Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Dyskusja - Czy moje małżeństwo mozna jeszcze uratować?

Anonymous - 2007-11-27, 08:40

keram64.......piszesz:
"ale myśli która rozrywa serce głowe że ona kocha innego i nijak nie można tego zwalczyc zabija mnie,"

Dobrze napisałeś,to Twoja włąsna myśl Cię zabija,to Ty sięzabijasz własną myslą.To nie otumaniona żądzą żona Ci ezabija ale to Twoja własna myśl,urażona duma,męskie "ego" podraznione Cię zabija.
I Ty chcesz walczyć?Jak masz powalczyć jak juz uznałeś że jesteś prawie zabity?jak zabija Cię Twoja włąsna myśl?czy nieboszczyk(zabity) moze jeszcze walczyć??


"bo gdyby nie było tego trzeciego walka o nią była by inna a tak niestety jestem bezbronny i słaby wiem że skrzywdze dzieci rodziców ale Boże mój miłosierny mnie już niema!!!"


Gdyby,gdyby,gdyby..........Ty nie jesteś bezbronny,Ty raczej jesteś sparaliżówany lękiem,lękiem wytworzonym we własnej głowie.
Chłopie wiesz co? Piszesz że jesteś słaby i bezbronny. Ty wstań z kolan z przed wizerunku żony.Przestań się mazgaić przed jej obrazem,albo przed Twoim jej wyobrażeniem.Facet musi byc wojownikiem,walczyć,a walka to mozliwość zranienia,nawet smierci.Każdy ma prawo do chwili słabości,do jej wyznania,do uronienia łzy nad swoim losem.Ale ma tez obowiązek szukania pomocy,szukania wyjścia z sytuacji.Ty juz uroniłeś łzę,pożaliłeś się na siebie,na żonę,nz świat.
To że tu jestes to może być,to jest świadectwem że ktoś nad Tobą czuwa,ktoś Ci podsunął akurat to forum...............podsunał Ci po to abyś znalazł tu bratnie dusze,takich samych poranionych,skrzywdzonych.
Tu masz szansę na znalezienie wsparcia(pod warunkiem ze go będziesz szukał),tu ludzie dzielą sie siłą,nadzieją,doświadczeniem.
Kasia pisze Ci o bardzo ważnej sprawie..........szukaniu potwierdzenia że jesteś facetem u kobiety..........nie to miejsce ,nie ta osoba.Jak widać w twoim wypadku kobieta zabrała Ci silę,zabrała Ci męskość,zabrała Ci odwage walki.Potwiedzić twoja meskość może tylko Bóg.
Keram,Darek czas podniść sie z leżenia krzyżem przed wyidealizowanym wizerunkiem Waszych żon. One są ważne,pewnie piękne i zalotne..........ale to tylko(albo aż) kobiety(to samo dotyczy kobiet lezących plackeim przed wizerunkiem męża).
Czas wstać z kolan,czas zaprzestać zanoszenia modlitw do żon(mężów).
Czas zacząć realizować mądrość życiową: pracuj tak jakbyś miał zyć wiecznie i wszystko zależało od Ciebie,a módl się(oczywiście do Boga,a nie do wizerunku zdradzacza)(zdradzacz-zapożyczone od elzd1)tak jakbys miał umrzeć dziś,za chwilę.

Od piątku zaczynają sie w katedrze Św,Floriana na Pradze Warsztaty dla małżeństw.
Pogody Ducha i do walki Panowie.

Anonymous - 2007-11-27, 09:07

keram64 napisał/a:
Byłem wczoraj u spowiedzi i wyspowiadałem się jak nigdy analizując swoje życie przyjąłem komunię świętą modliłem się przed obrazem Matki Bożej Pięknej Miłości ale to naprawdę nic nie da ja wiem że to nie jest tak pójdziemy do kościoła i już ja poprostu z miłości do Kasi jestem za słaby aby walczyć co prawda wyżebrałem aby nie brała rozwodu do końca czerwca aby dzieci mogły w spokoju dokończyć szkołę ale myśli która rozrywa serce głowe że ona kocha innego i nijak nie można tego zwalczyc zabija mnie, bo gdyby nie było tego trzeciego walka o nią byłaby inna a tak niestety jestem bezbronny i słaby wiem że skrzywdze dzieci rodziców ale Boże mój miłosierny mnie już niema!!!


Walka ta jest taka jak ma być, inna byłaby gorsza.
Byłaś u spowiedzi i teraz postanów następną spowiedź!
Spowiadać trzeba się nieustannie,

aby mieć siłę od Boga - potrójną łaskę otrzymujemy w spowiedzi.

Nie wierzysz, że to coś da... Rzeczywiście "z powodu niewiary" Pan Bóg nie pomaga...
bowiem
TRZEBA WIERZYĆ !

Trzeba wierzyć Bogu całym sercem i umysłem, że On Jest, że kocha, że czuwa i pomaga.

Problemem Twoim nie jest tamten mężczyzna, tylko brak Twojej wiary i ufności Bogu.

Bóg zsyła pomoc przy naszej współpracy - przy aktywnej współpracy z Jego łaską.

Tak jest. Ty, musisz "tylko" w to wierzyć (że tak jest, chodzi o Obecność Ojca, bo Bóg jest Naszym Ojcem "Ojcze Nasz")

Weź Pismo Święte, otwórz i napełnij się Duchem Boga.

Anonymous - 2007-11-27, 09:24

Dzięki Nałogu :-)
szczerze przyznam, że liczyłam na to, że się odezwiesz i "postawisz" chłopaków do pionu, tego Im teraz trzeba.
Pozdrawim.
Kasia

Anonymous - 2007-11-27, 10:46

Liczę już tylko na to że nowo narodzone dziecię Boże przywróci miłość w moim małżeństwie że przy łamaniu opłatkiem coś się zmieni aby nie psuć wigilii pójdzie z nami na nią do rodziców.Mam tylko takie wątpliwości bo syn chce porozmawiać z tamtym człowiekiem, chce przez to ratować rodzinę, aby tamten się usunął i powiedzieć mu aby nie zabierał mu rodziny jaką krzywdę nam wyżądza aby powiedział mamie że ta ich miłośc nie ma sensu nie wiem co powiedzieć mojemu synowi
Anonymous - 2007-11-28, 00:05

Wielkie i piękne słowa Nałóg, ale czy Ty tak naprawdę w to wszystko do końca wierzysz? Masz rację, że nie można się umartwiać z powodu odejścia żony, że facet powinien być silny. Upłynął ponad rok od momentu jak zostałem sam, dowiedziałem się, że tak naprawdę to moja żona odeszła z powodu innego faceta, poznałem dużo lepiej samego siebie, mimo, że żyję już trochę na tym świecie, nawet moje dzieci zaczęły wątpić w swoją matkę, co nie zmienia faktu, że moje życie stało się wielkim osobistym piekłem. Jedyne co mnie cieszy to praca. Mam pełno doradców, każdy mówi żebym sobie znalazł nową babę a o tamtej zapomniał - niestety takie jest te 90% katolików w tym pobożnym kraju. O czym uczą na lekcjach religii? Co większość ludzi wynosi z domu? Tak naprawdę nikt nie pomoże w takich sytuacjach, sądy dokończą wszystko. Jestem wierzący, może i bardzo i nie zamierzam wchodzić w nowy związek, choć swoją drogą jak pomyślę, że mam być do końca życia sam to mi się tego życia podświadomie odechciewa. Zdaję sobie sprawę, ze to nie ludzie będą nas rozliczać za krzywdy wyrządzone na tym świecie i że tam na pewno będzie sprawiedliwość. Nie wierzę ziemski porządek i prawo, ale dlaczego kościół jedyne co robi w sprawach rozwodu to potępia? Umiał skutecznie załatwić sprawę aborcji, dlaczego nic nie robi w sprawach rozwodów? Moim zdaniem jeśli zawiera się ślub konkordatowy to niekonsekwencją jest dawanie rozwodu bez porozumienia z kościołem. Wymiar ślubu kościelnego jest przecież zupełnie inny od cywilnego. Mam wspaniałego proboszcza o konserwatywnych, katolickich poglądach od którego usłyszałem wiele dobrych rad i dużo pomocy, lecz rozmawiałem z duchownymi których stanowisko w tym temacie mnie załamuje. Wiem, że siłą się nikogo nie zmusi do małżeństwa, ale dlaczego taka osoba ma być uważana za katolika? Zła nie wolno akceptować, a to bez wątpienia zły przykład. Mam to w rodzinie, nawet najbliższej i co słyszę? Że tamten był nieodpowiedni i trzeba się było rozwieść, a wiem na pewno że było inaczej.
Swoją drogą nie jestem jeszcze po rozwodzie, ciągle mam cichą nadzieję, że nastąpi jakiś odwrót. Przestałem jednak cokolwiek robić w tym kierunku, bo wiem na pewno że to nic nie daje, a zrobiłem juz z siebie takiego kretyna, że trudno mi czasem spojrzeć w lustro jak sobie to wszytko przypomnę.

Pozdrawiam wszystkich, Darek

Anonymous - 2007-11-28, 08:09

Darek.......
Piszesz:

"Wielkie i piękne słowa Nałóg, ale czy Ty tak naprawdę w to wszystko do końca wierzysz?"

Czy wierzę??? Kiedyś zastanawiałem sie czy wierzę.........dochodziłem do wniosku że wierzę,ba.....nawet miałem poczucie wyzszości wstosunku do innych....no bo co niedziela na mszy,3-4 x w roku u spowiedzi........i ta taka wiara ,pyszałkowata wiara,roszczeniowa wiara doprowadziła mnie na dno,do upadku,do nałogu.Bo ja tylko wierzyłem.Mnie sie wydawało że ja jestem dobrym katolikiem.
I przyszło dno,przyszedł krach,krach fizyczny,psychiczny,zawodowy,biznesowy i finansowy.Bo ja w swoim zadufaniu nie widziałęm nic złego w swoim życiu......ja wierzyłem,albo inaczej.........ja uważałem siebie za wierzącego.
A mnie mój Bóg ,dawał sygnały ostrzegawcze,żółte światło migało coraz szybciej.Ale ja uważałęm siebie za dobrego chrzescijanina,katolika,dobrego meża,ojca,syna,zięcia,brata...................
I wreszcie przyszedł moment gdy bardzo,ale to bardzo zabolało......... to był mój upadek,moje dno.I wtedy przyszła myśl (przy pomocy innych ludzi) że ja tak naprawdę to tylko wierzyłem.....wierzyłem bez UWIERZENIA.
I to co napisałem to jest juz doświadczenie po UWIERZENIU.

"Masz rację, że nie można się umartwiać z powodu odejścia żony, że facet powinien być silny."

To nie do końca tak.......... facet powinien byc silny ale siłą płynacą z duszy,z duchowości,silny poniesioną klęską,żaden człowiek,nawet żona nie może doprowadzić mężczyzny do całkowitego unicestwienia. Jest taka teoria że człowiek jest wtedy w pełni człowiekiem gdy zaliczy upadek,gdy zostanie mocno zraniony.Ale nie zawsze za 1 rana otwierają sie szufladki w mózgu,w sercu.Czasami trzeba upaść kilka razy aby zrozumieć.

"Upłynął ponad rok od momentu jak zostałem sam, dowiedziałem się, że tak naprawdę to moja żona odeszła z powodu innego faceta, poznałem dużo lepiej samego siebie,"

No.......... więc nawet z tego "upadku" wynosisz coś dobrego.....poznajesz siebie to ważne.Możesz facetowi otłuc pysk,możesz orazić siś śmiertelnie na żonę....możesz,ale co Ci to da?????

" mimo, że żyję już trochę na tym świecie, nawet moje dzieci zaczęły wątpić w swoją matkę, co nie zmienia faktu, że moje życie stało się wielkim osobistym piekłem."

Matka jest matką,ojciec jest ojcem....niezależnie od tego co wyczyniają ze swoim życiem osobistym.Nie podbijaj wątpliwości dzieci w stosunku do matki.

" Mam pełno doradców, każdy mówi żebym sobie znalazł nową babę a o tamtej zapomniał - niestety takie jest te 90% katolików w tym pobożnym kraju."

Darek,zostaw ocenianie wiary i pobozności innych,zaimij się sobą.Zawsze masz wybór........doradców nie musisz słuchać,a nawet jak słuchasz to i tak Ty podejmujesz decyzję.....na własny rachunek. I nie jest istotne czy są katolikami czy nie

"Swoją drogą nie jestem jeszcze po rozwodzie, ciągle mam cichą nadzieję, że nastąpi jakiś odwrót."

Nadzieja umiera ostatnia..............

"Przestałem jednak cokolwiek robić w tym kierunku, bo wiem na pewno że to nic nie daje, a zrobiłem juz z siebie takiego kretyna, że trudno mi czasem spojrzeć w lustro jak sobie to wszytko przypomnę. "

Cóż.....moze niewłaściwe lustro masz? może jest Ci potrzebne inne lustro,lustro w postaci innego ,bardziej doświadczonego człowieka??? Szukaj....... tu masz sporo dobrych luster,doświadczonych luster,życzliwych i bez obawy o wysmianie czy poniżenie możesz sie przeglądać w tych lustrach.

Świat jest taki jaki być powinien.....to tylko my czasami jesteśmy do ..............
Pogody Ducha

Anonymous - 2007-11-28, 09:29

nałóg napisał/a:
Darek.......
Piszesz:

"Przestałem jednak cokolwiek robić w tym kierunku, bo wiem na pewno że to nic nie daje, a zrobiłem juz z siebie takiego kretyna, że trudno mi czasem spojrzeć w lustro jak sobie to wszytko przypomnę. "


Cóż.....moze niewłaściwe lustro masz? może jest Ci potrzebne inne lustro,lustro w postaci innego ,bardziej doświadczonego człowieka??? Szukaj....... tu masz sporo dobrych luster,doświadczonych luster,życzliwych i bez obawy o wysmianie czy poniżenie możesz sie przeglądać w tych lustrach.

Otóż to.

Darku, poszukaj lustra - najlepszym jest Pan Jezus i Jego Słowo w Ewangelii, ale też wielu mądrych kapłanów głosi Jego naukę tak głęboko, i prawdziwie, oprócz tych, którzy głoszą Pan Jezusa normalnie. :)

Wczoraj i Ojciec Dominikanin mówił o lustrze (nie zna tego forum:))
Mówił: "że trzeba krzywe lustro wyrzucić",
pozdrawiam

Anonymous - 2007-12-02, 23:48

Pisząc, że nie robię już nic w tym kierunku miałem na myśli próby dyskusji z żoną i uzyskania w ten sposób czegokolwiek. Nie mam już koncepcji jak do niej podejść. Od czasu jak się wyprowadziła minął już ponad rok, miałem dużo czasu żeby wszystko przemyśleć i wypróbować. Na początku ją prosiłem, błagałem, próbowałem tłumaczyć, jedynym efektem było poniżanie o sile wprost proporcjonalnej do siły mojego proszenia.
Próbowałem rozmawiać na spokojnie, już bez emocji gdzieś około maja, jedyne co usłyszałem to że już nic do mnie nie czuje.
Zostałem przez nią oskarżony o znęcanie się nad rodziną, sprawa trafiła do sądu, skończyło się w sierpniu na mediatorze sądowym. Przed spotkaniem u mediatora doszło do mnie, że ma faceta o czym powiedziałem na spotkaniu. Była zdziwiona, że nie proszę ją o powrót, lecz w obecności mediatora i mojego adwokata oświadczyła jak dobrze robi jej ten facet. Nie wiem czy dobrze postąpiłem, ale trudno prosić żonę o cokolwiek, jak się z jej ust słyszy jak jej ktoś dobrze robi. Pani mediator była bardzo miła, lecz podejście do sprawy dla mnie było bardzo niesprawiedliwe i kompletnie pozbawione moralności. Podczas gdy mnie oskarżono o znęcanie się nad rodziną, żądana mojej żony ograniczały się do podziału majątku i zmuszenia mnie o wystąpienie o rozwód. Powiedziałem co ma piernik do wiatraka. Czy to jednoznacznie nie wskazuje powodów dla jakich zostałem oskarżony? Odpowiedz pani mediator była taka: "co sobie wytargujecie to będzie, nie ma żadnych ograniczeń i zasad". Na ostatnim spotkaniu dostałem do podpisania umowę, na której pisało w skrócie, że uznaję, że najlepszym rozwiązaniem jest rozwód i że zobowiązuję się podzielić nasz majątek. Jak to przeczytałem to myślałem że wyparuję ze złości, nie chciałem tego podpisać, lecz panie (mediator i adwokat) wyprosiły żonę na korytarz i przekonywały mnie 10 minut jakie to dla mnie korzystne, inaczej czeka mnie co najmniej 3 letnia rozprawa, wyroku nikt minie zagwarantuje, a w 99% przypadków jest skazujący, tak będę miał czyste konto. W końcu z wielkim niesmakiem podpisałem, mam okropne zdanie na temat naszego wymiaru sprawiedliwości. Mimo tej umowy na pewno nie wystąpię o rozwód, żona dobrze o tym wie, chyba, że wspólnota majątkowa z nią zacznie mi bardzo zagrażać, wtedy zastanowię się nad separacją.
Miesiąc po mediacjach dostałem od zony SMSa, że się mylę myśląc, że zrobiłem wszystko, żeby odzyskać rodzinę i że nie wiem po co jest mediator i żebym ją nie przekreślał. Zastanowiłem się nad tym i zaproponowałem jej spotkanie, powiedziała, że możemy się spotkać, jak proponowałem konkretny termin to przestała odpowiadać.
Prawdę mówiąc nie wiem na pewno czy ona ma kogoś. Ostatnio (około 3 tygodni temu) rozmawiałem z nią przez telefon, chciałem się dowiedzieć jakie są jej dalsze plany w stosunku do naszego małżeństwa, usłyszałem, że nie zamierza póki co wnosić o rozwód i jak to jej dobrze z nowym facetem, jak to się czuje kochana. Usłyszałem też pewne rzeczy, które zaprzeczają że ten facet naprawdę istnieje, lecz z jej ust padło tyle kłamstwa, że już w nic jej nie wierzę. Chciałem przez chwilę wyjść z propozycją naprawy naszego związku, ale jak zaczęła mi mówić że mnie zdradza to momentalnie mi się odechciało. Ostatnio usłyszałem od syna, że wydaje mu się, że mama odeszła z powodu innego pana.
Nie wiem co dalej robić. Potrafię już zachować spokój, okres wielkiego załamania minął. Zmieniło się jednak moje nastawienie do życia, obecnie wszystko jest mi obojętne, nie mam żadnych planów czy marzeń (poza tym by odzyskać rodzinę). Nie wiem jak sobie z tym poradzić, nie wierzę w pomoc lekarską, byłem przez prawie rok leczony przez psychiatrę i dwóch psychologów, co tak naprawdę niczego pozytywnego nie wniosło poza uzależnieniem od leków i ostrą bezsennością. Mam bez przerwy myśli samobójcze, nawet kilkakrotnie już sobie wszystko zaplanowałem, lecz zawsze mi ktoś przeszkodził. Wiem, że to ciężki grzech lecz często dostaję tak wielkiego doła, że nie potrafię tego wytrzymać. Najbardziej boję się dni wolnych od pracy. Uważam, że lepiej sam sobie z tym radzę niż z pomocą psychiatry, który chciał mnie już kilkakrotnie kierować na oddział, musiałem podpisywać, że się nie zgadzam. Przeraża mnie myśl, ze do końca życia będę sam, a jestem na tyle wierzący, że nie wejdę w ponowny związek. Trwam ciągle w modlitwie i wierzę, ze coś się jeszcze zmieni, tylko to trzyma mnie przy życiu. Boję się wykazać jakąkolwiek inicjatywę w stosunku do żony, obawiam się, że odniesie to odwrotny skutek co do tej pory zawsze miało miejsce.

Pozdrawiam wszystkich, Darek

Anonymous - 2007-12-03, 06:28

darek1 napisał/a:
Nie wiem co dalej robić. Potrafię już zachować spokój, okres wielkiego załamania minął. Zmieniło się jednak moje nastawienie do życia, obecnie wszystko jest mi obojętne, nie mam żadnych planów czy marzeń (poza tym by odzyskać rodzinę). Nie wiem jak sobie z tym poradzić, nie wierzę w pomoc lekarską, byłem przez prawie rok leczony przez psychiatrę i dwóch psychologów, co tak naprawdę niczego pozytywnego nie wniosło poza uzależnieniem od leków i ostrą bezsennością. Mam bez przerwy myśli samobójcze, nawet kilkakrotnie już sobie wszystko zaplanowałem, lecz zawsze mi ktoś przeszkodził. Wiem, że to ciężki grzech lecz często dostaję tak wielkiego doła, że nie potrafię tego wytrzymać. Najbardziej boję się dni wolnych od pracy. Uważam, że lepiej sam sobie z tym radzę niż z pomocą psychiatry, który chciał mnie już kilkakrotnie kierować na oddział, musiałem podpisywać, że się nie zgadzam.


Darek - jakbym siebie czytała. Też przez to wszystko przechodzę, z tą małą różnicą, że mój mąż ma kochankę a do tego zapomniał zupełnie o naszym dziecku - to boli jeszcze bardziej.
Poza tym czuję to samo, co Ty. Nie wiem, czy to mała wiara, czy słaba psychika, ale też nie daję sobie rady/. Przeraża mnie perspektywa świąt, o wiele lepiej czuję się w pracy, ludzie biora zwolnienia, cieszą się, że mogą pobyć w domu a ja bronię się jak mogę, nienawidzę siedzieć w mieszkaniu.
Mój mąż z kolei okazuje totalną obojętność, obiecuje dziecku, że przyjedzie, tymczasem nie przyjeżdża i nawet nie zadzwoni z wytłumaczeniem.
Nie wiem, co Ci poradzić, bo sama nie wiem jak radzić. Jedyne, co przynosi ulgę, to wywalić to tu z siebie, wtedy troszkę jest lżej.

Anonymous - 2007-12-03, 08:57

Darku,
coś tu jest nie tak...
Piszesz, że trwasz w modlitwie i wierzysz, że coś sie jeszcze zmieni. W co tak naprawdę wierzysz? Czy w to, że Bóg zrealizuje Twoje plany, Twoje pragnienia... że zwróci Ci żonę, rodzinę? Czy wierzysz w BOGA? Czy wierzysz w Jego plan na Twoje życie? Czy godzisz się na ten Jego plan? Moja znajoma często powtarza: "jak chcesz rozśmieszyc Pana Boga, to opowiedz Mu o swoich planach"...
Głęboko wierzę w to, że Bóg chce mojego dobra... bo bardzo mnie kocha, więc nie może chcieć inaczej. Najlepsze co mogę dla siebie zrobić, to zaufać Mu bezwarunkowo, oddać siebie całą na Jego prowadzenie...
Mnie też sie kiedyś wydawało, że jestem osoba wierzącą. Dopiero kryzys w moim małżeństwie, odwrócenie serca mojego męża w stronę innej kobiety, pokazało mi jak daleko byłam od Boga...
Piszesz Darku, że jestes wierzący, a cały czas masz myśli samobójcze... tak nie może być. Jak prawdziwie wierzysz, to się nie boisz, to oddajesz swój lęk Bogu i dostajesz w sercu pokój.
Czy czytałeś "Dzikie serce"?, jeśli nie, to przeczytaj...
A jak bedziesz miał następnego doła... to odezwij się do mnie na gg :-)
Będę się za Ciebie modlić.
Wanbomko - za Ciebie też :-) a książka dla Ciebie to"Urzekająca"
Pozdrawiam serdecznie.
Kasia

Anonymous - 2007-12-04, 00:28

Bardzo się cieszę, że jest takie miejsce jak to forum, że są tu wspaniali ludzie i można od nich dostać wiele bezcennego wsparcia, które jest tak potrzebne w takich chwilach i trudnościach.
Wanbomo wiem co czujesz i doskonale Cię rozumiem bo mam prawie taką samą sytuację jak Ty z tą różnicą że jestem mężczyzną. Masz rację, że zwierzenie się komuś ze swoich problemów przynosi niesamowitą ulgę, jednak zaraz potem wracamy do życia i wszystko się odradza na nowo. Też mam dzieci, które bardzo kocham, całe dotychczasowe życie im poświęcałem. Na początku żona tak silnie nastawiała je przeciwko mnie, że byłem bardzo tym przerażony, co sprawiało mi niesamowitą przykrość. Z biegiem czasu moje stosunki z dziećmi uległy znacznej poprawie, lecz mimo wszystko daleko im do doskonałości. Potwornie się czuję w roli tatusia widującego swoje dzieci przez parę godzin, co tydzień, dwa. A przecież one mają swoje życie problemy o których tak naprawdę nic nie wiem.
Kasiu, zgadzam się z Tobą w 100%, co do tego, że trzeba bezgranicznie zaufać Bogu. Nie wierzę jednak, że jesteś tak twarda, że widzisz tylko Boga, a to co się dzieje wokół Ciebie nie sprawia Ci specjalnego bólu i nie jest powodem ogromnego cierpienia i ze nigdy nie masz żadnych wątpliwości. Żaden człowiek nie lubi cierpienia i bólu, a życie zgodnie z wolą Bożą po rozpadzie małżeństwa czy rodziny wiąże się niestety z ogromnym cierpieniem, nikt mnie nie przekona, że tak nie jest. Jest to bardzo trudne zwłaszcza wtedy, gdy jest się stosunkowo młodym człowiekiem, całe życie jest przed Tobą, a Ty skazujesz się na samotność. Nie myślcie, że mam jakieś roszczenia w stosunku do Boga za jego wolę, jedyne co próbuję powiedzieć, że jest to bardzo trudne i bolesne do spełnienia. Jak widzę czy to na ulicy, czy w supermarkecie rodzinę lub małżeństwo to serce mi się kraje, to samo w pracy, wszyscy mówią gdzie to pojadą jak to miło spędzili czas, a ja wiem, że w swojej postawie mogę tylko im pozazdrościć. Każdy chciałby jak najwięcej urlopu, a ja bym go chętnie komuś oddał, gdyby można było. Ostatnio doszło do tego, że siedzę po 12 godzin w pracy, żeby tylko nie iść do domu, gdzie już od dawna na mnie nikt nie czeka. Jeszcze piękniejsze są święta, które spędziłem sam (przespałem większość czasu, żeby nie mieć świadomości co się wokół mnie dzieje), praktycznie ich w żaden tradycyjny sposób nie obchodząc oprócz pójścia do kościoła, a do tej pory były najradośniejszymi chwilami w moim życiu. O uroczystościach rodzinnych już nie wspomnę, bo nie miałem żadnych. Czy to ciekawa perspektywa na przypuszczalne choćby 20 do 30 lat życia? Takie nastawienie nie jest łatwe w dzisiejszych czasach, kiedy to na każdym kroku propagowany jest konsumpcyjny styl życia.
Co do samobójstwa uważam, że nie jest to takie proste i oczywiste. Miałem wspaniałego kolegę, moim zdaniem bardzo dobrego człowieka, który zakończył w ten sposób swoje życie w bardzo młodym wieku, a dlaczego? Uważam, że po prostu problemy go przerosły, nie był w stanie normalnie funkcjonować i poradzić sobie z cierpieniem, które go spotkało, a nikt w porę tego nie odkrył i mu nie pomógł. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale doprowadzenie się do tego stanu na pewno nie jest świadomym wyborem człowieka, a jest czymś w rodzaju choroby a nie każdy potrafi tak silnie wierzyć, nawet jak bardzo tego chce, czasem po prostu jest się za słabym na to wszystko, co serwuje nam życie. Prosty przykład, czy wierzący, który twierdzi, że jest wielkiej wiary nie wyparł by się jej pod naciskiem ostrych tortur fizycznych? A czy tortury psychiczne nie potrafią być równie trudne do zniesienia?

Anonymous - 2007-12-04, 10:47

No jasne Darku, że nie jestem z kamienia... doświadczam bólu, cierpienia, wylewam łzy... ale Bóg daje mi siłę, żeby przez to przejść. Tyle tylko, że to najpierw ja musiałam pozwolić Mu działać w moim życiu, musiałam Mu zrobić miejsce w swoim sercu.
Rok temu ktoś mi powiedział, że jak chcę żyć, to mam być codziennie na Mszy św. Pierwsza moja reakcje była taka, że przecież się nie da, że organizacyjnie to niemożliwe - praca, powrót do domu, zakupy itd... szybko się okazało, że jest możliwe i tylko ode mnie zależy czy tego chcę. Spróbowałam... przez pierwsze miesiące chodziłam "z głowy", wiedziałam, że to może być dobre dla mnie, ale wystarczał byle jaki pretekst, żebym łatwo zwalniała się z obecności na mszy... przyszedł czas, że zaczęłam chodzić z serca, dlatego, że tego potrzebuję, że to mi daje siłę... Dziś wstaję bardzo rano, żeby dojechać do W-wy i być na Mszy przed pracą...

Jest mi bardzo przykro Darku, że tyle bólu i cierpienia jest w Twoim życiu, ale choćbym nie wiem jak chciała, nie mogę tego bólu od Ciebie zabrać... to może zrobić tylko Bóg. Tyle tylko, że najpierw Ty musisz się na to zgodzić...
Oddaj Darku swoje serce Bogu, a sam zadbaj o swoje ciało... praca po 12 godzin nie jest dobrym rozwiązaniem. Jest ucieczką, a nie da się w nieskończoność uciekać...
Znajdź sobie jakieś zajęcie - sport, książki, spotkania z ludźmi... wymyśl coś.

Co do tortur fizycznych. o których piszesz, to nie wiem jak bym się zachowała (tego się chyba nie da przewidzieć) ale wiem, że chciałabym mieć taką wiarę, żeby się jej nie wyprzeć.
Pamiętam o Tobie w modlitwie.
Pozdrawiam
Kasia

Anonymous - 2007-12-05, 23:25

Masz Kasiu na pewno 100% racji w tym co piszesz, lecz to wszystko bynajmniej dla mnie nie jest takie proste. Zawsze staram się mniej mówić, a więcej robić tak więc i tym razem nie chcę się deklarować jako osoba o silnej wierze, bo lepiej więcej zrobić, niz powiedzieć. Na podstawie zdarzeń, jakie miały miejsce w ciągu ostatniego roku niczego juz nie jestem pewien. Wiem, że zawsze bardzo chciałem i teraz bardzo chcę pozostać wierny Bogu. Dziękuję, że pamiętasz o mnie w modlitwie, ja też pamiętam o Tobie i o wszystkich osobach na swiecie cierpiących z tego powodu i nie tylko. Małżeństwo i rodzina była dla minie zawsze jedną z najświętszych rzeczy na tym świecie, chyba dlatego, że sam pochodzę z rozbitej rodziny i do teraz to odczuwam tego przykre konsekwencje.

Pozdrawiam, Darek

Anonymous - 2007-12-06, 09:04

Oczywiście Darku, że lepiej więcej zrobić niż powiedzieć.
Piszesz, że po ostatnich wydarzeniach, niczego nie jesteś pewien. Myślę, ze jednego możesz być pewien - Miłości Boga. Bóg Cię kocha! Jesteś Jego umiłowanym synem, przyjmuje Ciebie takiego jakim jesteś...
W dzisiejszym psalmie są słowa: lepiej się uciekać do Boga, niż pokładać ufność w człowieku. Niby proste, a wiem, że bywa bardzo trudne do zrealizowania... zostawić wszystko i pozwolić się prowadzić Bogu... Ale wiem też już, że to możliwe.
Kiedy oddałam się na prowadzenie Bogu, to po ludzku rzecz biorąc, świat walił mi się na głowę, z oczu płynęły łzy, na twarzy był smutek... ale w sercu był dziwny pokój, była pewność, że Pan Bóg mnie przez to wszystko przeprowadzi...
Pamiętaj Darku, że w chwili, kiedy poczujesz w swoim sercu najmniejszy lęk, natychmiast powinieneś iść do spowiedzi, żeby oddać to Bogu w Sakramencie. Nie wolno Ci doprowadzać swojego serca do myśli samobójczych... choćbyś miał chodzić do spowiedzi co kilka dni...
Bóg chce, żeby Twoje serce żyło...
Twoje dzieci też potrzebują ojca, którego serce żyje...

Niech Cię Pan błogosławi i strzeże...
Niech rozpromieni Oblicze swe nad Tobą...
Niech Cie obdarzy pokojem i radością...

Pozdrawiam
Kasia

Anonymous - 2007-12-12, 23:12

Mam pytanie do wszystkich członków tego forum. Czy Waszym zdaniem ktoś, kto został wielokrotnie zdradzony, wystawiony na pośmiewisko, wyszydzony gdzie tylko można powinien wyciągać rękę do małżonka, który to wszystko zrobił? Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu. Bardzo proszę o odpowiedz.

Pozdrawiam wszystkich, Darek


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group