Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2007-11-29, 10:51 Malzenstwo/odleglosc/zagranica/rozwod- ZNAK CZASU ?!
Witajcie moi drodzy,
Jestem nowa tutaj i z zaciekawieniem czytam wasze posty. Tyle w nich madrosci, ale tez zwyklego ludzkiego cierpienia i bezradnosci.
Dobrze ze istnieje takie forum, gdzie moza odnalezc troche siebie i swojego przezywania oraz nabrac Ducha i podniesc glowe
Znalazalam sie tu dlatego, ze moje swieze jeszcze malzenstwo przezywa powazny kryzys spowodowany m.in roczna nieobecnoscia meza po niespelna roku malzenstwa.
Ktos powie, po co wyjechal? Odpowiem: wg ludzi : za praca, jak wielu z waszych bliskich, czy znajomych, wg .mnie: za potwierdzeniem swojej wartosci jako mezczyzna
I jedno i drugie to nic zlego. Ludzie od wiek wiekow wyjezdzaja i beda wyjezdzac za granice takie sa mozliwosci i dobrze, ze sie je ma.
Pytanie tylko o to co potem ...po powrocie.?
Jestem bardzo swieza mezatka (dopiero nieco 3 lata stazu) z czego rok bez meza i teraz kolejne 6 m-cy bez meza (wyprowadzil sie). Pobierajac sie oboje bylismy juz dojrzalymi ludzni po 30-stce, kazde mialo za soba swoja indywidualna, czasem nielatwa historie zycia, ale bylismy dla siebie pierwszymi malzonkami i kochalismy sie, przyjaznili.
Moj maz, jak wspomnialam wyzej wyjechal za granice, bo wspolnie ustalilismy wtedy ze to, w jego sytuacji (wczesniej dosc zlozonej zyciowo) na ten moment dobre wyjscie. Czas pobytu byl tez ustalony: max. 9 m-cy (wrzesien do czerwiec).
Maz wyjechal, na poczatku mial problemy z praca, nie bylo mu lekko, ale jakos poradzil sobie. Na swieta w grudniu pojechalam do niego, bylo normalnie, swojsko, cieplo, blisko, rodzinnie.
Psuc zaczelo sie zaraz na wiosne, kiedy zblizal sie czas powrotu... Okazalo sie wtedy, ze za malo udalo sie mu zaroic i chce przedluzyc pobyt, do czasu az wiecej .. zarobi....
Wtedy nasilily sie moje watpliwosci co do ukrytych dla mnie motywacji tego przedludzenia. Jak to? pieniadze sa wazniejsze ode mnie, od naszej relacji ?
Ale teskniac i czekajac na jego powrot dlugo tlumaczylam meza, ze musi przeciez "poczuc sie facetem" i przeprowadzic swoja wizje. Ale ciern odrzucenia/niezrozumienia moich tak bardzo kobiecych potrzeb bliskosci, w sercu juz sie zrodzil i pozostal...
Coz, czas rozlaki minal jakos. Maz wrocil w grudniu zeszlego roku.
I tu zaczyna sie historia ja z innej bajki. Zupelna zmiana zachowani, totalna niechec do relacji ze mna , odciecie sie ode mnie jalo zony, rowniez fizycznie (co w przypadku meza, ktory wraca po dlugiej nieobecnosci bardzo dziwi), tlumaczenie, dziwne tlumaczenia ze "nie jest gotowy" na pownowan bliskosc...ze boi sie uzaleznienia ode mnie ....
Bardzo meczylismy oboje przez dluzszy czas probowania jednak bycia razem, ja: z niezrozumieniem tego faktu odrzucenia mnie, maz: z sam ze soba (chyba).
Prawda, jak to przewznie bywa w koncu wyszla na jaw, na wiosne (przez przypadkowy sms). Okazalo sie, ze za granica maz wszedl w relacje "przyjacielska" z inna kobieta i jakis czas podtrzymywal te znajomosc po powrocie, zapewne u niej tez leczyl rany, ktore wg.niego ja mu zadawalam.
Chcialam mu wierzyc, ze to tylko przyjazn, chcialam, bo do tej pory mu ufalam, nie zawiodl mnie. Podobno zerwal kontakt z ta kobieta, ktora "zle zrozumiala" jego intencje... Podobno, nie wiem...przestalam ufac.. po prostu ... przestalam sie interesowac jego zyciem .. i.. cierpialam. Zylismy obok siebie, w dwu osobnych pokojach, jak dwoje znajomych
Podejmowane proby rozmo razem konczylky sie wiekszymi zranieniami, rozmow z ksiezmi takze, z psychologiem to samo, ciagnelam meza (dopoki chcial..),ale bezskutecznie
W pewnum momecie powiedzialam "STOP", dosc tego matkowabnia, ponizania sie i na sile budowania, na sile przekonywania meza, ze warto zawalczyc o bycie razme na nowo/inaczej , ze go ciagle kocham..ze wybaczam ...
Maz wszystkie moje zapewnienia, prosby, tlumaczenia reagowal ironicznie, czesto zlosliwie, i przesmiewczo, negowal, odrzucal, nie przyjmowal do wiadomosci, ze kryzysy sie zdarzaja.
Zanegowal wszystko co bylo wazne, tylko nasze: i nasze specyficzne poznanie sie, nasza droge do Milosci pokonujaca bramy wiezienia, powroty i nasze przygotowania do slubu i nasze roczne wspolne zycie przed jego wyjazdem- stwoerdzil ze milosc mu przeszla, wszystko bylo zle.
A winna bylam ja. Moja grupa modlitewna, w ktora bylam mocno zaangazowana zanim mnie poznal, takze ponosi wine, za to jaka jestem i co robie.
Znienawidzi prowadzacego grupe, tylko dlatego, ze jest on osoba swiecka, a grupa ma charakter dosc zamkniety (opiera sie glownie na rekolekcjach 2 tygodniowych w wakacje) i w miare mozliwosci malych krotkich spotkaniach modltewnych w domach.
Rozumiem, ze mozna nie chciec byc w jakiejs grupie, z ktora ja kilka lat bylam zwiazana mocno, ale proby zaproszenia meza do wejscia razem w zupenie inna grupe modlitwy, inne foerme, wsparcia (np. neokatechumenat) tez byly odrzucane ...niestety.
Maz zawsze deklarowal sie jako osoba mocno wierzaca (zwiazana z Radiem Maryja), odmawiajaca rozaniec, opowiadal o swoim cudownym nawroceniu, wierze ze tak bylo. Spodobalo sie mi przeciez w nim i to, ze moge przy nim otwarcie mowic o Bogu, o jego dzialaniu w moim zyciu.
Po killu m-cach szarpania sie z coraz gorszymi relacjami pomyslalam twardo:
Jezeli Pan Bog tego nie zbuduje na nowo, nie damy rady...
Musze zostawic Bogu dalsze dzialania w tej sprawie, bo sie oboje z mezem wykonczymy.
Po nieoczekiwanym, naglym, wybuchu u meza skrywanych emocji w postaci rzucania przedmiotami, przestraszylam sie i zazadalam zeby sie wyprowadzil, bo zaczynam sie go bac...
Wyglada, ze maz tylko na to czekal. Nie mowiac dokad, po 6 m-cach od powrotu wyprowadzil sie z domu.
Bardzo to przezywalam i przezywam nadal, ale moge powiedziec, ze etap zalu do Boga za takie nieoczekiwane rozwiazanie mam juz za soba. To nie wina Boga, tyle wiem, ze maz postapil jak postapil. To jego wolnosc i jego wybor.
Byc moze dobrzesie stalo jak sie stalo. Oboje na pewno odpoczywamy od siebie.
Podczas pozniejszych rzadkich juz bardzo naszych spotkan, maz powtarzal ze wg niego nie da sie juz nic zrobic, nie da sie nic cofnac, ze mu "sie nie chce" ratowac zwiazku i ze chce rozwodu (jak bedzie mial pieniadze), bo od dawna (jak twierdzi) i tak nie jestesmy juz razem, a ja nie jestem jego zona ...gdyz 1/nie uwazam go za jedyny autorytet i 2/ nie dowartosciowuje go jako mezczyzne - takie koronne argumenty powtarzane byly przy kazdej klotni ..
Zapytcie pewnie co sie wlasciwie takiego oprzocz domniemanje :zdrady" wydarzylo? Nic, wlasnie NIC. Moze to ni byla milosc, zczym trudni misie teraz zgodzic, a moze po prostu Bog ma dla mnie inny plan na zycie ...
Poddaje pod dyskuje co chcecie, moze bardziej zrozumiem zupelnir bezemocjonalne teraz zachowanie mojego meza i jego totalna niechec do jakiegolwiek podjecia tematu - jest mu dobrze jak jest. Nie wchodzi w gre wspolna terapia malzensja i jakies wspolne wyjazdy- nie uznawal tego i nie byl gotowy, jak mowil
Powoli zaczynam myslec o koscielnym uniewaznieniu tego malzenstywa, choc z tego co wiem to trudny i zmudny proces. N razie, ta na prawde nie chce tego, bo uwazam nasze malzenstwo za wazne, ale jakies kroki trzeba podjac, bo moja sytuacja jest teraz po prostu "zadna"
Czekam na wiesci, moze podpowiecie mi jakies uwagi, co ja osobiscie po ludzku moge jeszcze zrobic aby cokolwiek ratowac , oprocz oddawania calej sytuacji Bogi i modlitwy
p.s. podjelam wlasna terapie, ktora odczytuje jako Boze prowadzenie, aby moc bardziej zrozumiec siebie i swoje zachowanie w tej sytuacji
pozdrawiam was cieplo.
Tomek1 [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-29, 16:43
Ech , szkoda gadać. Poczytaj mój temat. W październiku tego roku moje całe życie legło w gruzach po wyjeździe żony do Holandii. Też nagle zażyczyła sobie rozwodu , a ja przecież kocham ją nad życie.
pestka [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-29, 22:25
Przykro mi to czytać Reniuszku
Wszystko to co napisałaś mogę wziąć ze swojego życiorysu małżeńskiego niestety.
Staż małżeński taki sam, pieniądze ważniejsze niż nowo poślubiona żona, dowodzenie czegoś tam za granicą, strach przed mężem po jego powrocie... Dużo tego...
Jedno nas jednak różni, ja juz jestem po rozwodzie.
Jednak dopiero dziś wiem ile jestem warta. Bóg pokazał mi, że jestem Mu potrzebna (jeszcze nie wiem do czego). Pozwolił mi powstać z kolan. I jestem bezpieczna, a tego nigdy nie poczułam u boku męża.
I niczego nowego Ci nie poradzę moja droga, niż powierzenie siebie i swojego małżeństwa Bogu.
... ale mnie nie słuchaj, ja jestem już po tej drugiej stronie...
Pozdrawiam Cię mocno.
Ciebie Tomku też.
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-30, 08:53
Pestko droga,
Ales mi z "nieba spadla" .Powaznie. Widzisz, nawet staz podobny. Jakis zbieg okolicznosci, albo Boze prowadzenia. To drugie pewniejsze
Bardzo Cie bede sluchac, nawet nie wiesz jak bardzo. Jestes po mojej, nie po drugiej stronie. I ja jestem juz tez jedna noga po "Twojej stronie" . I widze, ze mamy podobny problem z wartoscia. Mnie tez Bog pokazuje ile jestem warta, ale jakos niemoze sie przebic przez moj zatwardzialy w schematach myslenia na swoj temat mozg (stad pewnie dobrze, ze podjelam terapie)
Nie mam jakos zludzen, ze rozwod w tym przypadku to juz tylko kwestia czasu i srodkow na ten cel. Pytanie tylko , czy brac sie za uniewaznienie malzenstwa. Mam przekonanie, ze tak, ze mnie jest to potrzebne, ze wazne jest dla mnie sakramentalne zycie KK.
Wiele sakramentow, wiele spraw tak, a nie inaczej ustawionych w KK jest dla mnie moze niejasnych, ale nie wnikam za bardzo w dochodzenia na ich temat. Najwazniejsza rzecza jest w sumie dla mnie mocna relacja z Bogiem, ktorej nie zastapie relacja z drugim czlowiekiem, chocbym go "zakochala" na smierc. To wiem na pewno.
Bardzo potrzebuje Twoich uwag, bardzo portrzebuje Twojego spojrzenia z dystansu (..bieg ukonczylas...), jak piszesz.
Podziel sie ze mna swoimi odczuciami na temat przezywania tamtegoi czasu "przejscia", jesli oczywiscie mozesz i chesz...
Potrzebuje tego teraz jak pies pelnej miski.
Mimo tego, ze chodze na terapie, bol jestbardzo duzy i nasila sie w momentach, kiedy mam obok siebie szczesliwych, rozumiejacych sie ludzi, patre na ich zycie, ich dzieci..
Pewnie, ze to minie, ze ten rok sie kiedys skonczy i wejde w nowe , byc moze, w inna strone zycia, bardziej zajme sie soba, niz mysleniem co u niego, jak sie mu wiedzie.
Moze kiedys te Milosc, ktora (wiem to) nie pochodzi ode mnie, ale jest darem i wcale mi teraz nie pomaga.., moze kiedys te Milosc bede mogla komus oddac do konca w wolnosci i bez zbednych warunkow, zadania podporzadkowania i ograniczenia pragnien
Podobo odrzucenie w zwiazku jest jedna z najciezszych zyciowo traum. Podobno gorsze jak zaloba po smierci. Nie wiem, na razie doswiadczylam tylko smierci ojca, a to inne uczucia.
Pewnie, ze dzieki Bogu tylko trzymam sie (wg znajomych i przyjaciol) calkiem niezle.
Pracuje, opiekuje sie psem, probuje zajmowac sie swoimi sprawami, chec na ktore na nowo musze odnajdywac w sobie, bo przeciez chcialam "zyc za dwoje", tyle mialam energii, tyle planow ... tyle nadziei na wspolne zycie...dzieci ...dom...
Ech, pewnie czujes to samo co ja, po co sie uzalac, prawda?
Zycie toczy sie dalej i zapewne jest jeszcze w tym pudelku kilka slodkich czekoladek do wyciagniecia.
Jak myslisz, Pestko droga?
Ile trwa takie odzalowywanie czlowieka ktorego sie kocha a ktory nie kocha nas.
Jak to bylo u Ciebie/ u was?
dzieki ze jestes, i ze napisalac
pozdrawiam Cie bardzo, bardzo serdecznie
pestka [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-30, 16:23
Reniuszku
jeśli chcesz napiszę Ci na maila to co chcesz wiedzieć. Wolę się nie odzywać tutaj.
Widzisz, w Sycharze "siedzę" dość długo i wiem, że moje poglądy mogą być źle odbierane. Nie chcę "mieszać".
Przeczytaj moje posty, może znajdziesz coś z tamtego czasu, który już za mną. Ale jest nowy, jeszcze nie wiem jaki. I jestem już innym człowiekiem. I już nie przepraszam, że żyję.
Pozdrawiam cieplutko
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-30, 19:42
Dobrze Pestko,
Wiem juz co trzeba od Mychhy, tak wiec i Ciebie bede prosic o rady w temacie i mocno ci sekundowac modlitwa (na tyle na ile teraz potrafie). Jasne, ze pisz jak wolisz i jak Ci wygodnie.
Bardzo potrzebuje paru konkretow, bo jesli chodzi o uczucia, o duchowosc, to radze sobie juz sobie na tyle, ze moge myslec choc troche o innych z tego forum , ktorzy sa w gorszej ode mnie sytuacji, bo po prostu teraz bardzo cierpia i znikad moga nie miec wsparcia, z roznych powodow.
Szkoda, ze tek daleko mieszkamy
Ale zawsze mozna sie odwiedzic, prawda?
Krakow jest piekny, szczegolnie wieczorem.
Serdecznie i rownie ceplutko pozdrawiam
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-30, 19:50
Reniuszek napisał/a:
Ile trwa takie odzalowywanie czlowieka ktorego sie kocha a ktory nie kocha nas.
Serdecznie Cię Witam Reniuszku !:)
Nie potrafię kochac , jedynie staram się, chce się uczyc miłosci. Cięszę się ,że mąż stara się mnie kochac jak najlepiej potrafi, dziękuję Ci Słonko za cierpliwosc
I tak to jest ,że miłośc to jest cel do osiągnięcia,to działanie, przekonana jestem ,że nie jest punktem wyjścia. Tak więc , czy nie jest sprzeczne miłowanie z" odżałowywaniem" człowieka który , może nawet nie potrafi , bo tak naprawdę może nie wie sam, co to jest miłosc ?
1 Kor 13
Pozdrawiam serdecznie:)
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-01, 10:13
Witaj Mirello,
Dziekuje za zwrocenie mi jakze cennej uwagi. Rzeczywiscie moze zastanawiac moje pytanie o odzalowywaniu czlowieka. Ale z punktu widzenia troche psycholog.. odzalowac po prostu trzeba, bo to troche, jak po smierci. Tyle ze po smierci idealizujemy sobie czlowieka i jest moze nieco "latwiej" (kwestia czau ) przezywac taka zalobe
A w tym przypadku, w przypadku kiedy opuszcza/odrzuca Cie ktos kogo bardzo kochasz i momy oddalas siebie (po ludzku i po bozemu jak umiesz) sytuacja, mam wrazenie jest inna. Nie odzalowujac czysto po ludzku "straty" mozna czasem dlugo i niepotrzebnie dawac sobie nadzieje, ze ukochany wroci...
A wydaje mi sie, ze moze chodzi tu bardziej o taka Nadzieje, ktora daje tylko Bog, polegajaca na tym, ze nawet jesli nie wroci to ja moge byc szczesliwa.
Jak? to juz pytanie do Boga, ktorego staram sie sluchac choc ciezko mi to idzie, bo przeciez ciagle trwa "zaloba" po stracie tej ludzkije niekochanej milosci....
Osobiscie nie widze sprzecznosci miedzy Milowaniem i koniecznoscia odzalowania braku wzajemnosci. To bardzo ludzkie.
Tylko Bog kocha mnie Miloscia ktorej nie bede zmuszona nigdy odzalowywac i oplakiwac, Przyjecia tej prawdy z calego serca wszystkim tutaj zycze
Tak sie sklada,ze nie jestem tutaj ,by zwracac komukolwiek uwagi, po prostu zastanawiam się , szukam odpowiedzi i czasem dzielę sie własnie tym...
Cytat:
Rzeczywiscie moze zastanawiac moje pytanie o odzalowywaniu czlowieka. Ale z punktu widzenia troche psycholog.. odzalowac po prostu trzeba, bo to troche, jak po smierci. Tyle ze po smierci idealizujemy sobie czlowieka i jest moze nieco "latwiej" (kwestia czau ) przezywac taka zalobe
Rzeczywiście trochę jak po śmierci...ból...
Taka śmierc podobna po utracie dziecka nienarodzonego," nie ma co pochowac...", a ból pozostaje...
Własnie...mąż dalej jest, w innym miejscu. To rzeczywiście bolec może. Tutaj już nie można idealizowac człowieka zmarłego, wiec może byc trudniej.
Cytat:
A w tym przypadku, w przypadku kiedy opuszcza/odrzuca Cie ktos kogo bardzo kochasz i momy oddalas siebie (po ludzku i po bozemu jak umiesz) sytuacja, mam wrazenie jest inna. Nie odzalowujac czysto po ludzku "straty" mozna czasem dlugo i niepotrzebnie dawac sobie nadzieje, ze ukochany wroci...
A wydaje mi sie, ze moze chodzi tu bardziej o taka Nadzieje, ktora daje tylko Bog, polegajaca na tym, ze nawet jesli nie wroci toię otaczaja ja moge byc szczesliwa.
Jak? to juz pytanie do Boga, ktorego staram sie sluchac choc ciezko mi to idzie, bo przeciez ciagle trwa "zaloba" po stracie tej ludzkije niekochanej milosci....
Osobiscie nie widze sprzecznosci miedzy Milowaniem i koniecznoscia odzalowania braku wzajemnosci. To bardzo ludzkie.
Tylko Bog kocha mnie Miloscia ktorej nie bede zmuszona nigdy odzalowywac i oplakiwac, Przyjecia tej prawdy z calego serca wszystkim tutaj zycze
Odrzucenie Izmaela (Rdz21,8-21)
Bóg otworzył Hagar oczy. Wcześniej była tam studnia, Hagar jednak jej nie widziała w swoim odrzuceniu. Nie umiała dostrzec w odrzuceniu błogosławieństwa, a przecież nawet pustynia moze byc obfita w łaski. Pustynia nazywała się Paran, oznacza to "Chwała".
Jest wiele takich przykładów w Piśmie Św.
Sama tez piszesz o tym ,że Bóg jest Miłością, rozumiem z tego co piszesz ,że odnajdujesz się w tym co otrzymałaś. Otwierają Ci sie oczy na inne rzeczy , które Cię otaczają. Jeśli więc" odżałowanie" jest otwarciem się na Boga, na rzeczy wokół które sprawiają Twój rozwój , to oczywiscie jest to wspaniałe. Jeśli zaś "odżałowanie" jest zaprzeczeniem tego co Boże , jest destrukcyjne nie tylko dla Ciebie, to widzę w tym kontrast w obliczu Miłosci.
Kiedys padło tutaj wazne rozeznanie ...między trwaniem, a "nakręcaniem się w czekaniu".
Nie mozna też odbierac nadziei ani sobie , ani innym trwajacym. Myślę sobie ,że należy szukac Bożego spojrzenia na odpowiedź co to jest trwanie?, czy trwanie zawiera wiarę, nadzieję i miłośc według Bożego spojrzenia? Kiedy nadzieja przestaje nią byc i staje sie naiwnością,która może doprowadzic do rozpaczy, kiedy nadzieja jest wzrastajaca?
Jestem przekonana, pewno Ty również ,że bez Boga niezdolni jestesmy do niczego.Więc skoro daje nam wiarę, nadzieję, miłośc to człowiek szukajacy Boga próbuje odnaleźc sens tych słów.
Cytat:
Bardzo potrzebuje paru konkretow, bo jesli chodzi o uczucia, o duchowosc, to radze sobie juz sobie na tyle, ze moge myslec choc troche o innych z tego forum , ktorzy sa w gorszej ode mnie sytuacji, bo po prostu teraz bardzo cierpia i znikad moga nie miec wsparcia, z roznych powodow.
Cieszę się,że jest ktoś kto pomoże mi w duchowości:)
Przykro mi bardzo ,że przechodzisz trudne doświadczenie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Pragnę Ci podziękowac za życzliwośc, owoce Ducha Św są nam niezwykle potrzebne...Warto o nie prosic. Więc proszę o modlitwę ...
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-04, 09:08
Dzieki Mirello za kilka waznych pytan , ktore padly i ktore sklaniaja do myslenia.
Pozwolisz ze zacytuje:
1/"Kiedys padło tutaj wazne rozeznanie ...między trwaniem, a "nakręcaniem się w czekaniu".
wlasnie ....kiedy trwanie jest trwaniem w Milosci i Nadziei, a kiedy czczym trwaniem bez sensu na cos, co nie ma szans zaistniec ?
Ciagle mam wrazenie, ze to dla mnie jakas tragiczna tajemnica, ktorą dane mi bedzie poznac dopiero pod drugiej stronie zycia ...
2/Nie mozna też odbierac nadziei ani sobie , ani innym trwajacym. Myślę sobie ,że należy szukac Bożego spojrzenia na odpowiedź co to jest trwanie?, czy trwanie zawiera wiarę, nadzieję i miłośc według Bożego spojrzenia?
wlasnie, moze jest to odp na pierwsze pytanie: nalezy szukac Bozego spojrzenia. Pewnie, ze tak. Ale co wtedy jesli sie go nie znajduje? szukac az do smierci?
Jesli tak,to ja chce juz umrzec .
3/"Kiedy nadzieja przestaje nią byc i staje sie naiwnością, która może doprowadzic do rozpaczy, kiedy nadzieja jest wzrastajaca?"
I o to mi chodzi, To jest zasadnicze dla mnie pytanie na teraz. Bardzo bym nie chciala, aby moja Nadzieja, ktora mnie jeszcze prowadzi stala sie czysta nawnoscia..i aby nie okazala sie na "darmo", bo przeciez "za kogos" nie uwierze, "za kogos" na nabiore nadziei, checi do do zmiamy... tylko sama za siebie i to wszystko co moge zrobic. Nie wiecej. Zupelnie nic.
"Jestem przekonana, pewno Ty również ,że bez Boga niezdolni jestesmy do niczego.Więc skoro daje nam wiarę, nadzieję, miłośc to człowiek szukajacy Boga próbuje odnaleźc sens tych słów"
Tak Mirello, racja, odnajduje sens tych slow i coraz mi z tym sensem ciezej. Koniecznosc odnalezienia sensuteraz to jak 1000- kg ciezar na moich barkach
Skoro Bog dal Wiare, Nadzieje, Milosc - to dlaczego nie moge odnalezc sensu tego "Po co dal to wlasnie mnie", skoro nie umiem z tego skorzystac? Nie umialam tego przekazac mezowi, ktory odszedl, nie umiem teraz zmierzyc sie, byc moze, ze swoja naiwnoscia na temat Milosci, nierozerwalnosci sakramentu malzenstwa...
Po co to wszystko? Dlaczego tak? I boje sie, ze ta tajemnica moze pozostac dla mnie zakryta i ze dopiero po tamtej stronie zycia dowiem sie o co chodzilo.
Bardzo bym chciala juz byc po tamtej stronie zycia, to inna rzecz..
Mam Nadzieje, ze juz niedlugo, nic mnie tu wlasciwie nie trzyma, moze tam bede bardziej potrzebna, aby w koncu moc kochac bezwarunkowo, kto to wie... Jeden Bog. i tylko On.
pozdrawiam serdecznie
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-04, 09:41
Reniuszku,
"chcieć być po tamtej stronie"
Chcieć, żeby chcieć
czy
chcieć, bo tęsknisz za czymś, za Kimś?
oddaj Bogu Jego decyzję o Twoim życiu na ziemi i w Niebie.
Chcesz nie być już na ziemi. Myśląc tak nie poddajesz się woli Bożej.
To zbyt proste.
św.Joanna Beretta Molla, gdy była w agonii powiedziała do męża Piotra:
"wiesz, Piotrze, byłam już u św.Piotra, ale odesłano mnie jeszcze, bo nie godzi się iść do Pana nie przecierpiawszy wiele"
Reniuszku, Bóg nie zsyła więcej niż ponad to, co możemy unieść.
Ból swój oddaj Jezusowi - codziennie i nieustannie. On umocni Cię.
Jezus umacnia i wzmacnia. Tylko On to robi i tylko On to potrafi z Tobą uczynić.
Zapewniam.
ps. Jak będziesz chciała iść już tam, gdzie piszesz, to nie doświadczysz tęsknoty za Jezusem, a tęsknota za Jezusem jeszcze tu na ziemi jest przedsmakiem Niebios.
Czyli, nie doświadczysz Przedsmaku Niebios, a Bóg chce, aby ludzie najpierw czuli niedosyt i tęsknotę za Panem Jezusem - najpierw to, tutaj, na ziemi.
Więc co czujesz?
Chcieć, żeby chcieć (bo masz dość! bo jest Ci ciężko?)
czy
chcieć, bo tęsknisz za czymś, za Kimś?
pozdrowienia
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-04, 11:09
Witaj Elzbieto?
Nic innego nie robie, jak tylko oddaje Bogu moje zycie na ziemi ... moje mysli na ziemi, moje decyzje na ziemi.
Chce byc po tamtej stronie, bo tesknie za spotkaniem z Bogiem twarza w twarz, spotkaniem z Miloscia, ktora nie zada, nie wymaga, nie ogranicza, tylko po prostu kocha mnie za to jaka jestem i za to ze jestem, z Miloscia ktora przytuli mnie do siebie i powie "nareszcie jestes- czekalem na Ciebie i jestes"
Czy to za wiele, ze tego chce?
Co do woli Bozej...mysle, ze Bog wszystkich nas chce przyprowadzic/powolac do siebie...kiedys ...
Pewnie, ze moze teraz grzechem jest myslenie, ze dla mnie dobra chwila to teraz wlasnie, bo skad ja to moge wiedziec, kiedy? Pewnie, ze moze Bog ma dla mnie inny plan.
Jesli ma to chetnie podejme, a jesli nie, to chetnie pojde tam gdzie i tak sie kiedys znajde, do domu Ojca
To chyba podejscie w wolnosci , jak myslisz?
A co do nastepnej frazy :
" bo nie godzi się iść do Pana nie przecierpiawszy wiele"
chyle czola przed takim stwierdzeniem Sw. Joanny Beretta-Mola, ale , wybacz, nie moge sie zgodzic na podejscie takie, ze kochajacy mnie Bog oczekuje/wymaga ode mnie jakiegos "przecierpienia" czego w zyciu.
Cierpienie pojmuje jako nieodlaczna czesc zycia czlowieka na ziemi, ale nie sens tego zycia !!
Sensem zycia jest Milosc i Relacja z Bogiem. Jesli to jest podstawa, tym zyje, to da sie przejsc rozne cierpienia (ktore, jak mniemam, nie pochodza przeciez od Boga !)
Owszem Bog zawsze jest ze mna w moim ludzkim cierpieniu i wspiera mnie, ale nie zgodze, ze chce abym cierpiala ....
Bog tego nie chce dla nikogo, ale na swiecie jest Dobro i zlo i zlo po prostu czasem bierze gore...ale przeciez Dobro zwycieza i to nie tylko w bajkach. Zwycieza i juz. Chrystus nam to zagwarantowal swoja smiercia na Krzyzu, mimo, ze pozornie przegral ... To jedak ostatecznie zmartwychwstal.
Zgodze sie natomiast z Toba ze: " Bóg nie zsyła (czytaj: nie dopuszcza) więcej ponad to, co możemy unieść". To prawda. Nie dopuszcza (zsylanie sie mi zle kojarzy), bo ja to czuje, ze jestem bardzo przez Boga chroniona. Dowodem jest to ze tu jestem, ze pisze, chodze do pracy , dzialam, zyje, po prostu zyje i nie na lekach, prochach, tylko w Nadziei i probach oddawania Bogu sytuacji , pytania o dalsza droge ... choc w trudzie i wielkim zalu,ale jednak, ciaglego pytania....w ciemnosci i pustyni czekania na Jego odpowiedz ....
tak wiec mysle, ze moja tesknota jest tesknota za Bogiem, za Jego Miloscia, bo milosc ludzka jest zawodna i zludna ...
Chyba nie warto kochac czlowieka...bo jestem tylko czlowiekiem
przepraszam, jesli teraz glosze jakas herezje...nie znam sie az tak na teologi, pisze tylko co czuje, co podpowiada mi moj bol.
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-06, 10:17
Cytat:
Tak Mirello, racja, odnajduje sens tych slow i coraz mi z tym sensem ciezej. Koniecznosc odnalezienia sensuteraz to jak 1000- kg ciezar na moich barkach
Skoro Bog dal Wiare, Nadzieje, Milosc - to dlaczego nie moge odnalezc sensu tego "Po co dal to wlasnie mnie", skoro nie umiem z tego skorzystac? Nie umialam tego przekazac mezowi, ktory odszedl, nie umiem teraz zmierzyc sie, byc moze, ze swoja naiwnoscia na temat Milosci, nierozerwalnosci sakramentu malzenstwa...
Po co to wszystko? Dlaczego tak? I boje sie, ze ta tajemnica moze pozostac dla mnie zakryta i ze dopiero po tamtej stronie zycia dowiem sie o co chodzilo.
Bardzo bym chciala juz byc po tamtej stronie zycia, to inna rzecz..
Mam Nadzieje, ze juz niedlugo, nic mnie tu wlasciwie nie trzyma, moze tam bede bardziej potrzebna, aby w koncu moc kochac bezwarunkowo, kto to wie... Jeden Bog. i tylko On.
pozdrawiam serdecznie
RENIUSZKU DROGI...
Bardzo kochasz swojego męża...bardzo... napisałaś:"Nie umialam tego przekazac mezowi, ktory odszedl, nie umiem teraz zmierzyc sie, byc moze, ze swoja naiwnoscia na temat Milosci, nierozerwalnosci sakramentu malzenstwa..."
W tej całej prostocie słowa...wyjawiasz całą esencję...
Wcześniej napisałaś ,że "Skoro Bog dal Wiare, Nadzieje, Milosc - to dlaczego nie moge odnalezc sensu tego "Po co dal to wlasnie mnie", skoro nie umiem z tego skorzystac? "
Zeby umiec skorzystac, najpierw trzeba nauczyc sie przyjmowac. A spotkało Cię to po to , jak pisze Ewangelia, by "objawiły się na Tobie sprawy Boże". A jestes mądrą kobitką i wiesz ,że Pan jest Mądry , Laskawy, Miłosierny i kocha Cię nade wszystko. Więc czasem nie chowaj głowy w piasek :), choc zdawac może sie po ludzku bolesne.
Chciałas mężowi przekazac ważne sprawy , bo kochasz męża. Nie rezygnuj !
Najpierw nabierz siły , jak Dawid. Zdaję sobie sprawę ,że cała ta Twoja sytuacja może się wydawac wielka jak Goliat w swojej beznadziejnosci, ale z drugiej strony zobacz...jak w zakamarkach Twojego serca KTOS rośnie....;), czy mozna to zachowac dla siebie?
"Darmo otrzymaliscie , darmo dawajcie"
Jestes nam potrzebna i bardzo się cieszę z Twojej obecności:)
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w modlitwie, przytulam Cię moim małym serduszkiem:-D http://www.youtube.com/watch?v=mLNL49TFC_8 http://www.youtube.com/wa...A4narr2wyE&NR=1
PS WARTO KOCHAC CZłOWIEKA BO JEST SWIATYNIą BOGA
Reniuszek [Usunięty]
Wysłany: 2007-12-12, 13:24
Witaj Mirelo.
Cytat:
A spotkało Cię to po to , jak pisze Ewangelia, by "objawiły się na Tobie sprawy Boże".
Teoretcznie jasne, a pytanie "jakie sprawy Boze" sie maja objawic, pozostaje na razie bez odpowiedzi. I mam wrażenie, ze tak bedzie do końca życia tutaj. Ze tylko tam, po drugiej stronie, dowiem sie o co chodzilo tak na prawde i po co mi to bylo.
Cytat:
Chciałas mężowi przekazac ważne sprawy , bo kochasz męża. Nie rezygnuj !
Najpierw nabierz siły , jak Dawid. Zdaję sobie sprawę ,że cała ta Twoja sytuacja może się wydawac wielka jak Goliat w swojej beznadziejnosci, ale z drugiej strony zobacz...jak w zakamarkach Twojego serca KTOS rośnie....;), czy mozna to zachowac dla siebie?
"Darmo otrzymaliscie , darmo dawajcie"
Wiesz, czasem mam wrazenie, ze chcialam przekazac mezowi nie tylko wazne sprawy, ale doslownie wszystko co mialam, mam, nie zostawiajac nic dla siebie, w imie Milosci...
Mysle teraz, ze nie warto bylo... nie warto oddawac wszystkiego, swoich mysli, przezywania, emocji...
ale z kolei zgadam sie z Toba, ze:
Cytat:
WARTO KOCHAC CZłOWIEKA BO JEST SWIATYNIą BOGA
Tak czesto w tej "światyni" bazar i śmietnik...cmentarzysko pragnien...
Nie wiem dlaczego Bog tak to wymyslil, ze kochamy wlasnie tych, ktorzy po ludzku "nie sa warci" takiej milosci. Hm..mysle czasem, ze moze dlatego, zeby mieli za czym tesknic...jak juz sobie kiedys uswiadomia co stracili.
Kiedys przeczytalam takie zdanie, ze Milosc nigdy sie nie konczy, jak zwykli mowic niektorzy, lecz odchodzi od tego nie jest jej wart...
To takie ludzkie, czysto ludzkie.
Dlatego ostatecznie nie da sie nie oprzec Milosci Boga, ktora choc ciagle jest mi nieznana, to pewnie za nia tesknie i pragne...
Moja Nadzieja w tej Milosci ktora mnie czlowieka/ kobiete obdarza Wartoscia Najwyzsza i Miloscia ktora nie przemija i nie konczy sie....
I nie moge sie temu nadziwic jak to jest, ze Moca tej Milosci (nie swoja) pomimo bólu i cierpienia ktore mi zadaje swoja obojetnoscia, moge ciagle kochac mojego męża.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum