Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:17
Czy moje małżeństwo mozna jeszcze uratować?
Autor Wiadomość
miklo
[Usunięty]

Wysłany: 2008-02-24, 14:12   

kasia1 napisał/a:
Keram,
miłość nie jest, nie może być niewolą... a Ty jesteś zniewolony miłością do własnej żony. Tak jakby na tym świecie nie było nikogo i nic oprócz Niej. Tak jakby Ona była dla Ciebie Bogiem. Nie czyj się dotknięty, że tak piszę, ale tak to widzę. A to nie tak ma być. Kolejność jest taka, że najpierw Bóg, na drugim miejscu małżonek. Może jest tak, że Pan Bóg się o Ciebie upomina tym kryzysem. Ja głęboko jestem przekonana o tym, że wszystko jest nam dane po coś... musimy tylko umieć zobaczyc po co. W takich emocjach tego nie zobaczysz, i na pewno nie zobaczysz tego od razu... na to trzeba czasu... w ciszy i spokoju serca. Ty masz być silnym mężczyną, a siłę może dać Ci tylko Bóg, nik inny.
Przeczytaj "Dzikie serce"
Przeczytaj kazanie ks. Piotra Pawlukiewicza, które Andrzej wkleił tu gdzieś na forum wczoraj czy dzisiaj (nie pamiętam w którym poście, poszukaj) "Kapitanie dokąd płyniemy".
Bądź na Mszy św codziennie, przyjmuj komunię codziennie... i czekaj.
Powodzemnia
Kasia




Czekanie zabija... czas torturuje... gdyby nie moje male sloneczko... zwariuje!
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-02-24, 21:01   

miklo napisał/a:
Czekanie zabija... czas torturuje... gdyby nie moje male sloneczko... zwariuje!


Podobnie to przeżywam, ale Kasia1 ma zupełną rację . . .
 
     
nadzieja
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-09, 12:13   

Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Ślubowanie dotyczy rzeczy, które nas przerastają, ale których chcemy dokonać. Ślubujemy podobnie jak żołnierz idący na wojnę ślubuje wierność swojemu dowódcy - ślubuje, bo będzie narażony na pokusy odmowy wykonania rozkazu, ucieczki przed śmiercią, przed zagrożeniem, zdradą, układania rzeczy na własną rękę. Zawierając małżeństwo, ślubuję posłuszeństwo w miłości i wierności, a to znaczy, że decyduję się na coś, co narażone będzie na pokusę ucieczki, na coś co mnie przerasta, ale czego bardzo pragnę. Ślubowanie małżonków jest jak wyjście na wojnę o wierność, miłość i uczciwość. Wierzymy i ufamy, że ta wspólna droga, która może okazać się nawet bolesna, doprowadzi nas razem - umocnionych przyjętym Sakramentem - do Boga, który stoi na straży nierozerwalności naszego związku.

Najmocniej objawia się ta prawda o nierozerwalności małżeństwa i współodpowiedzialności małżonków za swoje zbawienie, w trudnych sytuacjach kryzysowych, gdy ma miejsce zdrada, porzucenie i nowy pozamałżeński związek współmałżonka. Wtedy w takich szczególnie skrajnych przypadkach wierność dochowana przynajmniej przez jednego z małżonków jest czymś bardzo wielkim i ma wartość bezcenną. Także jest to najwyższy poziom realizacji słów przysięgi: "oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci", zatem że: "nie dopuszczę do twojej śmierci duchowej, kiedy wejdziesz na drogę grzechu".

Bóg zatem błogosławi sakramentalnym wiernym małżonkom i mówi im, że tak jak On zmartwychwstał, tak wraz z Jego zmartwychwstaniem może zmartwychwstać każde trudne małżeństwo. Jeżeli sami małżonkowie zechcą (a przynajmniej jeden z nich) pójść drogą współpracy z Jego sakramentalną łaską, to takie małżeństwo ma szanse przetrwać kryzys - nawet w sytuacji szczególnie trudnej. Wejście przynajmniej jednego z małżonków na drogę wierności, i wykorzystania sakramentalnej mocy stwarza szansę uzdrowienia związku. Otwiera drogę do pojednania.

Nigdy nie powinno mówić się, że jakieś małżeństwo nie ma szans, że jest nieodwracalnie stracone. Zawsze - dopóki człowiek żyje może się nawrócić. Nie powinniśmy przekreślać żadnego małżeństwa mówiąc: "oni się bezpowrotnie rozpadli", "ten związek nie ma już szans na odrodzenie, bo on czy ona jest już w nowym związku, w którym pojawiły się dzieci", itp.. Takie przesądzające na niekorzyść małżeństwa przekonanie narusza nie tylko wolną wolę człowieka (odbiera mu nadzieję), ale i odmawia prawa samemu Bogu do Bożej "interwencji" poprzez sakrament. Nikt z ludzi nie ma takiego prawa przesądzać z góry o losach jakiegokolwiek małżeństwa, a zwłaszcza nie ma prawa odbierać nadziei wiernym małżonkom - nadziei opartej na wierze w sakrament!

Nadzieja na uzdrowienie każdego małżeństwa sakramentalnego

Źródłem nadziei jest sam Bóg, który mocą sakramentu małżeństwa dokonuje cudu przemiany serc małżonków, udziela swego błogosławieństwa, pomaga w przezwyciężaniu wszelkich przeszkód na drodze budowania jedności i miłości małżeńskiej. Najlepszym przykładem jest cud na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie po ludzku wydawałoby się, że interwencja jest spóźniona, ale Pan Bóg na końcu ofiarowuje małżonkom najlepszą cząstkę w postaci wybornego wina. Z tej historii wynika, że należy więc cierpliwie czekać i ufać Panu. Tak z Bożą pomocą będzie i w każdym sakramentalnym małżeństwie - że po trudnym doświadczeniu, kiedy małżonkowie się odnajdą, ich miłość małżeńska będzie głębsza i prawdziwsza niż kiedykolwiek.
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-11, 13:57   

nadzieja napisał/a:


Źródłem nadziei jest sam Bóg, który mocą sakramentu małżeństwa dokonuje cudu przemiany serc małżonków, udziela swego błogosławieństwa, pomaga w przezwyciężaniu wszelkich przeszkód na drodze budowania jedności i miłości małżeńskiej. Najlepszym przykładem jest cud na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie po ludzku wydawałoby się, że interwencja jest spóźniona, ale Pan Bóg na końcu ofiarowuje małżonkom najlepszą cząstkę w postaci wybornego wina. Z tej historii wynika, że należy więc cierpliwie czekać i ufać Panu. Tak z Bożą pomocą będzie i w każdym sakramentalnym małżeństwie - że po trudnym doświadczeniu, kiedy małżonkowie się odnajdą,

ich miłość małżeńska będzie głębsza i prawdziwsza niż kiedykolwiek.


http://www.youtube.com/wa...feature=related


pozdrawiam serdecznie :)
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 13:24   

darek1 napisał/a:

Otóż bez moich zabiegów i ku mojemu zdziwieniu wrócił do mnie syn


Niesamowite jest Darku to co piszesz. Przeczytałem wszystkie Twoje posty i odpowiedzi Nałoga. Pewnie zauważasz już światełko w tunelu. Wielu z nas przez to przeszło. I chyba pomału dojrzewasz do zrozumienia tego, że jesteś kimś bardzo ważnym, bez względu na to czy żona jest z Tobą czy nie. Myślę, że czasami nawet wbrew sobie musimy pokazac partnerowi jacy jesteśmy silni. W moim przypadku to poskutkowało powrotem żony. Sama później opowiadała mi, że myślała, że to jej odejście wcale mnie nie ruszyło, a liczyła, że padnę na zawał (mam słabe serce). Wierz mi przeżywałem to podobnie jak Ty. Dół, wyśmiewanie się ze mnie wspólnie z kochankiem np. z moich możliwości seksualnych w obecności innych osób i wiele innych brudów. Pytałeś kiedyś czy można wybaczyc. Niestety chyba tak mocno kochamy swoje żony, że wszystko im wybaczymy. Nie wiem tylko czy to dobre. To chyba jednak mało wychowawcze ;).

Ale przy okazji urodził się inny temat. W moim małżeństwie wszystko było o.k. dopóki żona była w domu z dziecmi. Zaczęło się psuc kiedy w dobrej wierze, chcąc by się realizowała również zawodowo, kupiłem sklep, w którym zaczęła pracowac. Niezależnośc finansowa uderzyła jej do głowy i posypało się małżeństwo. Nagle mąż przestał byc potrzebny.
Piszę ponieważ obserwuję inny związek - przyjaciółki moje żony. Żyją bez ślubu kościelnego (tylko cywilny), ale partner załatwił jej prace w większym miescie, samochód, niezaleźnośc. Skutek - dziewczyna próbuje chodzic na "lewiznę". Mam nadzieję, że jeszcze go nie zdradziła, ale robi już intensywne przygotowania do tego.
Czy to jest jakaś prawidłowośc. Czy naprawdę lepiej jest jeśli kobieta wychowuje dzieci? Pytam bo nie wyobrażam sobie by moja żona siedziała całe życie w domu. Chcę by potrafiła realizowac się w pracy zawodowej. Choc boję sie jak to się skończy z uwagi na jej charakter - łatwo nawiązuje znajomości i lubi pogawędki z facetami.

aha - jeszcze do darka, rozwód nie zawsze jest potrzebny, ja byłem zmuszony zrobic sądownie rozdzielnośc majatkową - pomogło :).
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 14:16   

w.z co prawda rozmawiasz z panami ale pozwolisz że się wtrące....
Pytasz o prawidłowość....to nie jest żadna prawidłowość!!!
W moim małżeństwie wszystko było o.k. dopóki żona była w domu z dziecmi......
wiesz ja bylam w domu z dziecmi i w moim małżeństwie wcale ok nie bylo.... mąż pofrunął....hm....moze to on powinien być domu z dziecmi?
Czy naprawdę lepiej jest jeśli kobieta wychowuje dzieci?
Kobieta pracująca czy nie pracująca zawodowo.....wychowuje swoje dzieci!!!
Nie gdybajmy i nie uzależniajmy zdrady od pracy,umiejetniości łatwego nawiązywania kontaktu.....itp....od człowieka zależy tylko i wyłącznie.....ech
Taki "duży chłopiec" a takie bzdury plecie no :mrgreen:
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 14:51   

czy ktos pracuje,czy wychowuje i cokolwiek robi nie ma znaczenia, znaczenie ma to czy jest kimś-czyli ma zasady, wartości, kręgosłup który go trzyma czyli jest po prostu człowiekiem i zyje duchem a nie tylko ciałem
patrze na mojego marnotrawnego męża i zastanawiam sie kiedy ten jego duch powróci do konca
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 17:13   

lena napisał/a:
Taki "duży chłopiec" a takie bzdury plecie no


Bo my faceci to takie duże dzieciaki jesteśmy ;). A zapytałem o to dlatego, że ksiądz, z którym rozmawiałem w trakcie kryzysu uważał, że moim błędem było to, że kupiłem ten sklep i pozwoliłem pracowac tam żonie.
Fakt, że to mogło wyglądac o.k., ale wykonanie już było do kitu - np. żona zabierała małego 1,5 roku ze sobą i dopóki ja nie wróciłem z pracy leżał w łóżeczku w magazynku wśród butelek z piwem, itp. przegięcia (starsze dziecko nosiło piwo miejscowym obszczymurkom). Tragicznie to wyglądało, ale każde zwrócenie uwagi kończyło sie awanturą. Wniosek, że czasami trzeba się postawic jeśli widzi się jakieś zło zawczasu, potem może byc za późno.
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 21:06   

Wiesz co w.z....( taki słodki nick masz....mniam) bo z nami kobietami to jest tak......
Siedzi se kobiecina w domku z dziećmi, wydawać by się mogło.... łoj jak super, no wakacje....ale tak naprawde....zresztą co Ci bedę tłumaczyc, tata jesteś nie od dziś. Siedziałeś z brzdącami 24h na dobe?
Więc kiedy juz wraca z pracy ten umęczony mąz pragnący odpoczynku, ona(żona) zamecza go pytaniami, jakimis opowiastkami.....a wiesz dlaczego?...bo ona szczęsliwa (zapomina juz o tym że tez umeczona)ze w końcu z dorosłym , inteligentnym człowiekiem pogada.On specjalnie nie zainteresowany, ona wściekła :-x ....przecież cały dzień na niego czekała.Te pieluchy , te gary, żelazka, kartofle......po nocach sie śnią, a ona marzy coby tak gdzie wyrwać....z ludzmi pogadać.Potem ciśnie sie taka kobita do roboty, bo między ludzi chce,a mąż ...Nie, bo przeciez on głowa ......ech.
Chłop idzie na kompromis...kupuje sklep(może dla niej) tylko po coś chłopie to piwo zamawiał? :-P
A tak bardziej poważnie..... kupując sklep, rozważyliście kwestie dzieci?.... co z nimi w owym czasie?
W.z.... możemy szukać,obwiniać, usprawiedliwiać..... tylko po co?Zamiast tracić czas na rozpamietywanie, skupmy sie co możemy zrobić tu i teraz.
Pozdrawiam :-)
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 21:19   

A w moim małżeństwie wszystko było ok póki nie zostałam z dzieckiem w domu.
Tak to było super - do pracy razem wychodzilismy, o czym pogadac było i taka jakaś bardziej interesująca byłam. A tak to tylko dziecko, pieluchy, gary... Ani z taką na piwo wyjść, ani w górki skoczyć...
No i nie rozumiałam zmęczonego całym dniem pracy, znerwicowanego małżonka. Bo ja przecież byłam z dzieckiem w domu, więc wypoczęta i rozleniwiona.
Zgadzam się z Leną - tu nie zależy o tego, czy w domu, czy w pracy - tylko od człowieka, od tego czy ma zasady. I czy uznaje wierną miłość, właśnie na dobre i na złe.
 
     
agnicha
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-23, 22:53   

ekola napisał/a:
Zgadzam się z Leną - tu nie zależy o tego, czy w domu, czy w pracy - tylko od człowieka, od tego czy ma zasady. I czy uznaje wierną miłość, właśnie na dobre i na złe.



Zgadzam się całkowicie...
Mam przyklad w domu, gdzie moja mama nie pracuje już od wieeeeeeeeeeelu lat...
Wiadomo, ze - jak to w małzeństwie moi rodzice tez rózne chwile przeżywali, ale żadne z nich nigdy nie spakowało manatków...

Choć chyba też cos w tym jest, ze kobieta pracująca zawodowo jest zupełnie inna...przede wszystkim ma swoje zycie, a nie żyje tylko zyciem meża... przez to staje sie może bardziej tajemnicza...nie wiem co, ale cos w tym jest na pewno
Pozdrawiam
Agnicha
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 01:13   

Dziękuję Ci W.Z. za odpowiedz, jest dla mnie bardzo budująca, sam na pewno wiesz jak bardzo to pomaga. Zgadzam się z tym co piszesz. W związku z dyskusją jaką to wywołało i nie tylko nasunęło mi się kilka spostrzeżeń.
Drogie Panie, oczywiście, że wszystko zależy od człowieka, lecz nie jesteśmy otoczeni tylko i wyłącznie ludźmi silnej wiary, właściwie odbierającymi otaczający ich świat. Jednym z ważnych obowiązków chrześcijanina względem bliźniego jest chronienie go od pokus. Wiara nie jest prywatną sprawą chrześcijanina – do takiej postawy próbuje się nas obecnie zmusić pod przykrywką tzw. tolerancji. Świat, w jakim przyszło nam żyć nie daje dobrego przykładu, wiara została zrównana do rangi wymierającego folkloru, wszystkim kieruje konsumpcja, ludziom wmawia się, że najważniejsze jest aby im było dobrze. Te i inne fakty powodują, że ludzie o słabej wierze ją tracą. Jednym z czynników silnie zagrażających podstawom chrześcijańskiej rodziny jest bez wątpienia pęd kobiet do tzw. kariery, samorealizacji. Znam wiele przypadków, kiedy to niepracująca żona po dostaniu pierwszej pracy dostaje amoku, niszczy swoją rodzinę znajduje sobie kochanka (często w pracy). Dobrze jak praca sprawia przyjemność, ale nie może być celem samym w sobie. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że tak pojmowana chęć do pracy jest wielkim złem, czego dowodem jest choćby stosunek mojej żony do własnych dzieci, które ponoć kiedyś kochała ponad życie, teraz potrafi pięć miesięcy nie widzieć syna, jedyne co odczuwa to urażoną dumę, że dziecko odważyło się odejść.
Tak jak Wasi mężowie zeszli na złą drogę z innych powodów, tak niektóre żony zbłądziły poprzez szalony pęd do pracy, nie krytykujmy się wiec wzajemnie, a starajmy się zrozumieć i pomóc jeden drugiemu. To, że pęd do kariery niszczy rodzinę jest pewną prawidłowością, tak jak robi to na przykład alkohol. To, że coś jest prawidłowością, nie znaczy, że musi się sprawdzać w 100 procentach.
Co do mojej żony W.Z. masz rację, że nie doszło by do tego, gdybym nie pozwolił jej pracować. Miałem wyraźne sygnały, że wszystko idzie w niewłaściwym kierunku, jednak obawiałem się, że będę postrzegany za tyrana, liczyłem też na jej rozsądek. W moim domu pieniądze nigdy nie stanowiły dużego problemu, żona nie musiała pracować. Z drugiej strony tak myślę, jeśli ona jest w stanie tak się zachować, to zabraniając jej pracy nie doszło by do tego wszystkiego tym razem, ale bardzo prawdopodobne, że następnym, przy zupełnie innej okazji, tak, że nie jestem do końca pewny co byłoby lepsze. Mógłbym dostać wtedy jeszcze większy, przysłowiowy nóż w plecy, bo jej niezadowolenie byłoby jeszcze większe. Bardzo jej życzę, żeby to wszystko ją czegoś pozytywnego nauczyło, mam nadzieję, że taki był zamysł Pana.
Jestem zdania, że wiara powinna być wyznawana z całą stanowczością, maksymalną, bezkompromisową wiernością, a wzór do naśladowania znajduje się w Piśmie Świętym. Nie można tłumaczyć odstępstw od wiary czasami, rzeczywistością, złymi czynami innych ludzi, konserwatywne podejście jest tutaj jak najbardziej pożądane. W związku z powyższym popieram tylko i wyłącznie biblijny model rodziny, w której panują takie też zasady i wzajemne relacje. Jakiekolwiek objawy feminizmu są grzechem i prowadzą do innych, znacznie cięższych grzechów, zarażając złym przykładem inne rodziny. Prawdziwy chrześcijanin, który kocha bliźnich nie dąży za wszelką cenę do kariery, sukcesu stanowiska, pieniędzy czy nawet wolności lub niezależności. Stara się przede wszystkim służyć innym. Wiara pozwala mu nabrać właściwego dystansu do pozornych dóbr, którymi kusi nas wszystkich ten świat.
Coś jest z tym światełkiem w tunelu, niestety błądzenie jest ludzką przypadłością, najważniejsze, żeby obudzić się, kiedy nie jest jeszcze za późno. To, co przeżyłem i przeżywam otworzyło mi choć trochę oczy na wiele rzeczy. Gdyby to się nie wydarzyło byłbym ślepy do końca życia.

Wszystkim (sobie też) życzę przede wszystkim wytrwania w wierze bo to jest najważniejsze, nie można być niewolnikiem nieodwzajemnionej miłości do małżonka (jeśli można to nazwać wtedy miłością), bo Pan jest naszym jedynym Bogiem, a prawdziwa miłość pochodzi tylko od niego.

Pozdrawiam, Darek
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 08:20   

Darku...przeczytałam Twoje posty i moje spostrzeżenie jest takie.....
Dużo piszesz o wierze, również o swojej,a jednocześnie zadajesz pytania ktore dla tak wierzącego winny być jednoznaczne.
Dużo piszesz o błędach żony....
Dużo piszesz o swoim bólu i cierpieniu.....

Darku podpisałeś umowe,ze najlepszym rozwiazaniem bedzie rozwód....nie chciałes,ale panie przekonały Cie w 10min....jakie to dla Ciebie korzystne i że bedziesz miał czyste konto.
Zastanawiasz sie,czy nalezy wyciągac rękę do małzonka ktory zdradził,wyśmiał...itp.

dalej....
Jestem zdania, że wiara powinna być wyznawana z całą stanowczością, maksymalną, bezkompromisową wiernością, a wzór do naśladowania znajduje się w Piśmie Świętym. Nie można tłumaczyć odstępstw od wiary czasami, rzeczywistością, złymi czynami innych ludzi, konserwatywne podejście jest tutaj jak najbardziej pożądane.

.........Jakie jest Darku Twoje konserwatywne podejscie do samego siebie?
Wiele jest wypowiedzi na forum dotyczących cierpienia, kryzysów.....o roli jaką odgrywają w naszym życiu.
Czy Twój,Wasz kryzys rownież nie jest po "coś"? Czy Bóg chciał żebys cierpiał, czy może chciał Ci coś powiedzieć.?
Może warto rownież zastanowić się nad sobą....a nóż znajdzie sie coś co warto zmienić właśnie"w sobie".....zamiast wyszukiwac kolejnych błędów u partnera i ew. winowajców ( bo pozwoliłem jej pracować)
Może należałoby chociaz spróbowac "wejść w siebie"i przeanalizowac swoje zachowania , motywy z punktu widzenia drugiego człowieka.... czasami to co sami uważamy za stosowne i słuszne okazuje sie uciążliwe dla innych, to co dla nas jest zaletą dla innych może okazać się wadą.....
Dostrzeżenie swoich błędów w tym przykrości,ran, które zadajemy innym osobom, jest znacznie trudniejsze niż w odwrotną stronę i często nam się wydaje, że nie ponosimy żadnej winy.....bywa i tak.

Darku z tego co piszesz.....
oczywiście, że wszystko zależy od człowieka, lecz nie jesteśmy otoczeni tylko i wyłącznie ludźmi silnej wiary, właściwie odbierającymi otaczający ich świat.
........wynika,że najlepiej z domu nie wychodzic bo za drzwiami niewierzący....a właściwie to i w domu niebezpieczeństwo czycha, bo telewizja, bo internet, przystojny listonosz,czy listonoszka przyjdzie.....ech. Człowiek Darku...jego wiara, wartości, sumienie.....

na koniec zdanie do przemyslenia.... Twoje zdanie.....
Niestety prawdą jest, że bardzo trudno przyznać się do błędów. Ja też na to liczyłem, moze to jeszcze nastąpi, tak jak pisałem nabrała trochę pokory . . .

Owocnych przemyśleń i powodzenia
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 16:12   

I własnej pokory...........żeby chciało sie chcieć

[ Dodano: 2008-04-24, 19:18 ]
darek1 ? Mam pytanie? a wiesz jaki by był obrót sprawy gdybyś,jak piszesz:"Co do mojej żony W.Z. masz rację, że nie doszło by do tego, gdybym nie pozwolił jej pracować "
Hmmmm bo jakoś ja nie bardzo widzę taka mozliwość przewidzenia.
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-24, 20:23   

zaraz nałogu...bo chyba sie zapętlilam?
pytasz ogólnie czy w gre wchodzi co innego niż..."nie pozwalam"?
czy co by było(jak zareagowałaby żona) gdyby powiedział.....jak chcesz możesz iść do pracy?
czy....masz iść do pracy?
a moze ...czy doszło by do zdrady gdyby nie pracowała
Baba jestem, więc mogę nie kumać języka mężczyzny.....a ciekawam
Staram sie zrozumieć np. ....co mąż do mnie mówi ;-)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10