Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
ciąg dalszy mojej historii...
Autor Wiadomość
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-15, 21:53   ciąg dalszy mojej historii...

witam po przerwie...
nie pisałam, ale codzienie kilka godzin spędzałam śledząc forum...
odpoczełam trochę od pisania, uspokoiłam się, wyciszyłam, zaczęłam nawet z dystansem spoglądac na własne małżeństwo...
zroumiałam jak wiele dało mi to forum , ile siły i wiary Wy mi daliście, ile rad, wskazówek, pomocnych w chwilach kiedy było mi bardzo źle... moje życie zmieniło sie diametralnie... poznałam fantastycznych ludzi, odnalazłam drogę do kościoła, właśnie dzięki temu, że zostawił mnie mąź...
Boli, nadal bardzo boli, ale jest już lepiej... jestem spokojna, przestałam płakac... zaczęłam żyć własnym życiem, zaczełam realizować własne marzenia...sama, wiedząc że teraz z każdym problemem muszę radzić sobie sama... wiem,są przyjaciele... ale też wiem,że nie każdym problemem chcę ich obarczać...
teraz czeka mnie jeszcze załatwienie wszystkich formalności.. z dnia na dzień zbliża się dzień, kiedy znajdę w skrzynce na listy pozew, kiedy pójddziemy do notariusza podpisać akt notarialny i sprzedać mieszkanie...
staram się odganiać te mysli, staram sie żyć dniem dzisiejszym, nie planując tego co zdarzy sie jutro, jednak te myśli chwilami wygrywają...
wtedy znowu jest źle, potwornie źle...
są tez chwile, że jeszcze gdzieś, na dnie serducha pali sie iskra nadziei... ale powoli gaśnie i chyba lepiej będzie dla mnie samej jak nie będe dalej żyć złudzeniami i naiwnymi marzeniami o jego powrocie...
Przekreslił wszystko, jasno określił, żebym ułożyła sobie życie sama, żebym była szczęsliwa z kimś , kto odwzajemni moje uczucia...
nie wiem, co przyniesie dalej życie... nie wiem, czy jutro znowu nie będę wyła z bólu i rozpaczy, nie wiem, czy za dwa dni nie będe znowu krzyczała do Boga aby zwrócił mi męża...
nie wiem...
w środku tyle sprzecznych uczuć, coraz więcej złości... złości na to że mnie tak zostawił, że nie próbował walczyć, ze poszedł na łatwiznę...
wybaczyłam mu i nie mam żalu ze mnie zostawił, ale jestem zła że tak łatwo sie poodał... że nawet nie chciał, nie wykazał chęci ratowania tego małżenstwa.. a może wykazał, tylko ja jej nie dostrzegłam....
sama nie wiem....
 
     
kasia1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 08:48   

Rzabko,
a myślałaś o rekolekcjach?
Zobacz sobie mój post "miejsce na rekolekcje" - jest tam parę ciekawych propozycji. Ja nie dam rady z nich skorzystać, ale może Tobie się przydadzą. Myślę, że to spotkanie w Kołobrzegu, o którym pisze Elżbieta, jest bardzo na tę chwilę dla nas. Tydzień później jest coś w Gdyni... zastanów się. Wiem, że takie dwa, trzy dni oderwania od świata, daje bardzo dużo.
Bardzo się cieszę, że czujesz się uspokojona, wyciszona :-) ... rekolekcje mogą to tylko ugruntować.
Nie ustawaj w proszeniu Boga o pokój w Twoim sercu, ja też za Ciebie proszę.
Pozdrawiam gorąco.
Kasia
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 09:05   Re: ciąg dalszy mojej historii...

rzaba napisał/a:
... odnalazłam drogę do kościoła, właśnie dzięki temu, że zostawił mnie mąź...
Boli, nadal bardzo boli, ale jest już lepiej... jestem spokojna, przestałam płakac... zaczęłam żyć własnym życiem, zaczełam realizować własne marzenia...sama, wiedząc że teraz z każdym problemem muszę radzić sobie sama... wiem,są przyjaciele... ale też wiem,że nie każdym problemem chcę ich obarczać...
teraz czeka mnie jeszcze załatwienie wszystkich formalności.. z dnia na dzień zbliża się dzień, kiedy znajdę w skrzynce na listy pozew, kiedy pójddziemy do notariusza podpisać akt notarialny i sprzedać mieszkanie...
staram się odganiać te mysli, staram sie żyć dniem dzisiejszym, nie planując tego co zdarzy sie jutro, jednak te myśli chwilami wygrywają...
wtedy znowu jest źle, potwornie źle...
są tez chwile, że jeszcze gdzieś, na dnie serducha pali sie iskra nadziei... ale powoli gaśnie i chyba lepiej będzie dla mnie samej jak nie będe dalej żyć złudzeniami i naiwnymi marzeniami o jego powrocie...
Przekreslił wszystko, jasno określił, żebym ułożyła sobie życie sama, żebym była szczęsliwa z kimś , kto odwzajemni moje uczucia...
nie wiem, co przyniesie dalej życie... nie wiem, czy jutro znowu nie będę wyła z bólu i rozpaczy, nie wiem, czy za dwa dni nie będe znowu krzyczała do Boga aby zwrócił mi męża...
nie wiem...
w środku tyle sprzecznych uczuć, coraz więcej złości... złości na to że mnie tak zostawił, że nie próbował walczyć, ze poszedł na łatwiznę...
wybaczyłam mu i nie mam żalu ze mnie zostawił, ale jestem zła że tak łatwo sie poodał... że nawet nie chciał, nie wykazał chęci ratowania tego małżenstwa.. a może wykazał, tylko ja jej nie dostrzegłam....
sama nie wiem....

Rzabko, piszesz o swoich sprzecznych uczuciach. Księża jezuici doskanale pomagają w porządkowaniu ludzkich uczuć.
Jeśli nie możesz teraz jechać na takie porządkujące Twoje uczucia rekolekcje u Ojców Jezuitów - zaplanuj je na kiedyś, a teraz rzuć okiem na książkę:
Józefa Augustyna SJ "Swiat naszych uczuć":
"Swiat naszych uczuć" - Józef Augustyn SJ

lub 6 płyt CD:
"Świat ludzkich uczuć" - Józef Augustyn SJ
są też rekolekcje uzdrawiające,
rekolekcje na temat przebaczenia.
Szukaj Rzabko, aż znajdziesz co mówi Pan Bóg poprzez Twoje sytuacje - co On mówi do Ciebie.
Nic nie dzieje się "tak sobie". Wszystko ma najgłębszy sens. Wszystko dzieje się "po coś". To "po coś " jest Darem od Stwórcy dla Ciebie.
Bóg nie zapomina o człowieku nigdy, to tylko człowiek zapomina o Bogu.

Jak napisała Kasia (zielony nick) "Miłość jak ocean wielka, w środku ja, mała muszelka."
Rzabko-muszelko zanurz się w oceanie Bożej Miłości, a niczego Ci nie zabraknie.
I zaczniesz dawać i trafisz na słowo-klucz otwierające serca, nawet serce męża.
I Pana Jezusa też nie zabraknie dla nikogo na ziemi.

pozdrowienia serd.

ps.nie zamartwiaj się co będzie jutro,
"dzisiaj" jest wiele do zrobienia, a jutrzejszy dzień sam o siebie będzie się martwić (tak czytamy w Słowie Bożym, a Słowo Boże nie kłamie)

Rzabko, Nadziei Bożej szukaj, bo tylko Ta da Ci fundament.
Mając fundament Nadziei Bożej, nikt i nic nie zachwieje Jej w Tobie.
Życzę Ci siły - a te z Boga są..
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 14:46   

Rzabo, niestety mnie też to czeka. Przemyślałam wszystko bardzo dokładnie i chce porozmawiać z mężem po raz ostatni. Później się wyprowadzam i niech każdy z nas zacznie już faktycznie żyć w pełni swoim życiem. Jest to dla mnie bardzo trudne i bardzo bilesne, tym bardziej, że dalej bardzo kocham swojego męża, ale niestety głową muru nie przebiję, a tkwiąc nadal w tei sytuacji będę tylko dłużej się łudziła i coraz bardziej cierpiała. Szkoda tylko, że przez tak długi okres on nie zdobył się na rozmowę ze mnąi potraktował mnie po tak długim i głębokim związku jak osobę, która ani nie ma ludzkich uczuć ani też nie zasługuje na szacunek. A może to on nie ma ludzkich uczuć? Nie wiem i chciałabym umieć przestać się nas tym zastanawiać. Tak naprawdę to ja po prawie roku jestem zmuszona aby poniekąd zmusić go do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Ale niestey dłużej już nie potrafię tak żyć, a najbardziej boję się Świąt, które tutaj byłyby dla mnie tragedią. Pozdrawiam Cię serdecznie. Już nawet ułożyłam sobie mowę do męża, pewnie rzeczywistość ją zweryfikuje, ale przynajmniej wiem co chcę powiedzieć. Mam to bardzo dokładnie przemyślane.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 15:10   

agata96 napisał/a:
Już nawet ułożyłam sobie mowę do męża, pewnie rzeczywistość ją zweryfikuje, ale przynajmniej wiem co chcę powiedzieć. Mam to bardzo dokładnie przemyślane.

Agato, a może nie mów nic.
Milczenie też jest komunikacją, niewerbalną.

W sercu miłość - po co mówić?... Czasem milczenie lepiej wyraża miłość.
Czasem trzeba milczeć i to (milczenie) daje odwrotny skutek (czyli ten pożądany).

pozdrowienia
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 15:29   

Elżbieto, milczałam 9 miesięcy. Dałam mu cały tan czas na przemyślenie tej sytuacji. To dużo czasu, każdy miał sznasę dojść do swoich włsnych wniosków, podjąc odpowiednie decyzje. Niestety, przez ten czas nic się nie zmieniło.Przyszedł czas kiedy muszę stanąć na nogi i postarać się przynajmniej o nim zapomnieć. Im dłużej ta sytuacja bęzie trwała, tym bardziej i dłużej ja będę cierpieć. Niestety, taką podjęłam decyzję. Moje milczenie nic nie wniosło.teraz przyszedł czas na szczerą rozmowę. A poza tym nie widzę już niestety sensu ciągnięcia związku, a właściwie rozłąki w pseudi związku, bo to poprostu nie ma sensu.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 16:00   

agata96 napisał/a:
... 9 miesięcy Dałam mu cały tan czas na przemyślenie tej sytuacji.

Mężowi trzeba dać czas do końca życia.
Lub inaczej napiszę
mężowi trzeba dać czas bezterminowo.

Pozdrawiam Cię serdecznie.
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 17:08   

Tak, według nauki Kościoła, pewnie tak. Ale czy tak po ludzku też?
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 18:07   

agata96 napisał/a:
Tak, według nauki Kościoła, pewnie tak. Ale czy tak po ludzku też?

Agato, czy w słowach "nauka kościoła" nie gubi się słowa nauka Pana Jezusa. A kimże był Jezus, jak nie człowiekiem? ...
więc Jezus, będąc sam człowiekiem byłby tak nieludzki zostawiając nam swoje słowa?
czy tylko dlatego, że oprócz człowieka był też Bogiem?
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 18:30   

witam
dziekuję za wszystkie posty...Elżbieto, Kasiu, Agatko...
moj mąz postawił sprawę jasno, ja próbowałam walczyć, walczyłam o ty by nasz związek przetrwał, bysmy dali sobie szansę uratowania tego małżeństwa.. wszystko na nic... chciec musi oboje.. dopiero teraz to do mnie dotarło.. nie zmuszę go do miłości, nie zatrzymam przy soebie... musze życ dalej, zyc bez niego... i tak już zbyt wiele wycierpiałam, za bardzo to boli.. żyję w zawieszeniu, a juz dalej nie chcę tak żyć.. dojrzałam do pewnych decyzji, im wczęsniej zacznę życ swoim zyciem tym wczesniej podniosę sie psychicznie z tego bagna... nie zamykam mu furki, jesli będzie chciał to ją otworzy, dopóki będe miała siłę i wiarę to on zawsze może wrócić i zagościc w moim zyciu.. w moim serduchu zawsze będzie dla niego miejsce... jednka teraz nie mogę tak dalej żyć... nie mpogę, boo sie wykończę, zadręcze, zamęczę naiwnymi myslami o jego powrocie...
on chce sprzedazy mieszkania, on chce rozwodu, nie mogę wiecdalej mówic ze nic sie nie dzije, ze to chwilowy kryzys, bo tak nie jest...

dziś też zapadła decyzja o moim wyjeździe na święta...nie będe musiała tego wszystkiego oglądac... bedzie bolalo, ale mniej niz w domu mialabym spedzic sama te swieta...
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 19:19   

Tak, rzaba, ja tez nie moglam zniesc tego "zawieszenia". Czy teraz jest lepiej? Jest inaczej.
I mysle, ze jasnosc jest zawsze lepsza (choc nie raz bardziej bolesna) od mydlenia sobie lub innym oczu.
Jestem z Toba, rzabciu! Na dworze ciemno, szaro, mokro. I tak tez w naszym zyciu. Ale jest Ktos, kto potrafi ZAWSZE stworzyc tecze na naszym ponurym niebie. Jest tylko jedno "ale": On moze to zrobic tylko wtedy, gdy Mu zaufasz - cala soba.
Ja powiedzialam "Jezu, ufam Tobie" i On w tej samej sekundzie byl przy mnie. Oddalam Mu moje cierpienie. W zamian dostalam spokoj. Ja juz nie mam pojecia, co bym jeszcze mogla zrobic, zeby przekonac mojego meza, ze warto walczyc. Zrobilam wszstko, przynajmniej tak mi sie wydaje. I moze chcialabym walczyc, ale nie wiem, jak. A Jezus wie. On wie, co moze dla mnie/dla nas zrobic. Jaki ma plan wobec mnie/nas - nie wiem. Ale na pewno bedzie to cos dobrego. Ja zaufalam Jezusowi i oddalam sie Jego woli. Moja modlitwa jest spokojniejsza, a gdy wpadam w dolek (jak dzisiaj) mowie "Jezu, ufam Tobie".
Zaufaj Jezusowi, Rzaba. Nie, zeby stalo sie tak, jak Ty tego chcesz, ale zeby sie stalo tak, jak On tego chce. On jest najlepszym lekarstwem.
Pisze tu teraz rzeczy, o ktorych tydzien temu nie mialam jeszcze pojecia; miotalam sie, wykrzykiwalam moj bol, placzem, prosbami, blagajaca modlitwa chcialam "zmusic" Jezusa, Swieta Rite i wszstkich innych, do ktorych wznosilam moje prosby, zeby w koncu zrobili cos - a mianowicie to, czego JA chce! Na forum slyszalam, poplacz, ale zaufaj Chrystusowi. A ja swoje. A oni: powiedz "Jezu, ufam Tobie". I w koncu powiedzialam Ufff!!!

A wiesz, co mnie bardzo pomaga i mnie podnosi na duchu? Kazania ks. Piotra. Moglabym go sluchac godzinami.
Wieczorkiem, kiedy dzieci juz spia, zakladam sluchawki na uszy i slucham, co ma do powiedzenia.
http://www.choinski.pl/zatoka/

Posluchaj sobie :-)
Sciskam!
Justyna
 
     
Alda
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 19:59   

Rzabo nasze historie ciągle się splatały na tym forum. Zachowania naszych mężów były takie podobne.
Również i ja doszłam do takich samych wnisków jak Ty.
Nauczyłam się już prawie żyć bez niego. Nie czekam już na sms, nie interesuje mnie z kim jest i gdzie jest.
To jego wybór.
Powiedziałam, że go kocham, powiedziałam że nie zgodzę się na rozwód.
Próbowałam się do niego zbliżyć, chciał poprawić naszą komunikację ale nie pozwolił mi na to.
Tyle mogłam zrobić.
Innych furtek, innych możliwości narazie nie widzę.

Najgorsze tylko jest to, iż zrozumiałam, że z takim człowiekiem jakim jest obecnie nie potrafiłabym żyć.
On po naszym rozstaniu zmienił się diametralnie.
Nie kocham tego człowieka, którym jest teraz , kocham tamtego którym był.

Czy Bóg mi go zwróci takiego jakim był?
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 20:33   

... Justynko tak chyba nie do końca jeszcze potrafie powiedziec Bogu, ze mu ufam bezgranicznie... choc chciałabym... mam nadzieję, ze nadejdzie taki dzień...kiedy będę potrafiła.
narazie staram się wyciszyć emocje, staram sie i chwilami się udaje, choc daleko jeszcze do ideału...
Aldo... te same pytania mi sie nasuwają ostanio.. bo nie wiem juz sama czy potrafiłabym zyc z męzem, gdyby wrócił i dadal był taki jak teraz... chyba nie.. nie wiem, moze jednak moja miłosć do niego okazał by sie silnejsza i potarafiłam bym sie z tym jakos pogodzic, a moze znowu pojawiły by sie zgrzyty... nie wiem... chciałabym by zblizył sie do Boga, odnalazł swoja droge w zyciu, chyba tego najbardziej bym chciała, juz niekonienie powrotu... to wydaje mi sie ważniejsze ( przynajmiej dzis tak myślę), choc nie wiem jak długo takie myslenie sie utzryma...
tysiące refleksji i mysli chodzi mi po głowie... czasami za nimi nie nadążam...
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 21:05   

Dziewczyny - czasem nie chodzi o zbliżenie do Boga. Ja swego czasu też postąpiłam nie tak jak trzeba. A przy Bogu byłam cały czas - cały czas pytałam, dlaczego ja tak robię? Dziś juz wiem, że czasem właśnie nie chodzi o kontakt z Bogiem - zwyczajnie, po ludzku chodzi o problemy natury psychologicznej i chęć pracy nad sobą, szukanie pomocy psychologicznej, fachowej.
Być może w przypadku wielu z naszych mężów też o to chodzi - o to, że oni nie dostrzegają, że mają problemy ze sobą. Piszecie, że obecnego męża nie chcecie, tylko tego sprzed lat - ale czy on rzeczywiście był taki ok? Pomyślcie. Może najlepiej, gdyby chciało się męża jeszcze w "innej formie" - nie tego sprzed lat - bo coś tam może w nim było nie tak, skoro doszło do kryzysu; nie tego obecnego - bo z takim to już na pewno nie dałoby się żyć - idealnie byłoby, gdyby mąż zmienił się w dobrym kierunku.

Sama zastanawiam się, co musiałoby się stac, żeby mój mąż wreszcie zaczął pracować nad sobą. Chyba musiałby dostrzec, że coś z nim nie tak - ale to raczej nierealne - po pierwsze brak mu czasu na myślenie o swojej kondycji, po drugie - skoro kochanka utwierdza go w przekonaniu, że jest ideałem, no to nie widzi potrzeby zmian. Ta dziewczyna woli sama się zmienić, tłumacząc, że on ma trudny charakter, więc ona musi to mieć na uwadze.

Ja też nie umiałabym żyć ze swoim mężem - z taką osobą, jaką jest obecnie. Musiałby choć wyrazić chęć, że będzie się starał.
 
     
rzaba
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-16, 21:17   

wambonko... ładnie to napisałas... i zgadzam sie w pełni... musiał by chciec sie zmienic.... jednak nie chce... nie chce powrotu, nie chce mozy, rodziny, nikogo... nie chce pomocy, nie chce nic... chce swój swiat, swiat pracy, adrenaliny, sportu, spełniania własnych ambicji...
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 9