
Odsunęliśmy się jeszcze bardziej, coraz mniej rozmów.Dostałem awans (w domu z pracy 19.00-20.00), mieliśmy więcej pieniędzy.
Po trzech latach (I. cały czas w domu), urodziło nasze drugie dziecko. W domu pojawia się niania, zamieszkuje z nami (mamy duży dom). Na każde wezwanie jest też teść,który dużo pomaga żonie.
Przez chwilę znowu było pięknie. Potem powrót do ‘oddalenia się emocjonalnego’.
Po roku dostałem super propozycję pracy. Bardzo bardzo duży awans pod każdym względem, ciekawa firma. Ale coś za coś – wiadomo było, że będę całymi dniami w biurze, pojawią się wyjazdy. Żona mnie namawiała, żeby brać okazję na 2-3 lata, potem się zobaczy.
Poszedłem do nowej pracy. Roboty było jeszcze więcej niż się wydawało. Sześć dni w tygodniu od 8.00 do 22.00, czasem dłużej. I częste ‘wyskoki’ w niedzielę do biura na 2-3 godziny. Koszmar.
Ale mieliśmy wszystko. Drugi samochód, plus mój firmowy, żona z dziećmi i nianią na 3 miesięcznych wakacjach (Francja, Grecja itd.).
Między nami cisza. Tzn. częste, krótkie rozmowy telefoniczne o ‘sprawach technicznych’. Nie sypiamy w ogóle razem. Nawet na tygodniowych wakacjach, jakie udało się nam ‘wykraść’.
Po półtora roku rzucam robotę. W nowej jest tylko trochę mniej pieniędzy, ale jestem dużo więcej w domu (nawet sporo pracy robię z domu). Jedynie raz na 2 miesięcy wyjeżdżam zagranicę na 2-3 tygodnie.
Żona bardzo narzeka na moje wyjazdy, jest coraz bardziej nerwowa, zapewna podobnie i ja.
Ale w domu nie ma głośnych awantur, ‘osób trzecich’, nałogów.
Próbuję namówić I. na terapię małżeńską. Po pół roku się zgadza, by zrezygnować po dwóch spotkaniach. Mówi, że to ją zbyt wiele kosztuje. A mnie się zaczyna wydawać, jak niewiele wiedzieliśmy o sobie przed małżeństwem… (żona miała burzliwy związek na studiach, później narzeczonego – to były tematy tabu; ja też miałem na studiach dwa związki, żona jednak nigdy nie była bliżej zainteresowana moją ‘przeszłością’).
Podczas każdego z wyjazdów dzwonię codziennie, by rozmawiać żoną i dziećmi, ale te rozmowy stają się jedynie wołaniem dzieci do telefonu…
10 miesięcy temu po którymś z wyjazdów popełniam duży błąd – wyprowadzam się z domu (do kolegi). Mówię żonie, że musimy wszystko przemyśleć, że nie żyjemy faktycznie razem itd. Wracam po 4 tygodniach. Po jakimś czasie namawiam I. na nowo na terapię. Zaczynamy, wydaje mi się, że rzeczywiście zaczynamy mówić o trudnych i ważnych sprawach.
Popełniam kolejny głupi, bardzo bardzo głupi blad.
Przeczytałem jej maila do swojej starej miłości – deklarację, że już nigdy ‘po’ nic piękniejszego jej nie spotkało. Próbuję z nią o tym rozmawiać, ale staje się bardzo agresywna. Jest totalna padaka (choć jestem przekonany, że to był tylko mail!).
Na którejś z terapii, pod moim naporem, stwierdza, że to taka forma tęsknoty za jej młodością i nic więcej. Dla niej to nic ważnego.
Po 4 terapiach wyjeżdżam zagranicę, tym razem wyjątkowo na dłużej (6 tygodni). W trakcie wyjazdu ona zasadniczo nie chce ze mna rozmawiac. Wysyłam sms, zapraszam ją do siebie na weekend razem w Paryżu. Nie chce przyjechać. Pytam, czy pójdziemy dalej na terapię – odpowiedzi brak.
Wracam do domu. Jej nie ma, poszla na siłownię (mogła poczekać 10 minut by się ze mną przywitać…). Jak wraca, to mówi, że jest zmęczona, nie ma siły na rozmowy i chce spać.
I tak dalej przez tydzień. Zasypia z dziećmi o 21.20. Kiedy próbuję z nią rozmawiać, zaczyna agresywnie mówić, że jej nie daję spać po nocach itd.
W końcu żąda, żebym się wyniósł z domu. Bo jest wykończona i musi odpocząć ode mnie. A generalnie dom nie jest mój, nic nie jest moje (co z tego, że przez ostatnie 3 lata zarobiłem więcej niż dom jest wart…).
Przez trzy tygodnie próbuję wszystkie co mi się wydaje, że może pomóc. Przyjaciele, zawodowi mediatorzy. Nic.
W końcu się wyniosłem.
Jest beznadziejnie. Nie możemy nawet ustalić zasad mojego kontaktu z dziećmi. Ona twierdzi, że ma głęboką depresję, choć w kontaktach zawodowych czy z przyjaciółmi jest w super formie, uśmiechnięta…

Mówi, że może jeszcze dwa miesiące i będzie wiedziała, czy chce spróbować dalej żyć razem… Dzieci (3 i 6 lat) wiedzą, że nie mieszkam w domu, bo rodzice nie mogą się dogadać i mama poprosiła tatę, żeby się wyprowadził.
Żona twierdzi, że chce by dzieci miały rodzinę. Tyle, że nie ma już mowy o naszym małżeństwie.
Kompletnie nie wiem jak do niej dotrzeć.
Sporo tu pisałem o finansach, ale tylko po to by pokazac szerszą perspektywę. Ona nie jest pazerna, nie jest skupiona na dobrach materialnych (choć trzeba przyznać, że nigdy jej niczego nie brakowało). Ja na pewno popełniłem szereg błędów, bywałem nerwowy itd.
Choć wciąż wierzę, że nie stało się nic takiego co by uzasadniało ruinę naszego małżeństwa,to nie wiem o co chodzi. Już nic nie rozumiem.
Sorka, że tak długo…
Ktoś ma jakąś myśl?...
Ostatnio zmieniony przez emem 2008-11-15, 19:17, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-15, 18:01   

Emem........ piszesz:"Choć wciąż wierzę, że nie stało się nic takiego co by uzasadniało ruinę naszego małżeństwa,to nie wiem o co chodzi."

A jednak co się stało............. a wiesz co??? a może to poprostu zabrakło czasu na komunikacje małżeńską? zastąpiła ją kasa i mamona???/ pogoń za awansem?
Bo ta kasa ewidentnie przebija w Twoim poście..........................
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-15, 18:32   

to pewnie błąd złego opisania historii. chciałem jedynie pokazać, że dajemy już po bandzie. wylądowałem parę tygodni temu bez niczego, nie mając za bardzo gdzie mieszkać.
i jeszcze nie dodałem, że ten długi wyjazd był ostatni, bo postanowiłem zostawić pracę i zająć się rodziną. a powoli znajdzie się i jakieś zajęcie.
szokujące dla mnie było to, że ona nigdy nie przywiązywała wagi do pieniędzy, a jak przyszło co do czego....
ale, drogi nałogu, masz 100% racji, zabrakło czasu na komunikację.
pewnie też zabrakło wzorców rozwiązywania problemów itd.
bo jak się w trakcie naszego małżeństwa okazało, mamay bardzo różne światopoglądy. np. ostatnio regularnie mnie wyśmiewa, jak sugereję cokolwiek związanego z religią (np. była msza za nas, zabieranie dzieci do kościoła itd.).
dodam, że jej mama jest ortodoksyjnie konserwatywną katoliczką (ale żyje raczej już tylko w swoim świecie), a ojciec - b. ważna postać w życiu mojej żony, jest zadeklarowanym ateistą.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-15, 18:42   

Emem....... ja jestem dość mocno zafascynowany treściami zawartmi w poradnikach-książkach Jacka Pulikowskiego "Warto być ojcem" jak i innych.Napisał ich kilka.Możepostaraj sie przeczytać(jak nie znasz).........jest tam masę takich zyciowych,z humorem opisanych sytacji zyciowych z wyciagniętymi i pokazanymi wnioskami.
Pogody Ducha...... mimo wszystko
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-15, 19:21   

dzieki,
poszukam w sieci jeszcze dzis.

najgorsze jest to trwanie w bez ruchu. ani rozwod, ani malzenstwo. przerywane mniejszymi badz wiekszymi zlosliwosciami.
nie wyobrazam sobie swiat w takim klimacie. wpadne na godzine do dzieci przed kolacja? wezme je na spacer w pierwsze swieto?

to co sie dzieje teraz to koszmar, ktory mnie kompletnie wypompowuje. jednoczesnie I. ma na zewnatrz tyle usmiechu. a jednoczesnie nie chciala zrobic sobie wspolnego zdjecia na urodzinach dziecka, bo juz tak jest mna zmeczona...
 
     
Ann3
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-17, 15:11   

Emem nie chcę Cię smucić, pewnie bardziej już nie można, ale pachnie mi tu kimś trzecim. Współczuję Ci tej życiowej degrengolady ale może dopiero teraz poznajesz swoją żonę jaka jest naprawdę ?
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 00:37   

Oczywiście mogę się mylić, ale wydaje mi się Droga Ann3, że nie w tym rzecz. W znaczeniu - uważam, że I.mnie nie zdradziła, nie ma 'nowego faceta'. Skąd to przekonanie? Bo ona jest szczerze zajęta dziećmi(aż do przesady!), trochę swoją pracą (1/2 etatu). Przed ostatnim wyjazdem dużo byłem w domu i nic się nie działo. Chyba, że to by była bardzo nowa historia. Niemniej, dalej uważam, że nie o to chodzi.
PYTANIE DO KOBIET (głównie):
- dlaczego ona zaczęłado mnie mówić zupełnie innym językiem? Znamy się ponad 15 lat, i zawsze mówiła inaczej. To efekt jej indywidualnej terapii?? Rodziny (ma bardzo silny związek emocjonalny z bratem i ojcem)?? Koleżanek (większość przeżywa kryzysy małżeńskie, wszystkie z tęsknotą wspominają faceta mojej żony z czasów studiów)??
Nie rozumiem...
Najgorszy jest ten stan zawieszenia. Brak jakiejkolwiek decyzji, i ciągłe mówienie, że potrzebuje czasu na uspokojenie emocji.
Tylko, że każdy dzień dłużej, kiedy nie mieszkamy razem, oddala nas coraz bardziej. Bardzo boję się tego, że za chwilę będzie za późno nawet na próbę spokojnej rozmowy tylko o dzieciach...

Wszelkie opinie/komentarze więcej niż mile widziane...
Dzięki!! :cry:
 
     
Maria Anna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 07:45   

Nie musi z domu wychodzić ... jest internet.

Zazwyczaj jak kobieta/mężczyzna się zmienia stoi za tym ktos inny. ZAZWYCZAJ w Twoim przpadku tak być nie musi oczywiście.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 12:39   

Jasne, wiem jak internet potrafi 'pomóc'.
Jednak dalej sądzę, że nie w tym rzecz (choć oczywiście mogę się mylić).

Jeśli 'trzecie osoby' - to raczej terapia czy 'doradcy' w postaci krewnych czy koleżanek.
Terapia może pomóc, i wielu pomogła, ale może też zrobić sporo krzywdy, nie koniecznie od razu z powodów błędów terapeuty.

Chcę podkreślić, że to nie jest tak, że ona to 'ta zła i winna'. Ja popełniłem wiele błędów. Pozwoliłem nam się oddalać, źle postąpiłem wynosząć się na kilka tygodni.
Moja żona podkreśla, że najbardziej ją boli moja nieustanna krytyka (to jej słowa). Zapewne ma przynajmniej wiele racji, bo jestem bardzo bezpośredni i często krytyczny. Wiele wymagam od bliskich, ale zawsze mi się wydawało, że od siebie więcej.
I jeszcze - przez lata nic o tym nie mówiła. Nawet wtedy, gdy prosiłem o pójście na terapię małżeńską.
Dziś mam wrażanie jest potwornie zniechęcona do mnie. Ma hiperalergię na mnie. A zasadniczo do wszystkich dookoła jest bardzo miła i ujmująca.
Nie widzę odrobiny dobrej woli, symbolicznego wręcz gestu. Choć jednocześnie też brak z jej strony decyzji o rozwodzie.

I właśnie to dryfowanie do nikąd jest dla mnie mordercze.
 
     
bird70
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 16:39   

Witaj, emem.
A może rzeczywiście daj jej ten czas- jeśli jesteś przekonany, że nie chodzi o zdradę, jeśli żona nie mówi o rozwodzie- więc nie narzucaj się z rozmowami, ustaleniami... po prostu bądź, okazuj zainteresowanie, ale nie nachalnie, nie oczekuj reakcji... może zdobędziesz ją na nowo swoją cierpliwością? Poświęcaj czas dzieciom... kiedy tylko możesz.
A może warto faktycznie przyjrzeć się jej stanowi zdrowia- mówiła, że ma depresję... czasem nie umiemy tego zauważyć.
Tak mi to przyszło do głowy... choć nie wiem, czy jestem najlepszm doradcą...
Życzę powodzenia:)
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 19:20   

Droga bird70 dzieki za Twoje słowa.
Jednak ja już nie mam siły tkwić w próżni. Nie oczekuję, że żona mi powie już kochany wracaj i żyjemy jak w telenoweli. Chciałbym usłyszeć jakąś deklarację woli (np. chcę spróbować odbudować... albo to koniec).Taka deklaracja przecież też nie oznacza, że to się stanie jutro. Mało tego, to może się nie stanie.
Dziś, z perspektywy, widzę jak mocno poszliśmy na żywioł w naszym małżeństwie. Jak bezmyślnie każde z nas z osobna kopiowało schematy ze swoich domów itd. A nigdy nie umawialiśmy się przecież, że ona zacznie żyć sobie w swoim pokoju, w świecie swoich koleżanek, a ja zajmę się pracą i przynoszeniem grosza.
Jak bezmyślnie podchodziłem do ojcostwa...
Ale jesteśmy tu, a nie 5 lat wcześniej.
Powiedziałem dziś żonie, że nie mam siły tak wisieć w poczekalni. Jeśli ona nie zdecyduje się na choćby najbardziej symboliczny i niezobowiącujący gest, to dla mnie oznacza już albo czekanie na koniec, albo sam się na :-( to zecyduję.
 
     
bird70
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 19:52   

Widzisz, emem, rozumiem cię bardziej niż myślisz... widzę siebie w tym, co piszesz o bezmyślnym kopiowaniu modeli domów rodzinnych... to trudne sprawy, bo często robimy to nieświadomie. Mój mąż kwituje swoje zachowanie tekstem: jestem jak mój ojciec, zimnym draniem i tak juz zostanie.
A ja ciągle czekam na gest dobrej woli ze strony męża. Pisałam o tym dziś w innym wątku... Myślę, że ja wyszłam mu naprzeciw - przyjeżdżając do niego z pomysłem, że budujemy od nowa, że będziemy się starać, ale że zmiana nie nastapi od razu... Po miesiącu (nie mogę się wybielać, też puszczały mi nerwy) mój mąż twierdzi, że nie potrafi ze mną żyć, żebyśmy mieszkali osobno, ale rozwodzić się nie chce. Mieszkaliśmy osobno już rok, dla mnie to straszne- czuję się żoną, a nie mam męża. Dla niego nie mają takiego znaczenia kwestie religijne. Broni swojej wolności, swojego życia, które sobie tu zbudował, a ja przestałam być jego częścią. Każdego dnia przekonuje mnie o tym, że nie mam dla niego żadnej wartości, że nie warto się starać. Więc ja czuję się zmuszona do decyzji o odejściu, o powrocie do mojego życia- bez niego. Ale bez rozwiązań ostatecznych to dla mnie "poczekalnia"- jak piszesz.
Nie umiem tego ogarnąć... i- mimo, że mi źle- nie umiem podjąć tych ostatecznych decyzji...
Przykro mi, ze tak smucę, ale taki mam czas teraz...
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 21:04   

Emem....po pierwsze...

Kompletnie nie wiem jak do niej dotrzeć.
Sporo tu pisałem o finansach, ale tylko po to by pokazac szerszą perspektywę. Ona nie jest pazerna, nie jest skupiona na dobrach materialnych (choć trzeba przyznać, że nigdy jej niczego nie brakowało).
Choć wciąż wierzę, że nie stało się nic takiego co by uzasadniało ruinę naszego małżeństwa,to nie wiem o co chodzi. Już nic nie rozumiem.


Brakowało!!!.......Ciebie!!!
Chłopie przecież Ty przez conajmniej połowe małżeństwa byłeś nieobecny!!!
Czemu sie dziwisz?
Dodaj do tego swoją nerwowośc, krytycyzm,wymagania....i masz odpowiedź.
Osobiscie zamiast tej całej materialnej otoczki wolałabym mieć męża...i w domu ,i na wakacjach.

dalej....

Od kiedy mieszkasz poza domem?.... o ile dobrze wyczytalam to od kilku tygodni...i co?
...i biadolisz,ze nie potrafisz tak żyć...w próżni....zawieszeniu.....
Chcesz czarno na białym....powrót, albo rozwód, a jak nie otrzymasz jasnej odpowiedzi to co?.... sam złożysz pozew(sam sie na to zdecydujesz)
Obawaiasz sie,ze kazdy dzień dłużej, kiedy nie mieszkacie razem oddala Was od siebie coraz bardziej..... czy to cos nowego?.... tak żyliście przez ostatnie lata... w oddaleniu.
Niestety...pogon za pieniądzem wzięła górę.
Wciąż wymagasz....chcesz natychmiastowej decyzji, zmiany....bo coś zrozumiałeś, być może przewartościowałeś.
Wiecej tu takich, co to obuchem w łeb dostali, przejrzeli na oczy....i się niecierpliwią.
Emme...CZAS.
Jeśli nie zmienisz nastawienia, jesli nie dasz wytchnienia, jesli nie przestaniesz oczekiwać,namawiać,chcieć juz.....przegrasz.

Dla przykladu...moj mąż kiedyś też chciał już...tez nie potrafil żyć w zawieszeniu....miałczał, kombinował,namawiał, wymuszał...aż sie doczekał...nie potrafisz to odejdź, chcesz rozwodu to złóż....nie odszedł, nie złożył, ale odpuścił....dał czas czasowi.
Dziś jesteśmy razem i jest coraz lepiej.

Wracając do poczatku.....Kompletnie nie wiem jak do niej dotrzeć.......dać czas ktorego potrzebuje....sobie rownież.
Nie bierz się za zmianę żony, najpierw zmień siebie...to co możesz i co powinieneś.
Spokój i ukojenie znajdziesz w Bogu, rozeznanie i wskazówki również.
Powodzenia.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 10:42   

tak, czas daj, bądź cierpliwy, ukorz się, pochyl głowę.
przytakuj na złośliwe uwagi itd.
jasne.
jednak musze też normalnie egzystować, pracować. odpowiadam za byt kilku osób. zostałem wyrzycony - bo tak to trzeba nazwać - ze swego domu, regularnie słyszę sugestię, jakoby chciałbym zabrać dom mojej żonie...
Kochani - podpisujcie intercyzy! Nie na wypadek rozwodu, tego absulutnie nikomu nie życzę, tylko w razie emocjonalnie gorących kłótni będzie jedna głupota mniej do zrobienia.

Moja żona nie potrafi powiedzieć, czy chce SPRÓBOWAĆ naprawić nasze małżeństwo.
Jasne, mogę jeszcze czekać 7 lat, i może się wszystko dobrze ułoży. Ale na dziś mam wyraźne poczucie, że jestem wykorzystywany.
A co do tego, że mnie pół życia nie było w domu - to sorry, ale błędna diagnoza. Ostatnie 2 lata to co najwy zej wyjazdy na 2 tyg raz na 2-3 miesiące, poza tym byłem w domu (pracowałem z domu)!
Chcę tylko powiedzieć, że zrobić chcę wszystko dla naszego małżeństwa, ale jestem człowiekiem - też mi się należy jakaś odrobina szacunku.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 11:05   

nic dodac nic ując
sprowadziłes swoje życie do finansów
a rozliczenie niestety z bilansem ujemnym
jako biznesmen moze ta wizja twojego zycia cie ocuci, ze największe straty finansowe to nic w porównaniu z porażka przegranego małżeństwa
pieniędze rzecz nabyta raz sa raz nie
ktos kiedys powiedział
pieniądze szczęscia nie dają
to nie prawda daja
trzeba wiedziec tylko gdzie i co za nie kupic
ty kupowałes i inwestowałes nie w to co trzeba i nie tam gdzie trzeba
teraz w niwecz poszedł cały twój dobrobek zycia finansowy bo o niego więcej ci chodzi
niz że straciłes swoje zycie właśnie poprzez chciwosc nie masz nic ani pieniędzy ani żony
lepiej stracic fortune niz dom i rodzine
pozdrawiam
pieniędze szybko na nowo uzyskasz zony może juz nigdy z takim nastawieniem
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8