Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Zagrożenia dla Twojej duchowości - magia... religii?

Anonymous - 2008-11-21, 18:44

Elżbieto.
Przeinaczasz fakty.
Zamknęłaś temat poprzednio z sobie wiadomych powodów, odblokowałaś go również z sobie wiadomych powodów.
Z tego powodu były moje poprzednie dwa posty, które zostały wykasowane.

Elżbieta napisał/a:
ps. proszę Elzd1, pisz co Ci w duszy gra.

Elżbieta napisał/a:
Elzd, nie napisałam do Ciebie. Napisałam do Leny.

A ja myślałam że do mnie.
Widać się pomyliłam.

Anonymous - 2008-11-21, 21:04

lena napisał/a:

Temat "magii" jak dla mnie wyjaśniony i zakończony.


Leno, wyjaśniłam, lecz dalej piszesz "nie rozumiem".
Nie umiem "jaśniej" wytłumaczyć.

ps. Również uważam, że temat jest zakończony.
Pisałam to już.
Pozdrawiam.

elzd1 napisał/a:

Widać się pomyliłam.

no, pomyliłaś się


PS.a propos zagrożeń, polecam audycję (dla wszystkich):

Rodzina - zagrożenia i drogi wyjścia z kryzysu

Anonymous - 2008-11-21, 21:23

Elzbieto...to czego nie rozumię to niektóre zasady działalności forum .
Nie prosze o szersze wyjasnienia zwłaszcza tu!!! Pisałam to juz!!!
Wklejony cytat nie ma zwiazku, z moim " nie rozumię", bo jak mówi jego treśc... Temat magii wyjaśniony i zakończony.
Daj już spokój.

Anonymous - 2008-11-22, 10:40

Leno, zaszło nieporozumienie, które już jest naprawione.
Moderatorem jestem tylko dwóch działów, a nie całego forum.
Tak miało być od początku, czyli od 20 listopada. I tak też jest na nowo, od dziś.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że diabeł miesza jak cukier w herbacie (znany cytat od Anuli) i nie przesładza.

Z Panem Bogiem! Dobrego weekendu.

Na koniec podaję wspaniały tekst - trapisty - ojca Michała Zioło OCSO,
cytat: "diabeł „nadpsuwa” przyjaźń ogrywając w duszach przyjaciół swój znany motyw zranienia i odrzucenia"


Ucieczka w strefę cienia



Michał Zioło OCSO


„... mais aussi une amitipure rare”

Simone Weil

Oczywiście, że diabeł miesza się do przyjaźni, bo skąd to „psucie się” nagłe klimatu, pojedynki ciężkie i wysilone chwile? Nie sądzę. Kto przeżył coś takiego wie, że nazbyt wyraźna jest tu „trzecia siła”.



Imię jego: Oskarżyciel. A pracą jego — zwoływanie sądu na którym przyjaciel oskarża przyjaciela (nierzadko z powołaniem się na imię Boga...). Metoda jego jest dość prosta: osaczyć, udowodnić winę, zaaranżować „godne” przyznanie się do niej — tak aby mógł zaistnieć zwycięzca — przebaczający i pokonany — wdzięczny za odpuszczenie grzechów, podsycać dalej podskórne, niezwykłe logiczne oskarżenia tak aby zwycięzca nie był pewny wygranej, a wdzięczny nie był wewnętrznie zgodny z deklarowaną na zewnątrz wdzięcznością. Oczywiście, że diabeł miesza się do przyjaźni, bo skąd to „psucie się” nagłe klimatu, pojedynki ciężkie i wysilone chwile? Nie sądzę. Kto przeżył coś takiego wie, że nazbyt wyraźna jest tu „trzecia siła”. Można powiedzieć, że diabeł „nadpsuwa” przyjaźń ogrywając w duszach przyjaciół swój znany motyw zranienia i odrzucenia — czyli coś z poetyckiego zapisu Johna Miltona dostosowanego każdorazowo do okoliczności w jakich znaleźli się przyjaciele. Może więc przyjaciel podejrzewać drugiego o ograniczenie osobistej wolności, może też hodować podejrzenie dotyczące jakoby słabnącego zainteresowania jego osobą i przeniesienia całej energii poznania i kontaktu na ludzi, którzy — jak mu się wydaje — bezkrytycznie ofiarują naszemu przyjacielowi uwielbienie (to chyba początek cierpiętnictwa w przyjaźni, gdy jedna strona mówi: „a więc w chwilach trudnych jestem potrzebny jako podpora, gdy zaś jesteś w lepszej kondycji szukasz u nieznajomych, których możesz jeszcze olśnić”). Zdaje się, że najlepszą bronią przeciw Oskarżycielowi nie są deklaracje miłości, wymachiwanie przed nosem publiczności tomami korespondencji, ale wspólna praca. Dokładniej — podjęcie wspólnej troski o tych poza naszą przyjaźnią. Mało ustąpić pola drugiemu, mało tolerować odmienność: rzeczą, która strąca Oskarżyciela naszych braci jest jak najbardziej dobrowolne podjęcie niebezpieczeństwa wspólnego przepowiadania Prawdy.

Tak postępował Mistrz z Nazaretu: wysyłał swoich uczniów po dwóch... Wiadomo przecież jak wielką wewnętrzna pracę muszą wykonać przyjaciele, aby ich głosy przy zachowaniu indywidualności stały się nie do odróżnienia.

Piszę o „trzeciej sile” sygnalizując niebezpieczeństwo, ale to zdecydowanie ludzie niszczą własnymi rękoma przyjaźń. Przywołana w okruchu motta Simone Weil mówi, że rzadkością jest czysta przyjaźń. Nie jest to naiwna pisarka, żeby nie wiedzieć, iż każdorazowo przystępujemy do przyjaźni „brudni”, zapoczątkowujemy ją z bagażem złych doświadczeń, pozbawieni tak potrzebnej delikatności i wsłuchania w drugiego, ze szkodliwą naiwnością, powalającym realizmem i wyobrażeniem „jak być powinno” — czyli w dosłownym tłumaczeniu: jak urządzić przyjaźń na moich warunkach bez potrzeby zapłacenia wysokiej ceny ofiary: np. poświęcenia swojego i jedynie słusznego zdania. Dodać trzeba, ze w jakimś sensie przyjaźń jest elitarna, chociaż wielu jest zaproszonych na początku. Elitaryzm ten nie dotyczy wybrania i nie jest narzucony przez Kogoś z góry, kto jednym daje szansę przyjaźni, a innych z całym spokojem pomija — tworzą go nasze wybory, a zwłaszcza jeden prowokowany przez następujące pytanie: czy pragnę uczynić moją przyjaźń czystą czy też nie... Pytanie to — jak pokazuje doświadczenie przyjaźni — jest dla niej fundamentalne.

Przyjaźń czysta to dla człowieka przyjaźń ustawicznie oczyszczana z egoizmu, to przyjaźń, która w centrum umieszcza Chrystusa.

Tak pięknie mówi o tym cysters Aelred z Rievaulx: „Ecce ego et tu, et spero quod tertius inter nos Christus sit ”. Podobnie powie Smone Weil w „L'attente de Dieu”, że Jezus w przyjaźni zawsze jest obecny „en tiers” — jako trzeci. A jednak przyjaźń czysta rzadką jest... Ostatecznie wielu ludzi przerażonych i wyzbytych ufności w pomoc Bożą wycofuje się z przyjaźni. I od tej pory prawdziwym zagrożeniem nie jest samotność, ale inni ludzie. Nazwijmy ich umownie „ludźmi ze strefy cienia”. Uczuciowa pustka jest w nich doskonale zamaskowana już to przez ciepłe spektakularne gesty wobec otoczenia bezpośredniość w kontakcie nierzadko wyrafinowaną ironię łączącą się z pewną wyższością i „luzem” wobec wszystkiego co jednoznaczne i zbyt wymagające — czyli w opinii „dogmatyczne” (a to przyciąga, przyciąga...), już to przez promieniowanie oświeconego protektoratu, który nie zmiażdży, zaakceptuje, obieca, dopuści do konfidencji i wyciągnie z zanadrza smaczną historykę ukazującą względność wszystkich autorytetów.
Można powiedzieć, że „ludzie z cienia” przerażeni trudami prawdziwej przyjaźni przyciągają, a potem kupują równie zrezygnowanych (lub może tylko naiwnych). Na zewnątrz, dla pokątnych obserwatorów sytuacja przypomina przyjaźń prawdziwą — zwłaszcza, że dla ludzi „z cienia” ważne jest obnoszenie znajomości — czyli jakby udowadnianie: „a jednak, zobaczcie, jestem zdolny do przyjaźni i nie jest wcale prawdą, że uciekam od przed ofiarą z samego siebie”. Dla „kupionych” również w pierwszym momencie zdaje się ona pełna uroku, prawdziwego pokoju i ducha spontaniczności tak rzadkiego — jak pamiętają w oczyszczającej przyjaźni. Atrakcyjność tak przyjaźni „z cienia” budowana jest również na... prostej nieobecności przyjaciół. Pojawiają się od czasu do czasu w wybranych miejscach, „zaszczycają siebie”, sprzedają z siebie to co najlepsze i buduje to nikłe i buduje się to nikłe w rzeczywistości porozumienie w oporze wobec innych. Metoda pojawiania się i znikania jest prostym zabezpieczeniem przed pójściem w głąb: nie ma zazwyczaj czasu na zasadniczą rozmowę. Przestrzeń jest wypełniana zgoła czym innym. Atrakcyjność suto odmierzonych komplementów, niewinność dyżurnych przygan, współczucie wzajemne i pozowanie na — jak to nazywam — „smutnego i szlachetnego diabła”, który przeczuwa swą siłę intelektu i woli, ale i zarazem doznaje dotkliwego spętania przez Nieczułego i Zazdrosnego Boga — wszystko to jak pas ratunkowy unosi spotykających się na powierzchni. Nie trzeba dodawać, że takie przyjaźnie nie trwają długo — pierwsze kryzysy, pojawiające się sytuacje skrajne, niewygoda nawet tylko tej elementarnej odpowiedzialności za drugiego powodują, że „ludzie z cienia” coraz intensywniej manifestują wobec drugiej strony niechęć, znudzenie, aby skończyć na prawdziwym obrzydzeniu. Uchodząc do swojego cienia pozostawiają za sobą spaloną ziemię. Kolejny raz. I nie ostatni.

Ucieczka w strefę cienia

ojca Michała - można podejrzeć co robi --- TUTAJ: zdjęcia

Anonymous - 2008-11-24, 08:23

"Imię jego: Oskarżyciel. A pracą jego — zwoływanie sądu na którym przyjaciel oskarża przyjaciela (nierzadko z powołaniem się na imię Boga...)."

Masz babo placek. Kolejna manipulacja. Teraz zostałam oskarżycielem - mieszającym wśród przyjaciół, czyli diabeł. Ło, matko, kiedy to się wreszcie skończy?
Kiedy brak argumentów, najlepiej zaatakować diabłem niż przyznać, że ktoś ma rację.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group