Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2008-05-17, 16:24 JEZUS z Nazaretu odmienił moje życie - nasze życie:-)
Jestem chrześcijaninem „z odzysku” jak mówi ks. Jan Góra (ten od Lednicy) i dodaje, że tacy najbardziej kochają, Nawróceni grzesznicy kochają najmocniej… (jak Maria Magdalena) bo mają świadomość co zyskali. I coś w tym jest. Wychowałam się w katolickiej rodzinie ale moja wiara była „letnia”. Jestem typowym przykładem człowieka, który ma wyższe wykształcenie, zajmuje dość odpowiedzialne stanowisko a nie potrafił mądrze żyć. Wykształcenie a prawdziwa mądrość, to dwie, jakże różne rzeczy. Zwykła, prosta kobieta ze wsi była często mądrzejsza ode mnie. Teraz wiem, że mądre życie, to Życie z Bogiem w centrum. Ale przyznaję, nie zawsze tak było.
Przez kilka lat byliśmy z mężem przeciętnym małżeństwem; ani dobrym, ani złym. Pamiętam, że bardzo przeżyłam ( duchowo) Pierwszą Komunię naszego syna. Później zaczęła się „równia pochyła”. W małżeństwie coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy, na wiele lat odeszłam od Kościoła, mąż coraz częściej pił i przestał interesować się rodziną. Nigdy nie był człowiekiem religijnym, praktykującym, wierzącym. Małżeństwo kościelne zawarliśmy, bo ja chciałam, bo tak nakazywała tradycja, zwyczaj. Wtedy nie rozumiałam czym tak naprawdę jest małżeństwo sakramentalne. Ponieważ życie nie znosi pustki zaczęłam szukać Boga w religiach wschodu, interesować się filozofią pozytywnego myślenia, po prostu, kreować rzeczywistość po swojemu. Byłam w świątyni indyjskiej w Czarnowie k /Jeleniej Góry, Mysiadle k/W-wy, uczestniczyłam w obchodach urodzin mistrza duchowego, guru, Kryszna Kszetra Prabhu we Wrocławiu a nawet gościłam bahktów czyli wielbicieli Kryszny u siebie w domu.Byłam zafascynowana „innością” tej religii i kultury. Bardzo dużo czytałam. Pamiętam płakałam przy wersecie z „Bagavat Gity” – świętej księgi Indii, który mówił o tym, że „ten kto studiuje tę świętą księgę wielbi mnie (Boga) całą swoją inteligencją”. Płakałam ze wzruszenia. Chciałam zmienić siebie, stać się człowiekiem spokojnym, opanowanym, dobrym, łagodnym, życzliwym itd. itp. I nic. Pozostawało mi moje „chcenie”. Ja się nie zmieniałam. "Doskonalenie się", jest ważne w każdej religii ale pozostawało bez odpowiedzi, jak to osiągnąć ?. Wierzyłam w Boga, tęskniłam do niego, ale wydawał mi się tak odległy, daleki, nieosiągalny.
W rodzinie było coraz gorzej, tragicznie wręcz. Mąż narobił mnóstwo długów, jego firma zbankrutowała, pił coraz bardziej. Powiem tak; przeżyłam piekło żony alkoholika -awantury, interwencje policji, łzy, bezradność, strach, ogromne trudności finansowe i towarzysząca temu świadomość wielkiego cierpienia naszego dziecka. Wszyscy nakłaniali mnie do skończenia z tym małżeństwem. Wszyscy !.Wniosłam sprawę o rozwód widząc w tym szansę na normalne życie dla siebie i syna. Zastanawiam się czasami, co wtedy trzymało mnie przy życiu, że nie zwariowałam ?. Nasz syn ?. W jakimś sensie to od Piotrusia wszystko się zaczęło.
W listopadzie 2005 roku Piotr (na drugie imię ma Paweł) został poproszony na chrzestnego i potrzebne było zaświadczenie. Poszłam do ks. proboszcza w naszej parafii i tu usłyszałam wiele bardzo przykrych słów; że nie chodzę do kościoła a przechodzę obok, że kilka lat nie przyjmowaliśmy księdza, że nigdy nie widział nas razem z mężem w świątyni. W tych słowach było wiele prawdy, która..... zabolała. To bardzo głupie ale postanowiłam być w kościele codziennie, aby miał „powyżej uszu” mojego widoku (bo jednak czasami, aczkolwiek rzadko chodziłam a on twierdził, że mnie nie widział). I tak się zaczęło. Bardzo szybko uczestnictwo we Mszy św. stało się dla mnie czymś niezwykłym, jakimś nieziemskim misterium, zetknięciem nieba z ziemią.
Wiara zaczyna się od słuchania i ja słuchałam, słuchałam, słuchałam. Odzyskałam wzrok i słuch. Słowo, które słyszałam w świątyni niosło radość, nadzieję, miłość. Było jak balsam na moją poranioną duszę. Naprawdę. Słyszałam, że Bóg mnie kocha, że kochał zawsze, że pragnie mojego dobra, mojego szczęścia, że mi wybacza tylko mam już nie grzeszyć. Miałam świadomość, że kapłani przekazują mi wiernie to, czego Jezus nauczał prawie 2000 lat temu, przemierzjąc przez 3 lata ścieżki Palestyny. Przekazują wiernie Jego Słowo. Postanowiłam cały 2006 rok uczestniczyć codziennie we Mszy św. aby sobie wszystko „poprzypominać” bo, (tak sobie wtedy myślałam) jak umrze któreś z rodziców, to muszę wiedzieć jak się modlić, jak się zachować, co wypada a co nie. Już wtedy miałam jakieś niejasne przeczucie, że....
Było we mnie szczere pragnienie życia po chrześcijańsku. W styczniu 2006 roku trafiłam na cykl katechez neokatechumenalnych w naszej parafii bo zaintrygował mnie tekst zaproszenia; „jeżeli rozpada się twój związek, jeżeli chcesz poznać Chrystusa- przyjdź”. Ja chciałam. W czasie ich trwania, 12 lutego 2006 roku nagle umiera moja mama. Przypadek ?. Nie. W życiu nie ma przypadków.
Kontakt z żywym Słowem Bożym uświadomił mi, czym naprawdę jest wiara i pozwolił spokojniej znieść śmierć mamy. Bycie z ludźmi we wspólnocie dało mi siłę do podjęcia decyzji o wycofaniu pozwu o rozwód i przebaczeniu mężowi. Początkowo, kiedy usłyszałam od Marka – naszego katechety – że powinnam przebaczyć i poprosić o wybaczenie swojego męża, to myślałam, że on zwariował, ale coś kazało mi "iść nacałość", zawierzyć bezgranicznie i do końca. Uświadomiłam sobie, że ja też nie jestem bez winy. Nie raz zraniłam swojego męża słowem, brakiem czułości, empatii. Zrozumiałam co to znaczy, że mamy pozwolić aby w naszym sercu narodził się Chrystus i często powtarzane przez Ks. Bpa Zbigniewa Kiernikowskiego (naszego diecezjalnego duszpasterza) słowa „o umieraniu dla drugiego człowieka”. „Umieraniu” czyli rezygnacji
z siebie, ze swojego ja, swoich racji, ambicji, egoistycznego dążenia aby mi było przyjemnie. Mi. A co z drugim człowiekiem ???.
Byłam tak potwornie zmęczona dotychczasowym życiem. Pamiętam zaskoczenie
w sądzie, kiedy na kolejnej sprawie o znęcanie się fizyczne i psychiczne nad rodziną, powiedzieliśmy (ja i nasz syn), że przebaczamy i prosimy o umorzenie sprawy. Wszyscy wtedy byli w lekkim szoku; pan sędzia, znajomi, rodzina. A my z Piotrkiem byliśmy szczęśliwi. Spadł nam kamień z serca. Pamiętam, ile we mnie było nienawiści, niechęci, złości do męża i całego świata. Pamiętam jak strasznie przygniatała mnie świadomość „przegranego życia”.I pamiętam, że kiedy zaprosiłam do swojego życia JEZUSA, te wszystkie negatywne uczucia jakie miałam w sercu znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki„ Przyjdźcie do mnie wszyscy którzy utrudzeni i umęczeni jesteście a ja was pocieszę .”.Poczułam niemal fizycznie głęboką prawdę tych słów. Zrozumiałam, że każde wypowiedziane przez Jezusa słowo jest PRAWDĄ – jest ŻYCIEM -jest DROGĄ. Jeżeli chcemy aby Jego Słowo odmieniało nasze życie, to musimy je traktować jak instrukcję – którą należy dokładnie wykonać, zastosować. Tak jak apostołowie, którzy łowili całą noc i nie złowili nic a kiedy zarzucili sieć dokładnie w tym miejscu i tak jak polecił im JEZUS – sieć, aż rwała się od nadmiaru ryb. Drugiego człowieka, choćby był nie wiem jak podły, zły, zepsuty…możemy zdobyć, zmienić tylko miłością. JEZUS właśnie tego mnie uczył i tego ode mnie oczekiwał. Zrobiłam coś, do czego nie byłabym zdolna, gdyby nie JEGO moc. Im bardziej poznawałam Jezusa tym bardziej byłam Nim zauroczona, zachwycona. To najbardziej niezwykła i czysta moralnie Postać jaką znał świat. Tak bardzo chciałam iść w Jego ślady i być chociaż odrobinę do Niego podobna, bo w zachwycie jest zawsze chęć naśladowania .Poprosiłam męża o wybaczenie i zaczęłam na niego patrzeć inaczej, jak na brata w wierze. Zaskoczyłam go tym totalnie. Zauważył jak się zmieniłam, zaczął chodzić ze mną na Mszę św., po kilkunastu latach (ostatnio był u spowiedzi kiedy zmarł jego ojciec) przystąpił do Sakramentu pokuty, chodzimy razem na sobotnie Eucharystie we wspólnocie. Zmieniły się jego relacje z synem, jest bardziej odpowiedzialny, bardziej opanowany, spokojny. Nie pije alkoholu trzeci rok. Z szacunkiem mówi o posłudze Kapłanów. Wiele rzeczy robimy wspólnie, dużo rozmawiamy (właśnie kończy w tej chwili malowanie całego naszego mieszkania i robi to super). Troszczy się i jest serdeczny w stosunku do mnie. Oto co otrzymałam wzamian za powiedziane Jezusowi "tak, ja chcę". Chcę się zmieniać, chcę żyć na codzień zgodnie z Twoim Jezu... nauczaniem.
W ciągu tych 3 ostatnich lat ciągłego nawracania się, przeżyłam poważne załamanie.Mąż nie pracował, a we mnie dojrzewał zamiar wniesienia wniosku o separację. Już nie o rozwód tylko separację. Chodziło o sprawy finansowe, materialne, o uregulowanie pewnych kwestii prawnych, było mi bardzo ciężko. Chciałam to załatwiać po ludzku, po swojemu. Ale podczas Mszy św.(to był pierwszy piątek miesiąca) poczułam, że muszę iść do spowiedzi, po prostu jakaś siła mnie pchała. Właśnie wtedy spotkałam się z taką niesamowitą życzliwością ze strony Kapłana z nazej parafii - Ks. Adama, że nie wątpię już ani odrobinę w działanie Ducha Świętego w Sakramencie pokuty. Wspaniały Kapłan, którego znałam i darzyłam ogromnym szacunkiem, poradził pojechać na rekolekcje małżeńskie do Wesołej k/ Warszawy . Rekolekcje– Kana-2007. Dał adres, skontaktował z ludźmi, którzy uczestniczyli w takich rekolekcjach w poprzednich latach. To było niesamowite ale mąż się zgodził. Tuż przed samym wyjazdem piętrzyły się trudności (znajomi z usmiechem twierdzili, że to szatan działa i chce nam przeszkodzić). Było cudnie – błogosławiony dla nas czas. Wspaniali ludzie. Czuło się, że Duch Święty jest wśród nas. Takie niezwykłe poczucie jedności, serdeczności. Duchowej i fizycznej jedności, bo wszystko robiliśmy wspólnie (posiłki, modlitwa, konferencje, sprzątanie), mnóstwo czasu na „bycie ze sobą”; rozmowy, wspomnienia. Rozmowy jakich z mężem nie prowadziliśmy od lat; nasze pierwsze pocałunki, pierwsze "kocham", co w sobie ceniliśmy najbardziej, gdzie zawiedliśmy itp.itd. To było okrywanie siebie - od nowa.To tam, w gronie Przyjaciół Jezusa z Nazaretu, zrozumieliśmy czym jest małżeństwo sakramentalne, czym jest bycie ze sobą na dobre i złe i czym jest miłość w małżeństwie. Ponownie i tym razem świadomie, zaprosiliśmy do swojego życia JEZUSA, a ON dokonał cudu, jak w Kanie. Naszym marzeniem jest aby nasz syn widział w nas ludzi odmienionych przez Boga. Serdecznych i życzliwych dla siebie i innych. Ludzi żyjących Ewangelią. Jest w tej chwili w Anglii ale mamy ze sobą kontakt. Wiem jak bardzo się cieszy, że między nami jest tak jak jest. Modlimy się za niego a on często nas prosi o modlitwę, bo wie jak wielka jest jej moc. Myślę, że nasze świadectwo, nasz przykład jest dla niego najbardziej wiarygodnym znakiem, dowodem istnienia i działania BOGA. Podnieść się z takiej sytuacji w jakiej byliśmy jako rodzina, jest możliwe tylko z Bogiem. „Jarzmo moje jest słodkie” mówi Jezus. Dokładnie tak jest. Myśmy tego doświadczyli. Rozumiemy, co jest naprawdę ważne i bezcenne w życiu. Bóg, rodzina, serdeczne, ciepłe relacje z drugim człowiekiem - bliźnim.
Jest jeszcze w tej historii „wątek Maryjny”. Moja Mama zawsze bardzo przeżywała problemy mojego małżeństwa. Była dobrym, kochającym Jezusa człowiekiem. Kiedy zmarła, bardzo za nią tęskniłam, bardzo. Zaznaczam, że wcześniej nie modliłam się na różańcu, nie czułam niezwykłości Maryi, nie rozumiałam kultu jakim otaczana jest jej postać. Dokładnie 6 miesięcy po śmierci, moja mama przyśniła mi się. Była w kuchni naszego rodzinnego domu; piękna, młoda, uśmiechnięta; trzymała w rękach dużą, okrągłą tacę a na niej kilkanaście takich drobiazgów z kamionki. Kiedy się tak wpatrywałam w tacę zobaczyłam obrazek oparty o jeden z tych drobiazgów. To był obrazek Matki Boskiej z Medugorje. Jak rozumiałam ten sen ?. Moja mama wskazuje mi postać Matki Boskiej, naszej „niebieskiej” Matki. Mam się do niej modlić i za nią podążać.
I dokładnie tak robię. Jest codzienny różaniec, udział w nabożeństwach majowych
i październikowych, jest z mojej strony (już 3 rok) uczestnictwo w środowych nabożeństwach do Matki Nieustającej Pomocy . Ja dopiero teraz zrozumiałam niezwykłość Maryi. Przeczytałam na Jej temat wiele książek. I wiem, że za Jej pośrednictwem otrzymałam wiele łask.
W 2007 roku w lutym uczestniczyłam w rekolekcjach dla nauczycieli w Siedlanowie. W Domu Rekolekcyjnym, w kaplicy jest obraz Matki Boskiej zmierzającej do Elżbiety, kiedy Maryja dowiedziała się, że jej kuzynka spodziewa się dziecka. Pamiętam, że w drugim dniu rekolekcji wstałam raniutko, kiedy wszyscy jeszcze smacznie spali, i przed tym obrazem modliłam się za moją mamę. Płakałam, bo nadal bardzo mi jej brakowało. Czułam jej duchową obecność ale brakowało mi jej fizycznie; chciałam się przytulić, pocałować. W tym dniu wróciłam z rekolekcji do domu i położyłam się wcześniej spać bo na drugi dzień w miejscowości gdzie mieszkali rodzice, rano, miała być odprawiona Msza św.za duszę mojej mamy, w rocznicę jej śmierci. Miałam tam jechać. Pzed przebudzeniem – dokładnie w rocznicę śmierci, w czasie kiedy mama umarła około 5.oo rano - przyśniła mi się. Tak samo jak w poprzednim śnie, w kuchni rodzinnego domu; młoda, uśmiechnięta, szczęśliwa. Przytuliła mnie do siebie, objęła mocno. Pamiętam, czułam że jest szczęśliwa, więc tylko zapytałam „Skoro mamo jesteś taka szczęśliwa to czemu ja wciąż płaczę ?”. CZUŁAM DOTYK I ZAPACH MAMY. Ja to czułam jeszcze przez kilka dni.:-).Myślę, że moja modlitwa do Maryi, żarliwa, szczera, serdeczna sprawiła, że przyśnił mi się taki sen. Niejeden Kapłan mi mówił, że powinnam dziękować Bogu za ożywienie wiary i możliwość ponownego kontaktu z mamą. I dziękuję. Codziennie. Za Dar Kapłaństwa, za Ich posługę, za Ich żarliwość bo miałam szczęście poznać naprawdę cudownych Księży i wiele, bardzo wiele im zawdzięczamy. Mój mąż i ja.
Wszystkim, którzy napotykają na problemy w swoim małżeństwie powiem z całą odpowiedzialnością jedno; rozwód to brama do piekła. Pamiętajcie o tym. Każde małżeństwo w oczach Boga jest święte – nierozerwalne i warte, by poświęcić wszystko dla jego ratowania. Wszystko.
Podsumowując. Byłam na dnie. Byliśmy w piekle. Sami je sobie stworzyliśmy, Żyliśmy z daleka od Boga. Tyle razy zamykaliśmy drzwi swojego domu i serca przed Jezusem a ON jednak cały czas cierpliwie czekał. Kochał i czekał. I kiedy zawołaliśmy, przybył i nas prowadzi. Delikatnie, w całkowitej wolności.
Chcemy iść za Jezusem, który jest celem naszego życia i tylko z Nim ma ono sens. Głęboki sens. Wiara jest dla nas niezwykłym bogactwem. Nasze uczestnictwo we wspólnocie, w praktykach religijnych jest źródłem radości. To wszystko odbywa się nie pod przymusem, nie dlatego że tak wypada, że jest taka tradycja. To odbywa się w radości i całkowitej wolności. EUCHARYSTIA jest źródłem siły, adoracja Najświętszego Sakramentu jest źródłem Siły, Sakrament Pokuty jest źródłem siły, czytanie Pisma Świętego ubogaca i jest źródłem ogromnej siły. To nam pozwala coraz lepiej poznawać i coraz bardziej kochać Boga za Jego wierność, miłość, troskę o nas. Trzeba Bogu ufać i wierzyć. To podstawa. Wiara i zaufanie. Cały Stary i Nowy Testament przekazuje nam tę prawdę o Bogu.
JESTEM SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM. Dzielę się tą radością z tymi , którzy chcą słuchać. Staram się tak żyć aby gdy przyjdzie czas, nie stanąć przed Jezusem z pustymi rękoma. Ja teraz „smakuję życie”, cieszę się każdą chwilą, każdą sekundą, każdym dniem. Nieustannie pogłębiam swoją wiedzę o Bogu. Jest tyle wspaniałych książek, które uczą, wyjaśniają, pozwalają spojrzeć głębiej, inaczej. Modlimy się o dobrą, wierzącą żonę naszemu synowi. To jest takie moje ciche marzenie.
O chrześcijaństwie można mówić różne rzeczy, można je krytykować (i wielu to czyni), można na nim nie pozostawić tz. suchej nitki ale ono działa od prawie 2000 lat. Działa i odmienia ludzkie życie. Odmieniło nasze życie. JEZUS je odmienił. Jest dla nas Kimś bliskim, drogim i bardzo kochanym .
Chciałabym móc pod koniec swojego życia powiedzieć za św. Pawłem, moim ulubionym, ukochanym Apostołem „w dobrych zawodach wystartowałam, bieg ukończyłam, wiary dotrzymałam” [/b] Kaśka
Ostatnio zmieniony przez Sati 2008-06-11, 20:11, w całości zmieniany 7 razy
elzd1 [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-18, 21:45
Dziękuję Sati.
kasia1 [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-19, 09:48
ja też dziękuję... i serdecznie pozdrawiam
Małgorzta [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-19, 14:36
Sati to Twoje świadectwo w piekny sposób poazuje wszystkim ludziom, że Jezus uzdrawia tak samo dziś jak i 2000lat temu i że rzaden człowiek Mu nie jest obojetny. Ja czułam Go zawsze ale teraz doświadczam Jego obecności jeszcze bardziej. Jestem w kryzysie a mam ochotę krzyczeć Jezus żyje ludzie uwierzcie w to, to On musi być na pierwszym miejscu i to On może wszystko. On dotknął moich ran podczas Mszy Św. z modlitwą o uzdrowienia i czuje że mnie prowadzi od miesiąca uczestnczę w spotkaniach Odnowy w Duchu Św. , uczestniczyłam w nocnym czuwaniu w wigilie Zesłania Ducha Św. , a w sobotę byłam w Częstochowie na Kongresie Odnowy , codziennie jestem na Mszy Św. czytam książki o Duchu ŚW. modlę się i czuję się jak nowo narodzona i czuje że Duch Św. mnie prowadzi to czego doświadczam to jest niesamowite, aż nie do pojęcia i modle się, aby to pragnienie bycia blisko Jezusa nigdy się nie skończyła, a Matkę Przenajświetrzą proszę o wstawiennictwo. I mimo, że przeżywam trudności to daję radę. I wcale bym tego wszystkiego nie pisała, ale właśnie czuję, że powinniśmy pisać dawać świadectwa o tym że Jezus działa również dziś że Duch Św. napełnia nas swoimy darami.
Przypominam wszystkim którzy jeszcze nie wiedzą że w Łodzi teraz w niedziele i w poniedziałek będą cudowne Msze ŚW. z modlitwa o uzdrowienie szczegóły na stronie www.odnowa.jezuici.pl
JEZU UFAM TOBIE!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum