Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Eliku. Pojednanie, to wyższy poziom w kontaktach z moim szanownym, na razie on nie jest gotów na taki krok. A wybaczenie: wciąż wybaczam, bo wciąż jestem zdradzana. Czy można wynaczyć "na zapas"? Wybaczyłam to, co zrobił, a co robi teraz - oczekuje wybaczenia.
Ola2 [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 20:46
Mam podobny problem, co Elzed1. Rozumiem - wybaczyłam zdradę, ale już nie nadążam z tym wybaczaniem. Co tylko zdążę coś przebaczyć, mija 2-3 tygodnie i następna krzywda dokładana. Ło matko, dzień po dniu ciężko pracuję nad tym, aby:
1. nie zionąć jadem
2. nie zniszczyć wątłej relacji: ojciec-dzieci, czyli nie mścić się
3. nie być zgorzkniałą babą.
Na szczęście - charówa przynosi pozytywne efekty, bo inaczej już dawno bym padła z wściekłości.
A charówa ma kilka imion, np. Cierpliwość, Konsekwencja, Spokój...
Pozdrawiam maszynki do wybaczania (ja już też chyba nią jestem)
[ Dodano: 2008-05-01, 21:48 ]
Ps. Acha, nie mylić Spokoju z przysłowiowym "świętym spokojem", czyli udawać, że nie ma problemu lub bagatelizować problem, bo niby taki mały, że szkoda zachodu.
zuza [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 21:38
proszę o zarejestrowanie w klubie maszynek.
Podobnie i ja- nie nadążam- choc sprawna jestem dość.
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 21:43
...a ja myślę ze to jest tak......zarówno Ty Olu, ja..... i wiele innych tu osób wybaczyło, a to co sie dzieje "po" to jedynie kwestia pojednania którą często uniemożliwiają nam nasi "krzywdziciele". Proces pojednania to kolejny dłuuuuuugi proces,który być może(oby nie) nigdy sie nie skończy, bowiem "do tanga trzeba dwojga"
Jesli zaczynamy się czuć lekko, ogarnia nas radość i chęć do życia, uwalniamy sie od poczucia winy...... znaczy się wybaczyliśmy. Proces wybaczania jest długi ,poprzedzony ogromnym żalem,płaczem, złościa, złorzeczeniem nawet.....az do momentu kiedy przyjmiemy,że to co się stało miało jakis sens, czemuś służyło........ naszemu rozwojowi.
Jedni wracają do Boga, inni poprawiaja te relacje, jeszcze inni dostrzegają swoje wady.....może byli zbyt surowi,wymagający, albo zbyt spolegliwi, więc stają się stanowczy ........zaczynają się bardziej szanować, dostrzegaja swoją wartość,.....itp.
Wybaczamy dla siebie .....wybaczam=jestem wolna=jestem radosna...."żyję"
[ Dodano: 2008-05-01, 22:46 ]
acha....i nie twierdzę ,ze to łatwe
zuza [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 21:49
[quote="lena
Jesli zaczynamy się czuć lekko, ogarnia nas radość i chęć do życia, uwalniamy sie od poczucia winy...... znaczy się wybaczyliśmy.
Ano wcale nie- przynajmniej u mnie nie oznacza to jak napisałaś.
Ja tylko żalem nie żyję, nie jestem babolem zgorzkniałym- jestem przeciwieństwem takiego babola, on - żal mną nie kieruje- mam go za pysk krótko- ale jest- a życie z usmiechem itd jak napisałaś- a owszem, coraz sprawniej. Ot paradoks takowy he he he
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 21:53
Cytat:
Jesli zaczynamy się czuć lekko, ogarnia nas radość i chęć do życia, uwalniamy sie od poczucia winy...... znaczy się wybaczyliśmy.
....a gdzieżeś tu zuzo kochana o braku żalu wyczytała
zuza [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 21:56
hm- no fakt- nie wyjaśniłam dokładnie:
otóż w moim umyśle wybaczenie oznacza pozbycie sie żalu.
Proste- bo jestem prosta człowieka.
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 22:19
Zuza....kiedy mnie myśl najdzie tzn. jakie złe wspomnienie, wcale nie znaczy że serducho na moment nie ściśnie........ a wcześniej ściskało, rozrywało, życie zatruwało i normalną egzystencje uniemożliwiało.Ponoć zdrady nigdy sie nie zapomina, a czy to nie wiąże sie wlaśnie z jakimś chwilowym bólem, czy taki ból to nie jest żal? Czy nie jest to normalna reakcja, przecież cieszyć sie nie będę bo wtedy chyba nienormalna bym była.
Emocja jak każda inna,ale czy ona przeszkadza mi w radowaniu się....NIE, bo jak napisałaś...nie żyje żalem, aczkolwiek się pojawia.
Czym jest ten "żal" w porównaniu z wcześniejszym ogromnym żalem?
zuza [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 22:21
ja widzę tylko przyszłośc przed sobą.
I udoskonalam kontrolę myśli- juz dawno temu mi sie udało- to tylko dbam
o "higienę" myślenia. No staram sie. Jakoś idzie- bezwiednie.
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-01, 22:27
no i super świetnie jak nie wiem co
Ja nie widze bom nie wróżka , ino w przód patrze
Mąż Zosi [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-02, 09:33
Witajcie
A ja sobie tak myślę, że w naszym myśleniu tutaj na forum istnieje, co najmniej jeden zasadniczy błąd logiczny.
Gdy spotykamy się z trudną sytuacją – zdradą, porzuceniem, alkoholizmem wreszcie przemocą, natychmiast rozpoczynamy myślenie w kategorii ratowania małżeństwa. Jest to główny cel naszego działania. Zastanawiamy się, co czynić by skłonić małżonka do powrotu, zerwania z kochanką/kochankiem, leczenia z alkoholizmu. Najczęściej nic z tego nie wychodzi. Popadamy w coraz większą depresję, szukamy winy w sobie, walczymy z Bogiem itp. Jednocześnie czekamy na każdy, nawet najmniejszy gest ze strony małżonka i nawet jeśli jest on tylko przypadkowy i nic nie znaczący budujemy na nim nadzieję że znów wszystko będzie dobrze. Jeśli zdarza się ze niewierny wraca przyjmujemy go z otwartymi rękami, cieszymy się że mamy choć tyle nawet jeśli zdradzacz ani myśli przeprosić, zadośćuczynić, czy radykalnie zmienić się. Przyjmujemy go choć jego/jej postawa nadal sprawia nam ból. Staramy się zapomnieć, nie poruszać trudnych tematów bo a nuż znowu urazimy i zdradzasz gotów znów się wyprowadzić. Paradoksalnie postępując czy tez starając się postępować sprawiedliwie, uczciwie, wybaczając i przyjmując poddajemy się zgubnej logice sytuacji w którą sami się wpędzamy nie potrafiąc wymagać i jasno określać naszych oczekiwań oraz warunków wobec zdradzaczy. Myslę że Bóg byłby głupcem gdyby właśnie tego od nas oczekiwał. Stworzył nas z krwi i kości i nie był to przypadek.
Jednym słowem wpędzamy się w idiotyczną sytuację bo nie stawiamy na pierwszym miejscu siebie i swoich potrzeb. Naszym zadaniem w kryzysie powinno być przede wszystkim ratowanie siebie, dbanie o własny rozwój duchowy i robienie tego wszystkiego o czym często piszą dziewczyny zwłaszcza Zuza i Ola tj. dbanie o swoje małe potrzeby, swoje zdrowie, swoją pracę. A jeśli zdradzasz zechce wrócić to trzeba postawić jasne warunki i nie bać się mówić o swoich uczuciach. Nie wolno zakopywac problemu bo kiedyś albo wyjdzie albo nas w końcu zabije. Wybaczenie nie polega na przemilczaniu krzywdy bo potem często mamy do czynienia z recydywą.
Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć tyle, że gdyby nie radykalna zmiana w postawie mojej żony i prawdziwa chęć naprawy połaczona ze zrozumieniem krzywdy jaką mi wyrządziła to nie wytrzymałbym wspólnego życia pod jednym dachem z kimś kto lekceważy mój ból. Wolałbym separację.
Pozdrawiam
Jarek
sasanka [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-02, 09:54
Uff
Żeś zasunął Jareczku
i słusznie
Potwierdzam krwią własną i przykładem negatywnym:
wybaczyłam w ciągu 3 sekund niemalże i problem zakopałam troszcząc się przez 3 lata coby broń Boże nie urazić pytaniami/wspomnieniami pod hasłem "Nieważne co się stało, ważne jest teraz, a teraz - jak na razie - nie szukam nikogo innego" hehe
i czułam się winna, że to wszystko nadal mnie boli i że MAM potrzeby kurna! m.in. potrzebę usłyszenia "przepraszam, już nigdy tego nie zrobię"
No i oczywiście - stałosię, co niby regułą pewnie nie jest, ale u mnie się wydarzyło:
pojawiły się kolejne razy i żadnych wyrzutów czy hamulców aż okazało się:
- że dla niego to jest 'normalne', że ja się niby o co ciskam
- że mnie to przerasta i nie jestem w stanie tak żyć zaprzeczając sobie, bo to żadne wybaczanie nie jest tylko idiotyczne samooszukiwanie
Odszedł, gdy zaczęłam być konsekwentna
Gdy zaczęłam troszczyć się o siebie
Odszedł
Boli
Jeśli jednak miałby być tak jak był do tej pory oszalałabym i znikła
godząc się na zło i poniewieranie sobą - w imię czego?
I nie sądzę, by tego chciał dla mnie Bóg - mój najlepszy Tatuś
Jezus - mój cudowny na zawołanie Przyjaciel
czy Duch Święty - rozsądek i roztropność moja, gdym ogłupiała z żalu i tęsknoty
albo Matuchna najsłodsza, co cierpliwa, aleć konsekwentna w wychowywaniu Syneczka niebieskiego był (vide: "Synu, czemuś nam to uczynił?!" - i rozważała w swoim sercu, a nie zapominała, bo było minęło)
No a mój Anioł Stróż, kumpel i złośnik, to nieraz mnie pewnie w ciągu tych trzech lat miał ochotę walnąć po łebku zakutym hehe
I wszyscy święci zamiast piać peany to nogę do kopa szykowali, jakżem durnowata była - tylkoj nie mogli, bo ten dobry Ojciec, to wolę człowieczą szanuje, choć czasem przyłożyć powinien
nom - żem se podsumowała żywota kawałek gwoli pożytkowi potomności
i tak się zastanawiam - czy nasze niedole i głupoty kogokolwiek tu uchronią przed kolejnymi latami poniewierki i nędzy?
pewnieć każdy to przeżyć musi, by po latach/miesiącach naskrobać to co ja tylko w słowach innych...
ściskolę tych, co w trakcie pozdrawiając tych, co już po
marioviola [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-02, 10:41
Wiatam na forum,
I ja zgadzam sie z Jarkiem. Należy postawić jasne warunki powrotu i być w tym konsekwętnym.
Ja też wybaczyłem, wybaczam itd... ale, cały czas poruszam z Żoną ten trudny temat. Nie zakopuje problemu i co ciekawe,teraz rozmawiamy ze sobą nie oskarżając się nawzajem. Myślę, że to już coś....
Żona od początku swojego...........skoku zna moje warunki powrotu, wie, że będzie musiała odbudować zaufanie.............
Ja znam też jej oczekiwania względem mnie i wierzę, że kiedyś się nam ułoży........
Czego życzę Wam i sobie
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-02, 11:59
Darek.............nie miałeś okazji komuś pomóc....ale masz pewność żebyś pomagał......pod jednym warunkiem Darek.....że ten ktoś by chciał Twojej pomocy. Sądzę ,że warto dokonać pewnej refleksji: czy Ty sam byś chciał aby ktoś Ci pomagał, szczególnie w pierwszym etapie kryzysu.
Najczęściej usiłujący pomagać słyszy odpowiedź, czy przekaz werbalny :to nasz problem małżeński i my sami musimy go rozwiązać(z autopsji Darek).
Jest jeszcze jeden problem...dość podstawowy. W początkowym stadium kryzysu zainteresowani najczęściej wcale nie mają świadomości kryzysu. Mają świadomość swojej urażonej dumy, pychy czy po prostu urażonego jestestwa. Chcą potwierdzenia swojego „urazu” a nie rozwiązywania problemów od zaczynania przez przyjrzenie się sobie.
I tu wcale mi nie chodzi o winę ................. chodzi po prostu o spojrzenie w siebie, próbę zobaczenia swojego odbicia w lustrze ,podczas dialogu z innym, nie związanym emocjonalnie człowiekiem. Do tego potrzeba szczerości i zaufania .,.... a z tym trudno. Określenia swojego „ja” w kontekście „mnie” . Co daje ,co mam „ja” ,a co oczekuje moje „mnie”( np. się należy)
I jeszcze jeden aspekt o którym piszesz: pokaz mi pary małżeńskie które zaczynając kryzys ,wchodząc w niego, szukają pomocy w poradniach małżeńskich związanych z ich wartościami etycznymi. Jest ich-tych małżeństw- naprawdę niewiele, choć coraz więcej. Mam w sąsiedztwie ośrodek prowadzony przez jezuitów...... coraz więcej samochodów, coraz więcej ludzi jest w dni, kiedy są rekolekcje dla małżeństw, spotkań małżeńskich.
Wielokrotnie spotykałem się ze zdaniem :bo to kosztuje za drogo(180-200 zł). A koszty kryzysu? Nie mówiąc o rozwodzie i rozpadzie rodziny. Te są zwykle jeszcze daleko...albo już za daleko.....
Dalej Darek piszesz o:” No pewnie, że mnie to dotknęło i dotyka bez przerwy i chyba nie ma w tym nic dziwnego. Nie zmieniam jej i nie będę tego robił, jak będzie chciała to zrobi to sama.”
Jasne ,to boli, a wiesz dlaczego tak boli? Bo została zaburzona wizja- przez Ciebie stworzona w wyobrażni - Twojego życia. Zraniła Cię, Zdradziła . To jest Twój ból. I do czasu aż nie przyjmiesz tego bólu jako coś co ma prawo być ,jako swojego, jako swojej klęski (po ludzku oczywiście) do tego czasu będzie bolało.
Darek..... dalej piszesz ( też pisze o tym Wito) że ktoś Wam każe się obwiniać za to co jest Waszym, wielu innych udziałem, za zdradę.
Byłem chyba jednym z pierwszych na tym forum który pisał o tym, że za kryzys w małżeństwie odpowiadają oboje małżonkowie (dostawałem gromy za to)...dziś już więcej ludzi pisze podobnie. Pisałem tak dlatego ,że aby zacząć naprawę czegokolwiek( w tym wypadku małżeństwa) to trzeba mieć choć podstawową wiedzę jak to robić. Naukę trzeba zaczynać od siebie.
I to jest podstawa ........ poznanie swoich mocnych i słabych stron, wad i zalet charakteru ,żądz i pragnień.
Nie można wybaczyć nie będąc gotowym na wybaczenie....i to nie tylko werbalnie poprzez głoszenie gotowości wybaczania. Do wybaczenia trzeba być mocnym emocjonalnie ,trzeba znać siebie czy jest się gotowym uczuciowo do wybaczenia.
W przeciwnym wypadku nici z naprawiania...... bo mylna jest postawa ,że aby wybaczyć to trzeba poznać wszystkie szczegóły zdrady. To jest najczęściej masochizm , zbędna ciekawość .
Dodatkowe ranienie siebie.
Podobnie jest wtedy gdy zdradzacz opowiada ze szczegółami swoją zdradę....... to jest egoizm.....uwalniając w dość dysfunkcyjny sposób siebie od winy przerzuca winę na zdradzonego.
W wychodzeniu z każdej dysfunkcji (zdrady czy kryzysu też) najważniejsza jest świadomość jej posiadania.
I chyba mniej ważne jest wypowiadanie różnego rodzaju przeprosin .Ważniejsze -wg mnie- solidne przyrzeczenie należytej poprawy, że delikwent/ka dołoży należytej staranności aby więcej tego zrobił/ła .Solidna praca nad wyeliminowaniem czy zapanowaniem nad żądzami które spowodowały zdradę(dysfunkcję)
O zdradzie należy pamiętać aby nie powróciła ,ale nie należy nią żyć
Pogody Ducha
[ Dodano: 2008-05-02, 13:12 ]
Sadzę ,że autorytety w wybaczaniu sa tu ....... jest Mąz Zosi(Jarek) lubie go czytać,jest El.jest Lena,Zuza,Ola .
Sztuka jest wybaczyć tak aby to było autentyczne wybaczenie,żeby to wybaczenie nie drapało po piętach dotkliwie............ bo wtedy trudno mówić o wybaczeniu
Mąż Zosi [Usunięty]
Wysłany: 2008-05-02, 12:19
nałóg napisał/a:
Darek..... dalej piszesz ( też pisze o tym Wito) że ktoś Wam każe się obwiniać za to co jest Waszym, wielu innych udziałem, za zdradę.
Byłem chyba jednym z pierwszych na tym forum który pisał o tym, że za kryzys w małżeństwie odpowiadają oboje małżonkowie (dostawałem gromy za to)...dziś już więcej ludzi pisze podobnie.
nałóg
Myslę że musimy wyraźnie rozróżnic dwie rzeczy. Zdradę i Kryzys
Za kryzys odpowiedzialne są zwykle obie strony. I z tym się zgadzam. Ale kryzys nie musi prowadzić do zdrady a nawet nie powinien. Za zdradę odpowiedzialny jest WYŁĄCZNIE zdradzający. I nie ma tu żadnego "ale".
To że zdrada i kryzys wystepują czesto ze soba wcale nie upowaznia nas do myslenia że skoro za kryzys odpowiadają obie strony a zdrada była "skutkiem" kryzysu to zdradzony ponosi wspłwine za zdradę małzonka. Własnie takiego pseudologicznego myslenia powinniśmy się wystrzegać.
Ja przrez moje przewinienia i zaniedbania byłem współwinny kryzysu ale nie dam sobie wmówić że w ten sposób wpakowałem moją żone do łóżka obcego faceta.
Takie myslenie poniekąd usprawiedliwia zdradę bo skoro małzonek nie daje mi czego oczekuje to "mogę" czuc się niejako zmuszony do poszukiwania na zewnatrz. Ostatecznie mam swoje potrzeby a zycie jest krótkie. Oczywiście robię to wyłacznie dla celów "terapeutycznych", by złapać oddech od codziennych kłopotów, zaznac ciepła, czułości.
Dla mnie sprawa jest jasna. Jesli zdradziłem to jest to moja wina i jesli chcę wrócić to zaczynam od zera i to ja muszę się starać by mnie ponownie zaakceptowano i obdarzono zaufaniem.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum