Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
jak dalej żyć?
Autor Wiadomość
stefanka
[Usunięty]

  Wysłany: 2007-11-27, 14:01   jak dalej żyć?

nie wiem, czy uda mi się zamieścić ten post.
to forum znlazłam 5 tygodni temu, od tego czasu mnówstwo czasu spędziłam czytając Wasze wpisy. pomogły mi przetrwać ten czas, chociaż dalej jest źle.
męza poznałam 8 lat temu na początku studiów, na początku się przyjaźniliśmy, spędzaliśmy razem wolny czas, beztroskie studenckie życie. po 2 latach zrozumieliśmy, ze sie kochamy i chcemy razem być. po trzech latach zamieszkaliśmy razem. te wszystkie lata z nim były jak spełnienie moich marzeń. czułam się kochana i otaczana opieką. wiedziałam, ze znalazłam miłośc mojego życia, moje przeznaczenie. oddałabym za niego życie. rok temu wzieliśmy ślub. wymarzony, zaplanowany, piękny. przed Bogiem i przed sobą. termin slubu zbiegł się ze zmiana pracy mojego męża. był to dla niego duży awans w młodym wieku. byłam z niego dumna, sama popychałam go do zmiany pracy. i to było nasze przekleństwo. mąż całkowicie przewartościował swoje życie. związek przestał być dla niego ważny, rodzina i przyjaciele także. pojawiły się nieustające wyjazdy służbowe, kolacje, weekendy ze współpracownikami. nic mi nie wiadomo, zeby pojawiła się kobieta. on mnie o tym dalej zapewnia, nigdy nie miałam takich podejrzeń. ale nie wytrzymywałam już tych ciągłych rozstań, nieobecności, późnych powrotów, w coraz gorszym stanie (coraz więcej alkoholu). straciłam kontrolę nad tym uczuciem, w rozpaczy, żeby to ratować robiłam coraz głośniejsze awantury, stałam się totoalnie zaborcza, chciałam go coraz bardziej ograniczać. i tak to trawło. ciągle zapewniał mnie, ze mnie kocha i jakoś sie to ułoży. ale jednocześnie nie robił nic, zeby mi to pokazać. ignorował mnie, nie sznował mnie, chociaz nigdy mnie nie obraził, nie uderzył. nic z tych rzeczy. to raczej ja jestem porywcza i wrzeszczałam i klęłem:(kłotni było coraz więcej. przepraszam, ze tak chaotycznie piszę, ale nie mogę pozbierać myśli. i tak to trawło, aż wróciłam z rzymu. nie chciał tam ze mną jechać, byłam z przyjaciółką. był już bardzo obojętny, w ten wieczór, kiedy wróciłam, wrócił późno z pracy, jakby mu się nie spieszyło wcale na spotkanie ze mna. i oczywiście zaczęła się kłótnia. podcza rocznicy ślubu, niecały miseiąc wcześniej obiecaliśmy sobie, ze zaczynamy od poczatku, on ochoczo się zgodził, rocznica była bardzo miła. a w ten wieczór powiedział, ze nie widzi przyszłości tego małżeństwa. wcześniej już były takie rozmowy, ale zawsze jakoś to się układało. przycichało na chwilę. alw teraz wyczuła, ze jest inaczej. powiedział mi, ze już mnie nie kocha, ze się w nim to wypaliło. byłam w szoku, jakby ktoś mi umarł, pojechałam do rodziców. czułam się, jakby moje serce przestało bić, jakby on umarł. znlazłam się na dnie rozpaczy. tylko rodzina, 2 przyjaciółki i czytanie tego forum sprawiło, ze przetrwałam ten pierwszy okres. spotkałam się z nim kilka razy, spisaliśmy umowę majątkową (ja zaproponowałam- bałam się, straciłam zaufanie, nie wiem, co może zrobić, skoro nastąpiła w nim taka zmiana), po tym bylismy na obiedzie, było nawet miło. potem 2 tygodnie ciszy, znowu zaproponowałam spotkanie, przekładał je nieustannie, a ja bardzo spokorniałam przez ten czas. zrozumiałam, ze tylko Bóg moze mi pomóc, modlę się niustannie, odzyskałam wiarę, z którą byłam już na bakier. tlko w Bogu pokładma nadzieję. modlę się do św.Tadeusza Judy, do św. Rity. cały czas się modlę. boję się az czasami, ze traktuję to jak zaklęcia, a tak być nie powinno. przez ten czas, próbowałam zrobić wszystko, zeby on zatęsknił, zrozumiał, ze możemy to ułożyć, wsytarczy dobra wola. nie stało sie przecież nic ostatecznego, wybaczyć mozna wszystko. we mnie jestw ielka wola naprawienia swoich błędów, zrozumiałam ile on dla mnie nzaczy. tzn zawsze to wiedziała, tylko się pogubiłam w tym świecie. postanowiłam, że chcę wrócić do domu. powiedziałam mu o tym, powiedziałam, jak zalezy mi na tym związku, ze chcę zmienić siebie, a potem wszystko już będzie dobrze. nie mamy dzieci, to chyba dobrze...on powiedział mi, ze znalazł już jakies mieskznie i da mi znać, kiedy sie wyprowadzi. to jest prawie moje mieszkanie, ale zawsze mieszkaliśmy w nim razem, to był nasz dom. jak dalej żyć, gdy on z niego zniknie? jak żyć, gdy ktoś, z kim miałam być do końca zycia, na dobre i na złe tego nie chce. jak żyć, gdy mój świat przestał istnieć?jak żyć, gdy moja miłośc przestała mnie kochać. przepraszam, ze tak długi jest ten post, ale wiem, ze wśród Was sa ludzie, którzy spróbują mi pomóc, już samo czytanie Waszych wpisów podnosi na duchu. taka jest w Was siła i wiara. jak mam żyć?
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-27, 14:59   

Stefanko - poważna, spokojna rozmowa - do tego dąż. Zero wrzasku, pełne opanowanie. Może uda Ci się go przekonać, że nie praca, pieniądze zapewnią mu szczęście, tylko rodzina. Może postaraj się mu wytłumaczyć, że miłość przybiera różne kolory. Teraz, na ten moment, może nie ma "motylków w brzuchu", ale za to jest coś dojrzalszego, juz na innym etapie rozwoju - to normalne. I poproś go, aby Ci pomógł odbudowywać to, co zostało zaniedbane. Sama nie poradzisz, Ty możesz najwyżej zadbać o zmiany w sobie i z tego, co piszesz, właśnie zmieniasz się. Ale w odbudowie relacji małżeńskich, to on Ci musi pomóc.
Nie oskarżaj go tylko o nic - mężczyźni tego nie lubią, zresztą, chyba nikt tego nie lubi. Poproś go tylko o pomoc, o szansę spróbowania raz jeszcze, bo naprawdę warto.
Dobrze, że się modlisz - jakkolwiek byś modlitwę nie traktowała. Modlitwa wycisza, pozwala inaczej spojrzeć na kryzys, pozwala nadać mu sens.

Stefanko, jeszcze nie wszystko stracone - tylko, na ile mozesz, spróbuj ratować to, co jeszcze istnieje. Na ile możesz - bo, jak napisałam, sama nie dasz rady wszystkiego, ale pewne kwestie do Ciebie należą. Dobrze byłoby, aby on się nie wyprowadzał, obok siebie będzie Wam łatwiej.

Powodzenia!
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-27, 15:19   

bardzo dziękuję Ci za odpowiedź. znowu łzy popłynęły...
nie radzę sobie. to aż fizyczny ból,tęsknota, strach, odrzucenie. tak się boję życia
wiesz, zaproponowałam mu, zeby został, żebyśmy znowu byli tam razem, ale on nie chce. chce zniknąć. powiedział, ze teraz jest mu dobrze. chociaż z drugiej strony jest mu źle, bo ja cierpię, a nie jestem mu obojetna. użył dokładnie takich słów. ale boi się, ze te złe chwile wrócą, taki jest jego argument. nie ma w nim wiary, ani chęci do walki o ten związek. a we mnie jest siła za 100 osób, ale to, jak mówisz, nie wystarczy. powiedział też, ze zaczyna sobie wyobrażać życie beze mnie. ta rozmowa, jak poprzednie po mojej wyprowadzce była bardzo spokojna, cicha, smutna. pojawiły się łzy w oczach jego, z moich popłynęły. chciałabym go błagać o szansę dla nas. ale moje prośby nie działają. on stała się zimny, obojętny. nie widzę w jego oczach tego, co zawsze w nich było, gdy patrzył na mnie.
a ja nie umiem tego poukładać. bardzo się wyciszyłam przez te 5 tygodni, a wczoraj wszystko wróciło, gdy powiedział, ze się wyprowadza. w głębi duszy czułam, ze tak się stanie, ale modliłam się, żeby było inaczej.
 
     
A Ania
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-27, 17:03   

Doskonale rozumiem w jakim jesteś stanie. Ja czuję to samo, mogłabym góry przenosic, żeby tylko uratować związek, ale druga moja połówka mówi NIE - może kiedyś. To jest takie poczucie całkowitej bezradności. Ale koniecznie trzeba się modlić, wyspowiadać. Ja bez modlitwy bym oszalała, a tak niedawno jeszcze byłam tak daleko od Boga. Teraz mam nadzieję, że jestem trochę bliżej. Modlitwa daje siłę, daje wyciszenie, sprawia, że dwa razy zastanowimy się zanim podejmiemy jakieś kroki. Dzięki niej w końcu przespałam "prawie całe" dwie ostanie noce :) Najważniejsze, to zaufać, że w tym jest jakiś głeboki sens, którego teraz nie rozumiemy. Musimy wierzyć, bo jak zwątpimy to droga powrotu do siebie będzie jeszcze dłuższa i bardziej kręta. Na pewno będę pamiętała o waszym małżeństwie dziś w modlitwie. Trzymaj się dziewczyno. Na pewno dasz radę!!!
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-27, 22:03   

Stefanko... wiem co czujesz... dokładnie wiem ... ja i inne osoby z forum... naszehistorie sa bardzo podobne... ja tez probowałam rozmow, składania związku i wszystkiego co po ludzku mozna zdziałac... spokoj i cisza przychodza dopiero z czasem... mi w tym wszystkim pomagaja znajomi, brat, ludzie z forum... znalazłam troche ciszy i spokoju tutaj.. wczesniej panikowłam, bałam sie ze sobie nie poradzę... bałam sie ze wali sie swiat... a teraz powoli przyzwyczajam sie do tego co sie stało... dalejczasem płaczę.. ba, nawet wyję w poduchę.. ale jest łatwiej... kociół, modlitwa, spowiedz... to wszystko pomadapozbierac sie , wyciszycemocje, pomaga, sprawia ze mniej boli...
"czas nie goi ran, ale pozwala opanować ból..." trzymaj sie dzielnie. rzaba
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 09:22   

bardzo Wam dziękuję za modlitwę i te dobre, spokojne słowa. nie wiem, czy na nie zasługuję.
Aniu, przeczytałam Twoj pierwszy post i poczułam się, jakbym czytała swoje myśli. dokładnie te same odczucia. zabiłam w moim najdroższym mężu uczucie do mnie. jestem sama sobie winna. głupota, odwrócenie się od Boga, zapatrzenie tylko w swoje potrzeby mnie zgubiło. a przeciez każdy zasługuje na szansę. dlaczego on nie chce mi jej dać. byłabym spełnieniem jego marzen...
tak ciężko jest żyć, patrzeć na świat, który się nie skończył, a powinien. nie sądziłam, ze kiedykolwiek znajdę się w takiej próżni. straszne myśli przychodzą. ale musze żyć, pracować, oddychać. chociaż nie mam dla kogo...bo żyłam dla niego.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 09:46   

Stefanko masz dla kogo zyc... dla Boga, dla rodziny, dla samej siebie, dla przyjaciol i dla męza choc w tej chwili wydaje Ci sie to mało sensowne... nie mysl tak... po przeczytaniu Twjego pierwszeg ostu miałam wrazenie jakbym czytała swoj sprzed kilku miesięcy... tak dokładnie ta sama sytuacja, zachowanie męza, słowa... i Twoj bol, Twoje uczucia... jota w jotę... ale wierz mi z dnia na dzien bedzie lepiej, bedzie mniej bolało... moze ten czas jest wam dany po to aby cos zroumiec... Twoj mąz sie pogubił, strasznie... tak samo jak moj... ale tylko wiara i modlitwa mozemy zdziałac cuda... ja przerobiłam juz na wlasnej skorze wszystkop co po luudzku było mozliwe aby uratowac to małzenstwo... ale to nic nie dało... tez zastanawiam sie czasem dlaczego tak sie dzieje, dlaczego inni sa szczesliwi a ja nie... ale wiesz co... w chwili obecnej nie poznamy odpowdzi na to pytanie, dlatego lepiej go nie zadawac... trzyamj sie cieplo i postaraj nie zamarwiac... kosciol, modlitwa- to pozwili Ci sie wyciszyc... trzymaj sie ciepło i jak zawsze nałog pisze " pogody ducha " zyczę... rzaba
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 09:54   

gdy w ostatnim czasie trafiałam na Twoje posty Rzabo, też miałam własnie takie odczucia, ze spotkało Cię dokładnie to samo. straszne, ze los tak doświadcza. staram się myśleć, ze dostałam tylko tyle, ile udźwignę, ale z drugiej strony mam wrażenie, ze cięzar jest zbyt duży. proszę Was o modlitwę o uzdrowienie mojego małżeństwa, albo o siłę, by przetrwać. pamiętam o Was w mojej modlitwie.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 10:13   

oj... spokojnie Stafanko... wiem, że jest cięzko... tez chwilami miałam juz wszystkiego dosc i wydawało mi się ze nie dam rady... ale zycie toczy sie dalej i do wszystkiego powoli mozna sie przywyczaic... wiem, ze toajos mało pocieszające, ale tak własnie jest... dobrze, ze trafilas na to forum... ja tu wlasnie poznałam fantastycznych ludzi, mam zajęcie, czytam, sporo uczę sie od innych... z jedną z dziewczyn byłam nawet na wakacjach w Turcji... to był bardzo owocny czas... tak więc nie załamuj sie i nie poodawaj tak łatwo... trzymaj sie ciepło pozdrawiam rzaba
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 10:26   

ja też strasznie się cieszę, ze tu trafiłam. czasem mam wrażenie, ze nie przetrzymałabym ostatniego okresu, gdyby nie to, co tu czytałam. wszędzie na głupawych forach widziałam tylko komentarze do podobnych historii, jak moja, zostaw go, nie ogladaj się za siebie. a nie to chciałam słyszeć. to w Waszych postach przeczytałam, ze wiarę trzeba mieć zawsze i moze to dziwne, ale pod waszym wpływem rozpoczęłam moje modlitwy. wcześniej zapomniałam, jak to się robi. liczyły się tylko wygody, wyjazdy na dobre wakacje, kolacje w miłych knajpach. a teraz zrozumiałam, ze to nie jest nic warte. liczy się tylko wiara i miłość. można nie mieć nic, żyć skromnie, nie zwiedzać świata i szanować się i kochać najbardziej na świecie i do końca życia, tak jak przysięgaliśmy. tylko za późno to zrozumiałam, gdy mój związek umarł chyba. to ja popychałam męża do zmiany pracy, bo myślałam, że to szansa. że awans, że pieniądze. jaka głupia byłam, niedojrzała. za młodzi byliśmy na takie życie. trzeba to było wiedzieć wcześniej.a teraz...zostałam sama z wyrwanym sercem. zdeptana.

[ Dodano: 2007-11-28, 10:47 ]
Rzabo, przeczytałam jeden z pierwszych Twoich postów i zamarłam. to tak podobne do mojej sytuacji. ucieczka męża w sport, pracę, wyjścia beze mnie. i on chyba zawsze taki był, tylko ja przymykałam oko, bo jakoś to się kręciło. kochał mnie wtedy, bywał cudowny i tak to trwało. chociaż z całą pewnościa ta zmiana pracy nasiliła to znacznie. i zniknęła cudowność.
i ta myśl o dziecku. ja też pragnęłam zacząć się starać o naszego tuptusia, ale on twierdził, ze nie czuje się gotowy do roli ojca, że nie dorósł. więc uśpiłam moje pragnienie, dla niego. wierzyłam, ze nastąpi dzień, kiedy zechce połączyć nas na zawsze dzieciątkiem. a teraz...tak się boję, że nigdy nie będę matką. bo przecież to ona miał być ojcem moich dzieci...

[ Dodano: 2007-11-28, 10:48 ]
Rzabo, przeczytałam jeden z pierwszych Twoich postów i zamarłam. to tak podobne do mojej sytuacji. ucieczka męża w sport, pracę, wyjścia beze mnie. i on chyba zawsze taki był, tylko ja przymykałam oko, bo jakoś to się kręciło. kochał mnie wtedy, bywał cudowny i tak to trwało. chociaż z całą pewnościa ta zmiana pracy nasiliła to znacznie. i zniknęła cudowność.
i ta myśl o dziecku. ja też pragnęłam zacząć się starać o naszego tuptusia, ale on twierdził, ze nie czuje się gotowy do roli ojca, że nie dorósł. więc uśpiłam moje pragnienie, dla niego. wierzyłam, ze nastąpi dzień, kiedy zechce połączyć nas na zawsze dzieciątkiem. a teraz...tak się boję, że nigdy nie będę matką. bo przecież to ona miał być ojcem moich dzieci...

[ Dodano: 2007-11-28, 10:48 ]
Rzabo, przeczytałam jeden z pierwszych Twoich postów i zamarłam. to tak podobne do mojej sytuacji. ucieczka męża w sport, pracę, wyjścia beze mnie. i on chyba zawsze taki był, tylko ja przymykałam oko, bo jakoś to się kręciło. kochał mnie wtedy, bywał cudowny i tak to trwało. chociaż z całą pewnościa ta zmiana pracy nasiliła to znacznie. i zniknęła cudowność.
i ta myśl o dziecku. ja też pragnęłam zacząć się starać o naszego tuptusia, ale on twierdził, ze nie czuje się gotowy do roli ojca, że nie dorósł. więc uśpiłam moje pragnienie, dla niego. wierzyłam, ze nastąpi dzień, kiedy zechce połączyć nas na zawsze dzieciątkiem. a teraz...tak się boję, że nigdy nie będę matką. bo przecież to ona miał być ojcem moich dzieci...
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-28, 23:55   

tak... Stefanko... ja tez uspisłam marzenia o dziecku... i tego boje sie bardzo... boje sie czy kiedykolwiek zostane matka... dzis staram sie odganiacte mysli, nie zastanawiac, nie myslec... choc ciezko.. przyjaciolka jest akurat w ciązky, kolezanki rwniez... gdy spotykamy sie to rozmowy o niczym innym jak tylko o dziecku... uciekam od tych rozmów, ale wiem tez ze nie moge tak zyc bo sprawiam dziewczynom przykrosc brakiem zainteresowania... starm sie nie myslec... chwilami sie udaje, choc na chwilę... Stefanko ja tez nie wiem co bym zrobiła gdyby nie to forum, gdyby nie posty od ludzi, posty z radami, z modlitwa... ja tez dopiero wtedy odnalazlam droge do Boga do koscioła... bylam na mszy, maszy, ktora proadział znajomy ksiądz i wlasnie na tej mszy cosś we mnie pękło.. mialam chote kolejnego dnia pojsc do koscioła... i poszłam choc czytanie było dokladnie to samo, bo bylam wczesniej na soeboetniej mszy wieczorenej, a przeciez w niedzile jest to samo... ale w niedzile tez poszłam, bo chciałam, bo tak czułam... dziewne to wszystko... ja tez wczesniej wolałam spedzac niedzile z męzem, isc na spacer, do knajpki, do tesciowej na obiad czy posiedziecw domu... zawszetłumaczylam sie nawetsama przed soba, ze nie czuje potrzeby, ze nie ma czasu, ze przyjdzie i czas kiedys na kosciol... byłam w błedzie.. bez Boga nie mozna byc do koncaszczesliwym... choc chwialami tak własnie nam sie wydaje... trzymaj sie ciepło i odganiaj zle mysli pozdrawiam rzaba
 
     
Reniuszek
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-29, 13:47   

Witajcie dziewczyny kochane,

nie znam was jeszcze, ale juz czuje ze laczy nas jakas bliskosc- to samo cierpienie, odrzucenie przez bliska osobe, najblizsza... i niski staz malzenski

Przed chwila tez zamiescilam pierwszego posta tutaj, (zapislam sie wczoraj) na ten sam temat jak widze, ale pod innym nieco tytulem. Szkoda, ze wczesniej, nie przegladnelam dokladnie wszystkich .. (ale brak czasu w pracy, a postow sporo ..)

Jesli was zaciekawi moj post, to odsylam do tamtego pierwszego. Tam zamiescilam w skrocie te historie

Maz zostawil mnie (wyprowadzil sie) 6m-cy temy, ale dopiero teraz widze, ze moge o tym spokojnie mowic, rozwazac i nie obwiniac ani siebie ani Boga za to co sie stalo.
Inna rzecz, ze to dzieki probie modlitwy, wsparciu przyjaciol i osobistej terapii, ktora podjelam calkiem niedawno ...

Wszystko o czym piszecie przezywalam albo przezywam na sobie, nie rozumiem tajemnicy tego odrzucenia mnie przez moja jedyna Milosc i nie straram sie juz na sile zrozumiewac ;-) , ale robie co w mojej mocy aby "nie polec" w tej nierownej walce z sama soba ;-) i swoimi wyobrazeniami na temat malzenskiego szczescia i swojego w nim udzialu , czego i wam serdecznie zycze

Polecam, goraco polecam terapie u dobrego terapeuty. Samej na prawde trudno wrocic do jakiejs rownowagi po takim ciosie jak odrzucenie, opuszczenie, niekochanie...
Modlitwa czasem pomaga, ale tez czasem przeszkadza, magicznie dajac jakies przekonanie, ze bedzie po mojej mysli ...

Podstawa mojej wiary to nie to, ze bedzie po mojej mysli, ale taka prawda, ze Bog JEST w tej sytuacji ze mna, nie przeciw mnie, nie obok, ale ze mna, ze zalezy mu abym z NIM przeszla caly ten trud niezaleznie od tego jak sie sprawy potocza/.a wcale niemusza sie potoczyc zgodnie z moim mysleniem....i chceniem na ten momemt- mmatego swiadomosc i to mnie jakos wewn, uwalnia,daje spokoj na ten czas, choc przeciez wcale serce mniej nie boli ...


pzdr
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-29, 14:05   

trafiłam włąsnie przed chwilą na Twój pierwszy post i miałam Ci coś napisać, ale tak jak wspomniałaś: praca:)
strasznie trudne to wszystko, odsunięcie, wycofanie, nie oglądanie się za siebie mojego i Waszych mężów. nie umiem tego pojąć, to wydaje mi się takie nieludzkie...mam wrażenie, ze wszystko stracone, zmarnowane, że nic już nie uratuję, bo on tego nie chce. a najbardziej dołuje mnie własnie ten śmiesznie mały (rok) staż małżeński. dlaczego mi ślubował, skoro widać nie znaczyło to dla niego nic? jak w ciągu jednego roku można tak odmienić życie. dla niego ślub kościelny był tylko formalnością, dla mnie był ważny, ale na zdjęciach z tego ślubu i wesela widać na jego twarzy autentyczna radość. tego nie umiem pojąć. chciał być ze mną do smierci,a teraz nawet nie chce spróbować. nie stało się nic ostatecznego i w sumie, tak jak piszesz Reniuszku nie stało się nic konkretnego. poza kłótniami i oddaleniem. ale przeciez człowiek uczy się na błędach...nie umiem go do tego przekonać. ciężko jest przezyć każdą minutę, sekundę. wracają tysiące dobrych wspomnień, wesołych, pogodnych chwil pełnych miłości i oddania, bliskości. a co teraz? jak żyć? mąż twierdzi, że nie chce rozwodu, ale z jego słów wywnioskowałam, ze nie dlatego, zżeby spróbować to pozlepiać, tylko, żeby nie szarpać sie póki co po sądach. straszne to.
powiedział, ze dobrze mu samemu. tylko jak długo będzie faktycznie sam. pań gotowych być pocieszylkami nieszczęśliwych mężów nie brakuje. boję się też tego, poza wszystkimi innymi lękami. i cały czas mam w głębi duszy małą iskierką, ze może życie nam się ułoży po mojej myśli. i modlę się za to i za Was.
 
     
Reniuszek
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-29, 14:52   

Stafanko ,

Te sama pytania, ten sam brak odpowiedzi, ktory boli, tak bardzo boli..i moze jakis czas bolec nie przestanie. Sorry, ze to mowie, ale im szybciej to zrozumiesz , tym dla Ciebie, kochana Stefanko, lepiej
I te zdjecia ze slubu i ta radosna jego twarz na nich, wasza zapowiedz szczescia do konca dni i ta okropna swiadomosc, ze przeciez slubowal przed Bogiem z wlasnej woli, ze nikt go nie zmuszal, nie ciagnal przed oltarz ...

Mam to samo z rozwodem, ale to ja nie chcialam/ nie chce rozwodu cywilnego, a teraz sie okazuje, ze i tak bedzie konieczny, bez tego nie ma procedury koscielnego uniewaznienia.... Koszmar.

A poza tym, moj maz nie ma pieniedzy i czeka az bedzie mial, to ..moze...wtedy ...sprawa sie potoczy. Niewazne, ze je nie wiem na czym stoje, nie wazne, ze cierpie, bo "nie wiem na czym stoje"
Jest mu tak cholernie wygodnie (tak twierdzi) z taka sytuacja, ze szlag mnie trafia po prostu.
Nie wiem czy kogos ma czy nie, malo mnie to interesuje wlasciwie teraz. Juz raz mnie zawiodl, zaufanie sie trudno odbudowuje, a warunkow przeciez nie ma zadnych do tego odbudowywania...

Przeraza mnie osobiscie tez to o czym pisze, ze on "nie chce sprobowac", a przeraza tez i to, ze ma do tego prawo. Tak, ma prawo "nie chciec ". Nie zmusza go do tego ani Twoje lzy, ani krzyki ani zaden szantaz ani spokojne tlumaczenie,ze przeciez kochasz nadal, ze chcesz kochac, ze tyle tej Milsoci jeszcze masz dla niego..pomimo... tego ze tak bardzo zranil ...
To jego wolnosc- jego wybor. Koniec- kropka. Nie zrobisz nic. Zupelnie nic.

Kochana, tez sie bede modlic, zebys pozwolila Bogu dzialac w Twoim/ waszym zyciu zgodnie z tym co dla Ciebie/dla was dobre (najlepsze) na ten czas

Pewnie, ze nie zabronie ci modlenia sie i myslenia, ze moze sie ulozy po Twojej mysli, byloby extra i tego Ci zycze. Rozumiem Cie, tak dobrze Cie rozumiem. Tez tak myslam caliem niedawno. ale zycie moze sie potoczyc calkiem inaczej -BADZ NA TO GOTOWA, glowa do gory, choc latwo sie mi mowi, jak Ty prawdopodobnie masz odrzut od towarzystwai innych ludzi, prawda?

Wiem, bo tak mam, na szczecie jest jeszcze pies, wierny przyjaciel i towarzysz lez do ktorego sie moge czasem przytulic.
A ten trudny czas kiedys musi minac, musi i juz, bo takie sa prawa zycia.

Wierze (pewnie troche za Ciebie, ale niech tam ;-) )), ze Bog ma dla Ciebei plan najlepszy pod sloncem i ze bedziesz szczesliwa, nie wiem z kim , nie wiem gdzie, ALE BEDZIESZ !!!

pozdrowionka
 
     
stefanka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-29, 15:29   

wiesz, z tym towarzystwem masz całkowita rację. kontaktuję się tylko z najbliższą rodziną: rodzicami, bratem i jego żoną (póki co mieszkam nadal u rodziców- czekam na sygnał męża, że mieszkanie jest do mojej dyspozycji)i z dwiema przyjaciółkami, które trzymaja mnie w jakiejś formie i starają sie zapełnić mi trochę czas. nie mam totalnie siły i ochoty na kontakt z innymi ludźmi, boję się pytań, co u niego, od znajomych. każde takie pytanie przeszywa mnie po prostu. boję się pytań od dawnych znajomych co u mnie, bo cóż mam odpowiedzieć? że klęska, porażka najgorsza, jaką można sobie wyobrazić. odcięłam się od świata. drażnią mnie spojrzenia. mam wrażenie, ze cały świat widzi, ze zdjęłam obrączkę i patrzy z politowaniem...doskonale w swoich myślach ujęłaś moje. dosłownie, jak wyjęte spod mojej ręki. dziękuję Ci za te wszystkie słowa. w sumie, to zrozumiałam, ze nikt nie rozumie mnie, tak jak Wy, nikt kto nie odczuł tego na własnej skórze nie ma pojęcia, co przeżywamy. a nami wszytkimi targają tak podobne emocje. szok. czasami jestem tak wkurzona, ze miałabym ochotę wyrwać mu serce i skakać po nim. tak, jak on skacze teraz po moim. a potem patrzę na niego i tak pragnę jego dotyku, spojrzenia, czułości. dramat jakiś:( co ja narobiłam...
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10