Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Jak rozmawiać ze ścianą?
Autor Wiadomość
Muminka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-03-21, 22:00   Jak rozmawiać ze ścianą?

Czuję się bardzo bezradna i chora. Jestem w związku od dziesięciu lat, siedem po ślubie, z mężczyzną, który deklaruje, że mnie kocha, ale - jest dużo ale. Związek od początku był bardzo trudny, wiem - powinnam uciekać, ale tego nie zrobiłam i nawet dziś resztkami sił wierzę, że da się nas uratować. Mam świadomość, jak to brzmi. Idiotka - zgadzam się, ale nie miałam w sobie tyle siły, żeby zrezygnować z największego uczucia, jakie było mi dane przeżyć. Nadal go kocham, ale teraz chyba największą motywacją jest najcudowniejsze dziecko na świecie, o które długo walczyliśmy i które oboje bezgranicznie kochamy.
W tej chwili utknęliśmy na dobre. Po długiej złej passie dostałam wiadomość od jego znajomego z pracy, żebym uważała na koleżanki z biura. Drżącą ręką sprawdziłam jego komórkę. Po tym, co zobaczyłam myślałam, że się przewrócę. Szereg sms-ów od koleżanki, bardzo dwuznacznych typu" "czekam na ciebie u siebie", "gdzie jesteś?", dzięki za czekoladki, kwiatki albo "sex", a dopiero w następnej wiadomości "pistols oczywiście". Następnego dnia nie wytrzymałam i postanowiłam go zapytać o tę znajomość. Odpowiedź - nie ma się z czego tłumaczyć i tego (z mojej strony) już za wiele. Nigdy nie byłam zazdrosna i zaborcza, mamy pełną wolność co do spotkań, ale w obecnej sytuacji, nawet jeśli "do niczego nie doszło", mnie wystarczy. Straciłam całe zaufanie. Zawsze był taki scenariusz: pojawia się w naszym towarzystwie nowa kobieta i mój mąż błyszczy, prezentuje piórka. Jakby mnie nie było. Potem to się normuje, do kolejnej znajomości. Nigdy na to nie reagowałam, mimo, że bolało, bo wiem, że obróciłby to przeciwko mnie.

Jest ciężkim pracoholikiem uzależnionym od adrenaliny, osiągnięć, oklasków. Nie dba o mnie, nie dba o nikogo. Jest duszą towarzystwa, ale starzy przyjaciele dawno go opuścili, bo nie mógł im nic zaoferować. Nie ma żadnej pasji poza pracą, a po pracy - komputerem. Wraca późno, nie można na niego liczyć, spóźnia się, muszę odwoływać swoje spotkania, bo nie zdąża zmienić mnie przy dziecku, nigdy nie zorganizował naszego wspólnego czasu, poza kupnem biletów do kina, co nie wymaga najmniejszego zachodu. Teatr, wakacje - wszystko na tacy. Bunt i czekanie na jego inicjatywę kończy się tym, że wakacji zaczyna nerwowo szukać... już w wakacje i tracimy pierwsze dni urlopu. Potem jest wspaniale, czujemy się z sobą dobrze, bo lubimy tak samo spędzać czas i dobrze nam się nocami rozmawia przy lampce wina. Wszystko jest wspaniale, do pierwszego poniedziałku, kiedy to dostaję z powrotem innego człowieka. Przez pewien czas wakacje działały leczniczo, teraz już nie mają tej cudownej właściwości.

Nie ma między nami fizycznej bliskości. W ciągu ostatnich trzech lat kochaliśmy się dwa razy. Nigdy mnie nie dotyka, więc i ja przestałam, chociaż wciąż z sobą walczę, bo nadal go kocham i chcę to okazywać. Ale po tylu latach naturalnego dążenia do bliskości, ale bez wzajemności i inicjowania czegoś więcej czuję się jak żebrak. Wypaliłam się. Jak to możliwe, żeby nie lgnąć do kogoś, kogo się kocha? Jak to możliwe, żeby dotyk był wysiłkiem, żeby nie mieć odruchu wyciągania ręki do przechodzącej obok najbliższej osoby, pogłaskania włosów, przytulenia? Od początku coś się zacinało. Chciał, ale wycofywał się w ostatnim momencie. Po każdym razie - zachwyt nade mną i nami, powinniśmy częściej. Ale było coraz rzadziej. Dlaczego? Jestem wysportowana, mężczyźni się za mną oglądają.

Ani razu w ciągu dziesięciu lat nie udało mi się z nim szczerze porozmawiać. Nigdy nie dał mi szansy dowiedzieć się, dlaczego. Nie wiem, czego potrzebuje, dlaczego o mnie i o nas nie dba, dlaczego nie pragnie, dlaczego nie rozmawia. Przez większość czasu czuję, że się duszę. Kompulsywnie opycham się słodyczami albo bardzo intensywnie ćwiczę. Walczę wszystkimi znanymi mi sposobami o równowagę, ale to przestaje pomagać.
Nie chcę udawanego życia, chcę prawdy, szczerości i bliskości.
Zawsze myślałam, że umiem rozmawiać, ale chyba się mylę. Mam dobre trwałe przyjaźnie, nawiązuję głębokie kontakty, ale nie potrafię znaleźć drogi do własnego męża. Bez względu na to, jak i co mówię, nie odpowiada ani słowem, często siedzi z zamkniętymi oczami. Mamy za sobą wiele okresów długiego milczenia, mojego odchodzenia i wracania. Przez większość czasu potworny stres, zdarzyło się, że do utraty przytomności skończonej pakietem badań.
O ironio, sto procent znajomych i rodziny stawia nas za przykład idealnego związku.
Boję się, nie wiem, co robić, dudnią mi w głowie te sms-y, sypiam po parę godzin, z trudnością wychodzę na spacery z dzieckiem, spadła mi odporność. Kiedy jest, na zmianę próbuję go przeczekać i mijamy się przez wiele dni jak ściany albo mówić o swoich uczuciach i tłumaczyć, jak ważna jest dla mnie jego odpowiedź w jakiejkolwiek formie. Nie chce iść na terapię, nie chce z nikim o tym rozmawiać. Nie chce nam pomóc, ale mówi, że kocha. Jak mogę w to wierzyć?
Ostatnio na pytanie, czego potrzebuje, jak rozumie bliskość, jeśli nie tak, jak ją od początku świata sobie okazują ludzie, odpowiedział, że inaczej. Chce być blisko inaczej. Może wirtualnie?
Moją jedyną pociechą jest dziecko. Będę bardzo uważać, żeby go tym nie ograniczać. Nie wiem, jak mu przekazać obraz zdrowej rodziny, bo przecież nie kwestionuje swojego świata i przyjmuje go takim, jakim go widzi. Moim największym strachem jest, że to pójdzie w kolejną rodzinę, tak, jak my powielamy schemat rodziny męża. Dom bez ojca, matka sama z dziećmi, chora z samotności, lecząca się w końcu psychiatrycznie i onkologicznie, bo to się musiało gdzieś odłożyć.
Jest dla nas jakaś nadzieja?
 
     
Elik
[Usunięty]

Wysłany: 2008-03-22, 10:47   

Muminka napisał/a:
Jest dla nas jakaś nadzieja?


Muminko, nadzieja zawsze jest...chociaż czasem jej nie dostrzegamy, nie dopuszczamy do siebie
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2008-03-22, 11:07   

Muminka napisał/a:
Moim największym strachem jest, że to pójdzie w kolejną rodzinę, tak, jak my powielamy schemat rodziny męża. Dom bez ojca, matka sama z dziećmi, chora z samotności, lecząca się w końcu psychiatrycznie i onkologicznie, bo to się musiało gdzieś odłożyć.


Muminko - jesli będziesz tak myśleć, to tak się stanie. Sama się napędzasz a jednoczesnie tłumaczysz się, że przeciez to powielony schemat. tak nie musi być. Odetnij się od przeszłości, która w dodatku nie jest Twoja przeszłością. To Ty kreujesz swoją rzeczywistość. Naucz się korzystać z zycia sama, naucz się sama ze sobą być szczęsliwa. Czy aby nie za bardzo oparłaś swego szczęscia na mężu? Załozyłaś, że tylko jesli mąż będzie normalnie się zachowywał, Ty będzisz szczęsliwa. A to nie tak. Masz jakiś problem sama ze sobą. Ucieczki szukasz w jedzeniu, ćwiczeniu, umartwianiu się, narzekaniu na męża. Cos tu nie tak.
Pragniesz takiego całkowitego oddania sie męża Tobie - a nie chcesz go przy tym za bardzo ograniczyć, zdusić? Chyba nie tędy droga. Musisz nauczyć się cieszyć się sama z siebie a wtedy przyciągniesz go, tylko z tym przyciaganiem uważaj :)
 
     
sasanka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-03-22, 19:04   

Ło matko!

A ja myślałam że jestem jedyna na świecie
Co to inni za przykład związku idealnego mają
a w komórce, na gg i poczcie teksty nieidealne od panienek
i te piórka! jakbym mego/już nie mego widziała

Ło matko! Może my tego samego męża mamy??? ;-)

Przepraszam że w Twoim wątku i w chwili, gdy jesteś załamana powyższy tekst wstawiła, ale się powstrzymać nie mogłam
U mnie skończyło się właśnie małżeństwo, bom jeszcze ten raz puszczała płazem, wybaczała, udawała że nic się nie stało, myślała, że to moja wina
Więc właśnie w fazie dołkowatej jestem - stąd te teksty

Ale myślę, że u Ciebie może być pięknie i normalnie - nie idealnie, ale dobrze
O ile on zechce
O ile Ty zdobędziesz się na twardą miłość
O ile uda się skorzystać z terapii indywidualnej, wspólnej
O ile
może się udać
Próbuj i trzymaj się Muminko
Daj znać jak sobie radzisz
Jak Ci się uda, to będzie jeszcze jeden dowód, że może istnieje coś trwałego coś ponad rzeczami...

Powodzenia
 
     
Justyna2
[Usunięty]

Wysłany: 2008-03-24, 22:12   

Jutro czeka mnie rozmowa
 
     
Małgorzta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-01, 09:43   

Jak te wszystkie sytuacje są trudne, ale kto powiedział że szczęście jest łatwe ZMARTWYCHWSTANIE TEŻ PRZYSZŁO PRZEZ KRYŻ. Moj mąż chciał się wczoraj wyprowadzić tylko dzięki błaganiom Jego mamy został nawet nie ze wzgledu na dzieci bo mówił że je będzie codziennie odwiedzał nic do Niego nie dociera zcietrzewił się jestem przerażona ze tak można. Zawsze wszystko robiłam dla Niego i co czuje sie wykorzystana, ale nie żywię żalu chce zacząć od nowa, co zrobic jak On dał jedną setną szansy tylko ze wzgledu na mamę. Ja się modle i nie wiem co robić.
JEZU UFAM TOBIE!
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-01, 15:21   

Małogorzata.......... nizszy ton........... co ma ZMATRWYWSTANIE do Twojego małżeństwa.Głupota albo zadze Twojego męza do istoty wiary.............

Piszesz:"Zawsze wszystko robiłam dla Niego i co czuje sie wykorzystana, ale nie żywię żalu chce zacząć od nowa, co zrobic jak On dał jedną setną szansy tylko ze wzgledu na mamę. "

Przeczytaj co napisałaś:"robiłas wszystko dla niego,czujesz sie wykorzystana"

a po przecinku piszesz:"ale nie żywię żalu "

No to jak........... czujesz sie wykorzystana czy nie?

Kolejne pytanie"co zrobic jak On dał jedną setną szansy tylko ze wzgledu na mamę"
Małgorzato.......... jak czytam to sobie sama dajesz odpowiedż:modlisz sie.
Ale wiesz....mam taką sugestię,nie radę.......... pomódl sie o jasność swojego umysłu.
A meża -jak chce koniecznie iść -póść .....niech idzie. Daj mu te "wolność"

Zaimij sie sobą i dziećmi.Poszukaj wsparcia w swoim mieście w poradni małżęnskiej czy u psychologa rodzinnego.
Zachowaj Pogodę Ducha ....mimo wszystko
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-01, 16:12   

Sorry nałogu że się wcinam, ale jak często się z Tobą zgadzam, tak teraz nie rozumię, a jak nie rozumie to pytam, wiec.....

"Małogorzata.......... nizszy ton........... co ma ZMATRWYWSTANIE do Twojego małżeństwa.Głupota albo zadze Twojego męza do istoty wiary............. "

co to znaczy?...czy to zarzut?
Po mojemu trafne porównanie.......Zmartwychwstanie przez krzyż....zmartwychwstanie serca....ozywienie tego co być może martwe lub uśpione.....zmartwychwstanie małżeństwa przez "krzyż", czyli....upadek, trudności.....kryzys.....itp.
Po mojemu te słowa dają nadzieje....czyż nie?
 
     
Małgorzta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-02, 11:35   

Nałogu zaskoczyłeś mnie jakbyś nierozumiał istoty Zmartwychwstania właśne lena mnie zrozumiała. Własnie życie Chrystusa pokazuje nam że miłość jaka nam okazał przyszła po przez cierpienie oddał za nas życie, abysmy my mieli życie wieczne czy to nie najwiekszy wyraz Miłości? Uważam, że Zmartwychwstanie ma bardzo dużo do mojego małżeństwa i nie tylko równiez do każdego człowieka. Właśnie po przez codzienne cierpienia niesienie krzyża mamy zrozumieć sens życia bo to Jezus nam ukazał właściwą drogę zycia. Jak być lepszymi i patrzeć na drugiego człowieka przez pryzmat miłości, bo w ten sposób Zmartwychwstamy. Nie byłoby tyle zła gdyby każdy człowiek żył wdług Bożych zasad i je stosował w życiu. Widocznie Jezus nas doświadcza w ten sposób bo my mamy ratować tę bliska nam osbę jeżeli się gdzieś pogubiła i zroumieć błędy, dlatego trzeba się głęboko modlić i ufać.
Polecam stronę www.mojemałzenstwo.pl bardzo dużo tam madrości.
Pamietam o Was w modlitwie.
 
     
zuza
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-06, 22:59   

Nałogu- dołączam do ciebie- jest nas dwoje- którzy zrozumieli dokładnie tak jak napisałeś Małgorzacie.

Małgorzato- zejdż na ziemię , nie doszukuj się nadmuchanych analogii - tylko poczytaj spokojnie to co nałóg do ciebie napisał.
stawiasz pytanie, udzielasz odpowiedzi- a wszystko w jednym zdaniu gdzie początek przeczy końcowi. Sama zaprzeczasz logice- najpierw się oddajesz cała, potem czujesz wykorzystana- a niby czemu?
Wolna wola twoja była- tak żyć- z takim totalnym oddaniem.
Na jakiej podstawie czujesz więc że zostałaś wykorzystana?
I co ma do tego niesienie krzyża?
Górnolotnośc w tekście wskazuje na: brak umiejetności analizowania- być może z żalu, być może z nadmiaru emocji. Być może doszukiwanie się przez ciebie analogii- pomiędzy twoim życiem a życiem Chrystusa ( niesienie krzyza) jest efektem kryzysu i tego że nie dżwigasz tematu.
Nie wiem- stąd moje być może.
Ja nie oceniam- tylko piszę co widzę.
Widzę totalny chaos.
Ja też dokładnie tak odebrałam twój post. Jak nałóg. Znaczy więc że tych nierozumiejących jest dwoje.
Niższy ton- to odpowiednik mojego- zejdż na ziemię.
Szukanie analogii= tak= ale nie sięgajmy może zbyt wysoko- w tych porównaniach.
Przynajmniej ja tak nie robię- bo jest to zbyt dalekoidący wniosek- że moje problemy- to odpowiednik Chrystusowego niesienia krzyża.
Pachnie mi to butą- a ja szara, zwykła jestem. Nie moje to więc progi.Stanowczo zbyt wysokie.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8