Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
MOJE PYTANIE
Autor Wiadomość
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 10:19   

Samotna, pomagała mi myśl że całe wielkie "Niebo" jest za mną, stawiałam sie do pionu myślą że nie mogę stracić zaufania bo inaczej przegram, możecie się ze mnie śmiać ale wyobrażałam sobie wetdy że trzymam Jezusa za ręke, teraz widze ze to była moja pustnia, moje umieranie, bardzo bolesne bo ja nie wyzszłam wtedy z tego bólu choćby na chwilę, odgrodziłam sie od ludzi, uciekłam w samotność, swiat do mnie nie pasował był za piękny, myślałam co ja zrobię ze swoim ciałem po co mi ono, czułam sie jak margines, jak bezpłciowa rzecz i tym bardziej podziwiam szczerze forumowiczow któzry potrafili wyjść choćby troche z tego koszmaru i potrafią żyć w pojedynke, to wg mnie ogromny psychiczny wyczyn
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 10:37   

Agnieszko a nie jest to świadectwo na to że można życ i cieszyc się życiem nawet w popjedynke
...podziwiam szczerze forumowiczow któzry potrafili wyjść choćby troche z tego koszmaru i potrafią żyć w pojedynke, to wg mnie ogromny psychiczny wyczyn...

ze warto dla siebie zawalczyc o ten podziw u innych by i na mnie tak patrzyli
z Jezusem przy boku, pewnie będzie ci bezpieczniej
wspieraj sie modlitwa tym co daje ci ukojenie ale nie przestawaj walczyc o to by świat był piękny i bys do niego pasowała jak inni
 
     
kamyk07
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 14:22   

nie tylko niebo Agnieszko78 ale i każdy z nas jest z Tobą:)i pomaga niebu by szybciej zadziałało:)no
pozdrawiam:)
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 14:57   

kamyk07, dziękuje, u mnie Niebo w sumie szybko zadzialalo, pisałam jedynie o swoim doswiadczeniu tamtego czasu kryzysu
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 19:05   

agnieszka78 napisał/a:
Samotna, pomagała mi myśl że całe wielkie "Niebo" jest za mną,


Agnieszko, zebym ja mogła jeszcze to poczuć, chwytam sie pana Jezusa, chciałabym czuć, ze to co sie dzieje jest po coś, ze Jezus chce dla mnie dobrze. Nie moge jedynie w kontekscie tego co sie dzieje zrozumieć co jest dobrego w rozpadzie małzeństwa.
Wiem, wiem nie nam to oceniać...
Odczucia, uczucia podobne do Twoich, niestety najchetniej uciekłabym daleko...
Też boję sie samotnosci i to bardzo...

mami,
tak, pokochać, zaakceptować siebie, zwłasazcza teraz kiedy cała moja kobiecość i
wartośc została podeptana, troche trudne.

Norbert,
pewnie, że trzeba juz zyc dla siebie, swoim zyciem, nie ogladać się za siebie, nie oglądać na męża. Rozpatrywanie tego w kategoriach, że nie jest mnie wart chyba nie ma żadnego znaczenia, ot poprostu nie czuł, nie był ze mna szczęśliwy i dał sobie prawo do budowania szczęścia na nowo.

pullo,
chyba mnie rozumiesz. powiem tak, ja dopiero przeżywam to 3 miesiące, Ty w tym stanie 14. Aż boje się pomyśleć na jakim etapie i w jakim stanie psychicznym i stanie ducha bedę za rok? O Boze jak pomyślę, że taki stan moze trwać latami to aż strach sie bać.

[ Dodano: 2008-10-29, 19:06 ]
agnieszka78 napisał/a:
Samotna, pomagała mi myśl że całe wielkie "Niebo" jest za mną,


Agnieszko, zebym ja mogła jeszcze to poczuć, chwytam sie pana Jezusa, chciałabym czuć, ze to co sie dzieje jest po coś, ze Jezus chce dla mnie dobrze. Nie moge jedynie w kontekscie tego co sie dzieje zrozumieć co jest dobrego w rozpadzie małzeństwa.
Wiem, wiem nie nam to oceniać...
Odczucia, uczucia podobne do Twoich, niestety najchetniej uciekłabym daleko...
Też boję sie samotnosci i to bardzo...

mami,
tak, pokochać, zaakceptować siebie, zwłasazcza teraz kiedy cała moja kobiecość i
wartośc została podeptana, troche trudne.

Norbert,
pewnie, że trzeba juz zyc dla siebie, swoim zyciem, nie ogladać się za siebie, nie oglądać na męża. Rozpatrywanie tego w kategoriach, że nie jest mnie wart chyba nie ma żadnego znaczenia, ot poprostu nie czuł, nie był ze mna szczęśliwy i dał sobie prawo do budowania szczęścia na nowo.

pullo,
chyba mnie rozumiesz. powiem tak, ja dopiero przeżywam to 3 miesiące, Ty w tym stanie 14. Aż boje się pomyśleć na jakim etapie i w jakim stanie psychicznym i stanie ducha bedę za rok? O Boze jak pomyślę, że taki stan moze trwać latami to aż strach sie bać.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-29, 21:13   

Samotna, nie możesz zrozumieć, co może byc dobrego w rozpadzie małżeństwa ...?
Bo nic dobrego nie ma......
ale kryzys jest nam dany ( nam!!!), żeby się zatrzymać, zastanowić, przemysleć, zmienić !

A my często analizujemy nie w tę stronę, w którą trzeba .
A my zwykle - co zrobiłam xle, albo - ja dla niego wszystko, a on drań i niewdzięcznik, ale ja go i tak kocham .

A to nie tak!
Czas kryzysu jest nam dany - nam , Tybie , mnie ! Po to, żeby nie analizować ciągle w tył i taplać się blocie tego co było - ale żeby przyjąć talent = dar naszej ułomności , trudności , kryzysu, upadku,bólu, i coś z tym zrobić ! Powielić talent = wykorzystać ten czas a nie go zmarnować .

Co Ty możesz zrobić, żeby Twoje zycie było teraz dobre, lepsze, pełne ?
Tamto zycie się skończyło !
Co Ty zrobisz z danym Ci nowym czasem, nowym dniem, nową rzeczywistością ?
Czy ruszysz do przodu, czy będziesz stac w miejscu ? Czy będziesz cięgle patrzeć do tyłu ?
Czy ruszysz do przodu i ten dar, talent utopisz, zakopiesz, czy powielisz na chwałę swoja i Pana ?
Czy sie rozwiniesz, czy będzisz się cofać ?

Samotna....wiem, ból, że ruszyć sie nie da ! Ale wiem też, że ten czas mija, przejdzie w kolejny etap...często złości....a potem w następny etap.....budowania od nowa swojego zycia .

Dzisiaj ból, ale jutro ...w końcu przyjdzie nowy dzień . Wytrwaj z nadzieją w sercu, że zmieni się Twoje zycie tak, jak sama go sobie ułożysz .

Jak żyć, skoro mąż wdeptał w podłogę, odrzucił, upokorzył, zlekceważył, pozbawił kobiecości......
Samotna i Ty pozwoliłaś sobie na to, żeby ktoś Cię tak obdarł ze skóry, a Ty stoisz zdziwiona i co....nie zawalczysz o siebie ?????????
O swoja godność, kobiecość, wdzięk. Pozwolisz, żeby ktoś Ci wmówił, że jesteś beznadziejna ?
Ty beznadziejna ??? Pozwolisz na to ??
Bo , cholera, ja na to nie pozwolę, Samotna, bo TY NIE JESTEŚ BEZNADZIEJNA !! Ty jesteś wartościową, modrą, piekną, urzekającą KOBIETĄ !!!!!!!!!
I masz nas, przyjaciół i nie jesteś sama i ja Cię mocnooooooooooooooo przytulam !!!
A Ty Babo glowę do góry podnoś i nie daj się !!! Cmoooooooooooook !!
 
     
sofia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-30, 07:46   

El,... trafiłaś w dziesiątkę !

Samotna , to co Ci napisała El
CZYTAJ NA OKRAGŁO !

a cale swoje cierpienie ODDAJ Jezusowi w modlitwie

Jezu , zajmij sie tym
http://www.sychar.mobi/modlitwy_12.html

a zobaczysz , jak każdy kolejny dzień będzie lepszy.
Ale musiszz ZAUFAĆ....

ŚCISKAM cIĘ MOCNO ..........

Ja zaufałam i moje życie nabrało SENSU !
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-30, 10:24   

EL,
dziekuje wczoraj jak to przeczytałam rozryczałam sie jak bóbr, nie byłam nawet w stanie odpisać. Wiem, ze masz racje pisząc to, ale dla mnie tamto życie, które sie skończyło, było dla mnie dobre, jak widać nie dla męża, więc, to co jest teraz jest straszne - depresja i ból.
Sofia,
dziekuje będe do tego co napisała El wracać, ale tu i teraz jestem samotna i obolała
Boże daj siłę!
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-30, 11:23   

No własnie, taka modlitwa - Boże daj siłę....to modlitwa dla Ciebie na teraz !
O siłę i wytrwanie !!

Samotna, Ty uważasz, że to co było było dla Ciebie dobre....bo tak pewnie było.
I dla męża też pewnie bylo dobre, ale nie wiem...odechciało Mu sie ? Ale co nam do tego....Jego wola i Jego decyzja...Jego też będą konsekwencje !

To co było się skończyło....bo wiesz Samotna, kończy sie i to co złe i to co dobre. Przychodzi koniec i już.

Nie wiesz jaki teraz będzie etap....myslę, że też będzie dobry, jak przetrwasz ból, jak przecierpisz i jak wytrwasz. Bo wiesz....to jeszcze nie Twój koniec świata. To raptem zamknął sie jakiś etap , ot co .

Ale dzisiaj wstaje nowy dzień i nie wiesz co on Ci przyniesie , możesz go zaplanowac i żyć wg swojego planu, możesz przezyć go wg swojego widzi mi się, może być wesoły jak zechcesz, albo smutny jak tak postanowisz.....na to własnie masz wpływ.
Bo widzisz Kobito, teraz to masz wpływ na swoje życie ! Teraz wszystko od Ciebie zalezy, teraz TY !! Jak to przeżyjesz, jak wykorzystasz, od Ciebie zalezy. Więc nie marnuj dni, sprawiaj , żeby były one dobre i niosły coś fajnego dla Ciebie .
U mnie słońce za oknem...a u Ciebie ?? Oj....i nie mów mi, że go nie widzisz i wirujących kolorowych lisci ?!!
Niech Duch święty Cie dzisiaj prowadzi i da dużo radości !!
Cmoooooooooooooooooooooooooooooooook !!! EL.
 
     
Nirwana
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-06, 16:05   

Witajcie! :)
To mój pierwszy post tutaj, choć od jakiegoś czasu Was poczytuję. Żałuję tylko, że tak późno tu trafiłam. Ale lepiej późno niż wcale :)
Może przyjdzie czas, że dokładniej opiszę moją historię, ale teraz tylko kilka słów do Samotnej. Przedmówcy: El, nałóg, inni - doskonale piszą. I mają rację. A ja tylko swój przykład dam - może to Ci pomoże :)
Wiesz - tak jak Ty, czułam się jeszcze 3 miesiące temu. W maju wyprowadziłam się od męża "zdradzacza". Uroczy człowiek, ale już niekoniecznie super-mąż. Mimo to uważałam to moje poprzednie życie za dobre, jak Ty. Bo wiedziałam, że na świecie nie ma facetów-ideałów, że nie ma szczęścia ciurkiem, a tylko różowe zdarzenia w szarzyźnie życia.... I było mi z tym dobrze.
Aż się okazało - że on chce inaczej żyć, że inna kobieta.... Szok, ból, próby pomocy jemu, bo on się zagubił, rozmowy z teściami... Bzdury, nic to nie dało - teraz to wiem. Ale nie żałuję, bo był to pewien etap, bez niego nie byłoby mnie tu gdzie jestem. Bo musiałam sama sobie udowodnić, że zrobiłam wszystko, aby tego rozstania nie było. I zrobiłam to ostatecznie nie dla "nas", ale dla siebie, dla swojego poczucia, że jestem w porządku wobec samej siebie, wobec swoich zasad.
I wreszcie - to ja się zaczęłam odcinać od męża. Od proponowanej mi przez niego "przyjaźni". Tak jak Pullo napisał- zaczęłam stawiać granicę. Pierwszy krok - wyprowadziłam się. Drugi krok - powiedziałam, że nie będę mu dawać rad, jak domem i gospodarstwem się zająć. Trzeci krok - że mu nie powiem gdzie i z kim jadę na urlop, bo to już nie jest nasze życie tylko moje. Kolejny - że rozwodu mu nie dam, ale chcę aby mnie spłacił z połowy naszego majątku, bo chcę mieć własny dom, z którego nikt mnie już nie wygoni.
I wiesz? - to działa!!! JA się czuję lepiej, już mnie mało obchodzi, że on może czuć się źle.
I wcale nie chodzi o to by - jak ktoś napisał - zabić tę miłość. Wręcz przeciwnie!!! Modlę się, aby Bóg pozwolił mi kochać mego męża, mimo tego co zrobił, co robi... i by uzdrowił jego duszę, i nie pozwolił zabić tej miłości. Ale ja się teraz od niego takiego, jakim jest teraz - odcinam, aby nie zniszczył mnie i mojej godności. Być może kiedyś nasze drogi się zejdą. Ale wcale nie muszą... I ja się z tym godzę.
Może Ci się moje przemyślenia przydadzą - pozdrawiam serdecznie :)

Wiem, że te słowa mogą trącić trochę pychą, że ja wiem jak żyć najlepiej. Pracuję nad tym. Bo tak było kiedyś - że zawsze najlepiej wiedziałam, jak żyć, że sobie ze wszystkim poradzę. Otóż życie pokazało - że niekoniecznie ze wszystkim sobie poradzę, tak jak bym chciała. Taki zadufek jest ze mnie jeszcze... ;-/
 
     
Kari
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-06, 23:50   

Witajcie!
Miałam kiedyś bliską znajomą, starszą panią, która już od kilku lat nie żyje. Jej życie było trudne. Na początku wojny byla młodą mężatką z dwójką małych dzieci ( 2 i 4 latka). Jej mąż nie troszczył się za bardzo o rodzinę i wkrótce zakochał się w innej kobiecie. Moja znajoma przeszła przez wszystko to, co zdradzone osoby na tym forum. Niestety jej mąż zdecydował się na nowy związek i zostawił swoją zonę i małe dzieci bez środków do życia w czasie wojny. Z nową partnerką miał troje dzieci. Nigdy nie interesował się swoimi dziećmi z właściwego małżeństwa, nie utrzymywał kontaktów, mimo, że te dzieci bardzo tego pragnęły, same pisały do niego listy, może dwa razy napisał byle jaką odpowiedź. Ten człowiek był niewierzący, działał aktywnie w partii i jego dzieci z drugiego związku były daleko od Boga.
Moja znajoma poradziła sobie, choć było jej bardzo ciężko, a piętno zdrady i wielkiej krzywdy nosiła w sobie do końca życia. stała się głęboko wierząca i tak też wychowała swoje dzieci. Te dzieci, już teraz osoby starsze, mają głęboki żal do swojego ojca cały czas, choć chyba mu przebaczyły. . Były na jego pogrzebie, o którym dowiedzialy się przypadkiem ( pogrzeb był bez księdza i żadnych modlitw) i od tego czasu modlą się za niego i często zamawiają Mszę św. za jego duszę. I wiecie tak sobie myślę, że choć rozpad małżeństwa jest zawsze złem i trudno też rozważać co by było gdyby..., to jednak wydaje mi się, że akurat w tym przypadku widać jakieś dobro. Żona i dzieci zachowały i pogłębiły wiarę w Boga, a sam zdradzacz jest otoczony modlitwą , za co pewnie jest bardzo wdzięczny po tej drugiej stronie (patrząc na to z perspektywy wieczności ma to sens). Wiem, że to dla Was słabe pocieszenie, ale jest to dowód na to, że Bóg potrafi wyprowadzić ze zła coś dobrego. To taka dygresja.....
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-07, 14:45   

Kari daleka tu jestem od stwierdzenia że w tym wypadku cierpienie przekształciło zło w dobro....
istota cierpienia jest co prawda sprawianie, że człowiek poprzez ból staje się lepszy, wolny od odczuwania zranienia jednak
pod warunkiem, że dokonał w pełni wybaczenia sobie i osobie przez która cierpiał,
trudno tu mówic o wybaczeniu i pogodzeniu z tym co sie stało dla tej opuszczonej rodziny skoro po tylu latach wciąż na nowo rozpamiętuja odejscie ojca, pewnie same tez w swoich juz rodzinach nie zaznały przez to szczęscia i spokoju
cierpienie niezawinione tym rózni się od zawinionego iż o wiele trudniej o wybaczenie sobie i zawinionemu
o ile zawiniony ponosi słuszną kare za popełnione winy o tyle osoba ciepiąca niewinnie tłumaczy sobie iz nie ona powinna byc nieszczesliwa
dlatego musi znalez sens cierpienia niezawinionego, otworzyc sie na zmiany by to doświadczenie sprawiło iż będzie silniejsza i bogatsza duchowo, drogą do poznania siebie

wielu pomaga zamiana myślenia cierpienia
nie dlaczego cierpie... tylko dla kogo cierpie...

dlatego przestrzegam wszystkie osoby przed tym by ciepienie nie doprowadziło do tego iż po latach wciąż odczuwamy ten sam ból...
Jan Paweł II zgodnie ze współczesną wiedzą psychologiczną, wskazuje cierpiącym trzy etapy przeżywania cierpienia:
etap uświadomienia cierpienia,
etap akceptacji
oraz etap ofiary.
zrozumienie tych etapów ułatwia wypracowanie planu przekształcania cierpienia w akceptacje tego stanu przemiany ludzkiego cierpienia w cnote miłości i wybaczania po to by w końcu wyrwac sie z błędnego koła cierpienia ku wolności, spokoju pogodzenia i startu w nowe lepsze życie...

gdyby ta wspaniała dzielna kobieta dokonałą wybaczenia wtedy modlitwa za zmarłego ojca tych dzieci naprawde byłą by w pełni ukoronowaniem tak jest tylko częściowa, te kobiety same cierpią po tylu latach
to smutne...

pozdrawiam
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-07, 22:11   

Dzięki Ci Nirwano, za Twój głos i rady jakie słysze nie tylko od Ciebie. Cieszę sie, ze potrafiłaś wyznaczyć te granice, a ja przyznaję, ze mam z tym problem.
Wyprowadzka męża ma nastąpić wkrótce, on podjął tą decyzję, więc tutaj sprawa jasna, co do porad odnośnie życia, czy prowadzenia gospodarstwa domowego, to takowych ode mnie nie oczekuje, jest w tym i nie tylko w tym temacie samodzielny, co do pytań o mój urlop, czy jakiekolwiek wyjścia, czy wyjazdy, to nie zadaje takich pytań, ponieważ jak sie wyraził moje zycie i co z nim robię jego nie interesuje, tak jak mnie nie powinno interesować jego życie. W zasadzie on we wszystkim rozdaje karty. Jedynie co mogłam zrobić to odalic sie nieco emocjonalnie. Nie pytam, nie drążę, nie proszę o nic, mijamy się wymieniając się tylko niezbędnymi rozmowami odnośnie dziecka i spraw służbowych, które nas bardzo mocno wiążą. Widzisz moja wyprowadzka nie bardzo wchodzi w rachubę, bo nie jestem sama, to że jest syn to jedno, ale jestem jeszcze odpowiedzialna za tatę, który po niedawnej śmierci mamy mieszka ze mną. Ciężko dodatkowo fundować starszemu człowiekowi pakowanie walizek i tułanie po wynajętych mieszkaniach, zwłaszcza, ze jest to osoba schorowana, która sama potrzebuje poczucia bezpieczeństa, mojego wsparcia, którego najzwyczajniej samej mi teraz brak.
Wiem, ze powodów można mnożyć tysiące w związku z tym pracuję nad swoimi emocjami i mam nadzieję, ze w cierpliwości, małymi krokami wypracuję swój świat. Mam czasami takie chwile, ze chciałbym wszystko postawić na ostrzu noża i niech sie dzieje co chce, bo kto czasami nie zaryzykuje, nie idzie do przodu ten sie cofa. Korzystam z porad fachowca, idę na kurs aaertywności prowadzony przez poleconego psychologa, który mam nadzieję też mi pomoże w określaniu granic. Czytam forum i polecane tu ksiązki. Robię poprostu raz lepiej, raz gorzej swoje, ale mojego męża nic nie wzrusza. Czasami mam ochote przewrócić wszystko do góry nogami bez względu na konsekwencje. Przychodzi potem chwila spokoju i tak w kółko. Drażni mnie fakt, ze nie umiem powiedzieć mężowi, zeby wyprowadził sie szybciej, nie czekając na koniec remontu mieszkania, kttóry potrwa 2-3 miesiące, bo posądzi mnie o złośliwość, ze takiego okresu czasu nie jestem w stanie wytrzymać pod jednym dachem. Odwlekam ciągle rozmowę w sprawie uregulowania spraw finansowych. Nie wiem na co ja głupia licze. Przyznaje boje sie tych rozmów...
 
     
Nirwana
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-10, 08:56   

Samotna... To wszystko to jest proces, to nie tak, że budzisz się rano i już umiesz stawiać granice, i robisz to. Małymi krokami wszystko, również w swoim wnętrzu.
Jeśli drażni Cię, że mąż jeszcze będzie z Tobą mieszkał, bo remont mieszkania, bo posądzi Cię o złośliwość.... - to w pewnym momencie będziesz miała tego dość. I powiesz mu, by się wyprowadził, bo TY tego chcesz, i nie będzie Cię obchodziło, że o coś tam Cię posądzi. Bo Ty będziesz wiedzieć, jak naprawdę jest, z jakich przyczyn ten Twój krok wynikał.
Podobnie ze sprawami finansowymi - zaczniesz rozmawiać, bo lęk przed rozmową stanie się mniejszy niż lęk przed Twoim niezabezpieczeniem finansowym.
To będzie baaaardzo trudne, bo coś i w Tobie będzie wtedy pękać. I pojawią się pytania: "Jak walczyć o swoje, nie niszcząc całkowicie miłości, małżeństwa..." Koszmarnie trudne....
Ale dojdziesz do tego etapu, w swoim czasie.... Wierzę w to!

Ja przedwczoraj rozmawiałam z moim mężem, właśnie o sprawach finansowych. Niby chce załatwić wszystko bez wojny i kłótni, ale sam prowokuje... A to że ja będę majątek zawyżać, a czy on musi rozliczać każdą łyżeczkę, a czy ja wiem, że przez te 13 lat małżeństwa to się tyle zużyło.... Trudne rozmowy, trudno ten rozdział majątku na spokojnie przeprowadzić... On narozrabiał, a ja mu muszę udowadniać, że jestem warta tego aby dostać na spokojnie swoją połowę majątku... :(

Łączę się z Tobą w modlitwie i pozdrawiam!
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9