Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa - Początek końca ?

Anonymous - 2008-03-26, 11:41
Temat postu: Początek końca ?
Oboje zapracowaliśmy sobie na to, co się stało. Można ewentualnie szukać usprawiedliwienia dla siebie, że to "druga strona" zawiniła pierwsza - ale co to zmieni ?
Wychodzi na to, że przez 22 lata gardziliśmy miłością i Panem Bogiem.
Próby "pojednania" były raczej "dokopywaniem" drugiej stronie, łzy nie pobudzały do refleksji a wręcz przeciwnie - wywoływały dziką radość.
Decyzja żony o rozwodzie była kompletnym zaskoczeniem. W Wigilię 2007 złożyliśmy sobie życzenia, było tak bardzo rodzinnie, a 7 stycznia 2008r. otrzymałem pismo z sądu, z wyznaczoną datą rozprawy rozwodowej...
Każda rozmowa już na wstępie była "ucinana" przez żonę - Ostrzegałam, że coś kiedyś we mnie pęknie ! Zaś ja krzyczałem: To dzięki mnie, to małżeństwo wytrzymało tyle czasu !
Żona prosiła abyśmy się "kulturalnie rozstali", czyli bez orzekania o winie i wszystko załatwić podczas pierwszej rozprawy. Wahałem się, ale podczas rozprawy nie zgodziłem się.
Gdy dowiedziałem się o rozwodzie, myślałem, że mój świat się zawalił. Bolało mnie, że żona już przed Wigilią złożyła pozew o rozwód (wyjaśniła - nie chciałam psuć Świąt).
Ale "prawdziwe piekło" zaczęło się, gdy nie wyraziłem zgody.
Mamy dwie córki 19 i 21 lat. Młodsza córka sekunduje mamie i utwierdza ją, że słusznie czyni, starsza waha się.
Dostałem kolejne pismo z sądu. Będzie prawnik, będą duże koszty sądowe, alimenty itd.
Myślałem - chce, niech ma. Zresztą w tej decyzji utwierdzała mnie rodzina ze strony mojej i żony.
Napisałem pismo, w którym wyraziłem zgodę na rozwód.
Nie wdaję się w szczegóły, bo aby próbować "coś" osądzić, to trzeba znać stanowisko obu stron.
Parę dni temu w czasie kolejnej (niestety) kłótni (jak zwykle przede wszystkim finanse), znowu padły ostre słowa, były łzy ale nie żalu lecz wściekłości...
W myślach krzyczałem na Pana Boga, miałem do Niego bardzo wiele żalu i pretensji, stwierdziłem, że skoro nie chce mi pomóc, to niech nie pomaga…
Potem przypadkiem trafiłem na "www.sychar". Po przeczytaniu niektórych postów, kilka dni biłem się z myślami i wysłałem kolejne pismo do sądu, w którym cofam swoją zgodę na rozwód i obstaję przy nierozwiązywaniu naszego związku (w między czasie otrzymałem już zawiadomienie o terminie końcowej sprawy).
Pokazałem żonie kopię tego pisma. Usłyszałem słowa: "Człowieku odczep się wreszcie ode mnie. Mam już przygotowane dokumenty na zaciągnięcie kredytu, mam okazję kupić sobie mieszkanie, wszystko ci zostawię, czekam tylko dokument rozwodowy"...
A 22 lata temu patrzyliśmy sobie czule i ufnie w oczy ślubując sobie miłość...
Czemu zmieniłem zdanie, czemu świadomie decyduję się na kłopoty finansowe, przykrości, nerwy… Wiem, że żonę będzie reprezentować prawnik, który słynie z tego, że potrafi "równo dokopać" i bardzo się ceni, będą też świadkowie...
W naszym związku (moim zdaniem) nie zaszło nic takiego (np. zdrada, pijaństwo, znęcanie fizyczne, czy psychiczne), co mogłoby spowodować, że małżeństwo to, nie ma szans na przetrwanie.
Jak Pan Jezus na krzyżu powiedział: "Ojcze w Twoje ręce składam ducha mego", tak ja (nie bez obaw) poddałem się Jego woli.
Napisałem: nie bez obaw - 20 lat temu miałem chorobę wrzodową dwunastnicy i żołądka. Po kilkuletnim leczeniu farmakologicznym (nie będę się rozpisywał o cierpieniach fizycznych i pobytach w szpitalach) zgodziłem się na operację.
Co ciekawe - im bardziej prosiłem Pana Boga o zdrowie, tym bardziej dolegliwości się nasilały. Operacja przebiegła pomyślnie, ale pewnie dlatego, że nie do końca wierzyłem w pomoc Pana Boga, trochę jeszcze pocierpiałem po operacji. Od tamtej pory do dziś a mam już 48 lat uchodzę za okaz zdrowia.
Czy moje małżeństwo, moja rodzina ocaleje ?
Czy Pan Bóg zechce wysłuchać moich próśb, które pewnie czasem brzmią jak żądanie ?
Cytujecie teksty z Pisma: "proście a będzie wam dane", ale zaraz przypominają mi się inne słowa: "Moje ścieżki nie są waszymi ścieżkami"...
Widać jak słabej wiary jestem...
Za kilkanaście dni będzie miała miejsce druga sprawa rozwodowa…
Jeżeli mogę, to proszę o modlitwę w intencji mojej rodziny i innych małżeństw będących w kryzysie.
Moja "walka o rodzinę" dopiero się zaczyna...
"Jeżeli Pan z nami, to któż przeciwko nam ?"

Anonymous - 2008-03-28, 10:09

Masz rację Twoja droga w walce o raowanie rodziny dopiero się rozpoczyna , ale wszystko jest możliwe. Nie poddawaj się. Pozdrawiam. Agata
Anonymous - 2008-03-28, 14:21

Wiara czyni cuda - pamiętaj o tym w chwilach, gdy będzie Ci ciężko. Nie ma takich trudnych chwil, które by nie przeminęły i nie zajaśniało po nich światełko. Z całego serca życzę Ci powodzenia i wytrwałości. Poszukaj na forum modlitwy o Pogodę Ducha - jest wyjątkowa :)
Anonymous - 2008-03-30, 19:48

4 kwietnia (piątek) sala nr 6, godzina 9:00 - druga rozprawa...
Anonymous - 2008-03-30, 20:47

WieK jestem z Tobą
Anonymous - 2008-03-31, 08:49

Nie podałeś co jest powodem że żona chce rozwodu- tego typu decyzja zawsze ma jakiś powód- nie oceniam jakości powodu- bo go nie znam- ale coś mi ni9 wygląda że nie było nic co spowodowało że kobieta po tylu latach życia nagle chce się uwolnic od ciebie.
to jak to jest- bo zwykłe scysje to raczej nie wyglądają na powód.
Napisz prawdę facet- bo inaczej odbieram to jako- mądry Polak po szkodzie.
Co sie stało- i nie wmawiaj że nic.
W takim kontekście pytanie czy się da uratowac jest zgoła dziwne. Casłośc treści spowodowała że mi się czerwona lampka zapaliła.

Anonymous - 2008-04-01, 12:58

Do „Zuzy” (a być może także innych osób )
Napisałem o swoim problemie na forum nie po to aby szukać rozgrzeszenia, ale by znaleźć ewentualne wsparcie, że dobrze robię próbując ratować swoje małżeństwo.
Moja żona ma wiele wad – tak ja to oceniam. Jedną cechę charakteru ktoś oceni negatywnie, a ktoś inny pozytywnie. Jedna osoba powie: to dobrze, że mąż zajmuje się prasowaniem i myciem okien, a druga krótko stwierdzi: „łaski nie robi”. Ktoś powie: wzorowy mąż, ktoś inny: pantoflarz.
Ja nie jestem ideałem. Zapewne z upływem lat stałem się bardziej upierdliwym i denerwującym facetem (tzw. "starym piernikiem").
Może źle rozumuję, ale ślubowaliśmy sobie wzajemnie na całe życie, a nie do pierwszego siwego włosa, czy pierwszej zmarszczki na twarzy, czy też pierwszej lub sto pierwszej kłótni. Obiecaliśmy sobie miłość nie tylko gdy jest radośnie, ale także gdy druga strona nas rani.
Fakt, nie można tego wykorzystywać, bo jest świadome deptanie uczuć małżonka/małżonki, ale nie można też pod wpływem innych osób czy własnych odczuć, przekreślać drugą stronę.
Łatwo powiedzieć: wezmę rozwód i będę miał/miała „święty spokój” – a co z uczuciami innych: dzieci, rodzice, rodzeństwo, krewni (nie mam na myśli związku w którym jest przemoc fizyczna, nałogi itp.).
Dajemy wtedy negatywny przykład naszym dzieciom, które kiedyś też założą własne rodziny. Czy możemy im służyć wtedy radą, czy możemy zwrócić uwagę, że „tego” nie należy tak robić… Pewnie usłyszymy: tato/mamo, a jakim wzorem do naśladowania jest twoje małżeństwo ?
Zgadzam się z Twoim stwierdzeniem: „mądry Polak po szkodzie” – ale właśnie dopiero w takiej chwili najczęściej uświadamiamy sobie co tracimy i jak bardzo nam na tym zależy.
Nie pisałem o szczegółach, bo każdym swoim żalem, niepochlebnym zdaniem o żonie, zaprzeczałbym swojemu uczuciu do Niej.
Może dopiero teraz dojrzałem do stwierdzenia, że miłość polega przede wszystkim na dawaniu, a nie na oczekiwaniu: coś, za coś…
Nie uważam, że żona musi trwać w naszym związku i żadną siłą jej nie zatrzymam, ale nie mam też prawa biernie oczekiwać, co przyszłość przyniesie.
A uwagi osób postronnych uważam za bardziej trafne, niż tych bezpośrednio zainteresowanych przyszłością naszego związku.
Pozdrawiam.
WieK.

Anonymous - 2008-04-01, 18:22

Mam rozumieć, że przyszedłeś na forum katolickie zapytać się tylko i wyłącznie o to, czy masz ratować skaramentalne małżeństwo?
To jest pytanie retoryczne. Każdy katolik wie, że TAK.

Anonymous - 2008-04-01, 19:23

pytnie nie dotyczyło co xłego zrobiła żona- tylko co ty zrobiłeś?
Napisałeś długi post- zgadzam się z Olą 2- bez sensu pytanie na takim forum.
Ale radzić nie umieją ludzie jak nie wiedzą coś nawywijał.
I nikt nie chce abyć żonę oskarżał.
Pytanie dotyczyło tylko ciebie.
Bez odpowiedzi. Chyba? Bo jest kawałek jak dojrzałeś że miłośc polega na dawaniu?
Ja nie wiem co chcesz usłyszeć.

Anonymous - 2008-04-02, 12:40

WieK widzisz jakie życie jest trudne rozumiem Cię ja też chce walczyc o swoje małżeństwo tylko jak, jak mąż nie chce? Złożyłam wszystko w Chrystusie. Napewno doświadcza nas, abyśmy zrozumieli że nie ma łatwego szczęścia, że przez cierpienie okazał nam miłość najwiekszą oddał za nas życie. Mnie też jest ciężko, ale posłuchaj mnie módl się i módl się i ufaj Chrystusowi to naprawdę pomaga to jest pokarm dla dusz. Słuchaj mój mąż chiał odejść w poniedziałek zatrzymała go błaganiem jego mama nie wiem czy to nas uratuje? Dla mnie małżeństwo to świetość na dobre i złe i jeżeli przychodzi złe to trzeba to przewyciężyć. Ja nie wiem co mam robić mamy dwójke dzieci jesteśmy rodziną religijną, ale mówię Jezu Ty sie tym zajmij Ty mną kieruj. Jeżeli mąż się gdzieś zagubił to pewnie ja jestem tą osobą która ma Go pociagnać ku Niebu aby na nowo zawierzył Bogu przecież jesteśmy jednym ciałem i odpowiadmy za tą naszą połówkę. Dlatego pokładam całą ufność w Bogu.
Ja już czuje, że On działa bo normalnie po ludzku to nie zniosła bym tych wszystkich słów, które usłyszałam czuje nadprzyrodzoną siłę. Dlatego UFAJMY I UFAJMY.
Pamietam o Was w codziennej dziesiatce rózańca.

Anonymous - 2008-04-03, 01:42

Wielkie dzięki płynące z głębi serca dla "agata96", "A Ania", "agnicha", "Małgorzata" i jeszcze jednemu Dobremu Duszkowi za słowa otuchy i pamięć w modlitwie.
I to jest właśnie Zuza "TO", co wielu chciałoby usłyszeć - że nie są sami, że ktoś mimo własnych zmartwień i problemów znalazł chwilę czasu dla innej obcej osoby, wyklikał kilka ciepłych słów, a w modlitwie oprócz swoich problemów polecił troski innych.
Tobie "Zuza" jak i "Ola2" życzę dokładnie tego samego co i sobie. A wierzcie mi - naprawdę nic złego.
Wszystkim, którzy wspomnieli o moim zmartwieniu w swoich modlitwach, mogą mieć powód do mniejszej lub większej satysfakcji. Co prawda żona pomału przygotowuje się do wyprowadzki z młodszą córką, ale starsza (21 lat) powiedziała mi wczoraj wieczorem: Tato, nie we wszystkim z tobą się zgadzam, ale zostaję...
Aby ubiec "ewentualne uwagi" - żona chętnie "wzięłaby ją" również ze sobą, a i mama żony cały czas proponuje jej, aby przeprowadziła się do niej.
Ja nie przekonywałem córki aby została ze mną. Jej - podobnie jak i młodszej - powtarzałem, że uszanuję każdy ich wybór i bez względu na podjętą przez nie decyzję, dalej będę dla ich ojcem (w pozytywnym dla tego słowa znaczeniu).
Może "tylko" na tym skończy się moja nadzieja na odbudowanie rodziny, a może jest to znak mający utwierdzić mnie w przekonaniu, że dobrze czynię nie zgadzając się na rozwód...
Pewnie Zły bardzo będzie chciał powetować sobie w piątek podczas rozprawy tę - może i małą - ale jednak porażkę...
Pozdrawiam WSZYSTKICH.
WieK.

Anonymous - 2008-04-03, 15:36

Bo widzisz Wiek-u, dziewczyny lepiej Cię zrozumiały. Ja raczej chyba myślę zbyt po męsku. Biorę dosłownie, co facet gada. Zadałeś pytanie wprost, czy ratować małżeństwo i ja wprost odpowiedziałam TAK. Nie domyśliłam się, że chodzi Ci o modlitwę, o TAKĄ pomoc. No, ale ja jestem znana z tego, że nie mam zdolności jasnowidzenia.
Dobrze, to w takim razie i ja się pomodlę, jeśli to tylko chodzi o to.

Anonymous - 2008-04-04, 08:19

WieK-u modlę sie w Twojej intencji akurat przeglądałam posty i wdzię, że potrzebujesz modlitwy teraz. Ufaj Jezusowi On jest jedyną właściwą drogą On czyni cuda On wszystko może On leczy serca. Módl się w intencji żony my jesteśmy odpowiedzialni za te nasze połówki. My musimy pociągnać Je ku NIEBU.
Pamietam o Was w modlitwie.
JEZU UFAM TOBIE!

Anonymous - 2008-04-07, 11:35

Myślałem, że w miniony piątek sprawa zakończy się taką czy inną decyzją sądu.
Zjawiłem się 5 minut przed wyznaczoną godziną. Szedłem długim korytarzem, drzwi do dziesięciu sal, na ścianach monitory z wyświetlonym składem sędziowskim, nazwiskami stron (!), przedmiotem rozprawy – rozwód, rozwód, rozwód…
Dotarłem do „swojej” sali, żona i jej świadek nawet nie zwrócili na mnie uwagi, zresztą o czym mówić w takiej chwili, nawet szczerze powiedziane: dzień dobry, może zabrzmieć ironicznie w uszach drugiej strony.
Świadkiem była nasza była sąsiadka (pięć lat temu przeprowadziliśmy się, a wspomniana pani była naszą sąsiadką przez około sześć lat i od czasu przeprowadzki mieliśmy sporadyczne kontakty). Tym bardziej mnie to zabolało, bo byliśmy w dość dobrych układach sąsiedzkich. Bardzo często idąc ze swoim psem na spacer, brałem także ich psa, przygotowywałem także jej syna do egzaminu (oczywiście nieodpłatnie).
Żona chciała powołać jeszcze dwóch świadków, ale osoby te odmówiły jej.
Świadek powiedziała, co miała powiedzieć - oczywiście nic miłego dla mnie.
Czy kłamała ? Nie, ale przecież wystarczy pominąć niektóre fakty...
Dobrze, że sędzia zadała świadkowi kilka pytań i świadek chcąc nie chcąc, do „negatywów” dodał nieco „pozytywów”. Ale na pytanie sądu, czy małżeństwo to ma szansę powiedziała, że nie…
A potem była długa seria pytań do żony. Na rozprawę szedłem z nastawieniem, że nie będę wdawał się w wyciąganie brudów i „dokopywaniu” drugiej stronie. Jednak słysząc to, co mówi żona, wyjąłem kartkę (a potem jeszcze jedną i jeszcze jedną) i zacząłem notować zarzuty żony.
Później ja zacząłem odpowiadać na pytania sądu. Początkowo słowa więzły mi w gardle, ale po krótkim czasie poczułem spokój, głos przestał mi drżeć, zacząłem korzystać ze swoich notatek. Sąd zarządził krótką przerwę, bo musiał się naradzić. Wyszliśmy z sali i miałem wrażenie, że wzrok wszystkich obecnych na korytarzu był skierowany na nas…
Po dwóch, może trzech minutach zostaliśmy znowu poproszeni na salę. Kolejna seria pytań do żony i do mnie. Czułem się już bardziej spokojny i opanowany.
Jak sala sądowa potrafi odświeżyć pamięć, tylko że w jedną stronę. Doskonale pamięta się przykrości, nawet te sprzed 20 lat.
A przecież nasze małżeństwo nie było jednym pasmem żali i rozczarowań. Musiały być przecież radości, musiała być miłość, gdyż bez tego, nasz związek nie przetrwałby tylu lat…
W czasie rozprawy były chwile, że miałem „tego wszystkiego dosyć”, chciałem machnąć „na to wszystko” ręką i wyjść trzaskając drzwiami…
Podczas rozprawy trzy, może cztery razy padło pytanie: czy nadal nie wyrażam zgody na rozwód…
Ponownie zostaliśmy poproszeni o opuszczenie sali. Nie obchodziły mnie już spojrzenia innych, a może mi się tylko wydawało, że jesteśmy w centrum uwagi innych. Podszedłem do okna, próbowałem pomodlić się, ale na próbie kończyło się.
I znowu głos sekretarza wzywającego nas na salę. Ponownie skurcz w gardle, serce łomocze i usłyszeliśmy, że sąd podejmie decyzję dopiero po otrzymaniu opinii biegłego psychologa, który na podstawie wywiadu z żoną i ze mną ustali, czy nasze małżeństwo ma szansę…
Żona powiedział, że nie chce tego, ale najprawdopodobniej powoła na świadka młodszą córkę (jest pełnoletnia)…
Widocznie Złemu jest za mało, rozpadającego się małżeństwa, w rodzinie też trzeba namieszać…
Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy wsparli mnie duchowo.
Pewnie bez Waszej modlitwy „poległbym sromotnie”.
Można powiedzieć, że sprawa tylko się przedłużyła, że nieuchronny rozwód tylko się odwlókł w czasie.
Może i tak. Ale nikt z nas nie wie, co uczyni Pan Bóg.
Nadal proszę o modlitwę, a i ja pamiętam o Was, o Waszych problemach w swojej modlitwie.
Wiek.

Anonymous - 2008-04-07, 11:47

Wiek!!! Gratuluję postawy--wspaniałe świadectwo wiary , godności, odwagi i wierności przysiędze małżeńskiej.
Pozdrawiam Miriam.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group