Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2009-10-18, 15:37
Moja historia- oczami mężczyzny, który zniszczył małżeństwo
Autor Wiadomość
Jarek S
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 10:59   Moja historia- oczami mężczyzny, który zniszczył małżeństwo

Dość długo czytałem Wasze tematy zanim odważyłem się tu napisać. Moje małżeństwo trwa od 12 lat. Niestety...wszystko co czytam...te wszystkie zranione uczucia....bardzo mnie oskarżają. Dlatego, że widzę w nich siebie. Cztery lata po ślubie zdradziłem swoją żonę....to była chęć "zobaczenia" - jak to jest z inną (moja żona była pierwszą moją kobietą....spotykaliśmy się 4 lata zanim zdecydowaliśmy się na ślub i to ja chciałem dochować czystości aż do ślubu). Wydawało mi się, że kocham tę drugą....powiedziałem o tym mojej żonie dwa tygodnie po zdradzie. Jak się dowiedziała myślałem , że pęknie mi serce jak na nią patrzyłem....targały mną wyrzuty sumienia, a jednak trwałem w tym nadal. Chcę Wam powiedzieć jaka moja żona była pokorna .... nie krzyczała, nie wypominała, tylko prosiła żebym już to skończył. Chodziła i właściwie mi usługiwała...nie wiem skąd miała tyle siły...pewnie poprzez modlitwę i Kościół. Po dwóch miesiącach błagania mojej żony żebym przestał spotykać się z tamtą uległem. Przestałem .... chociaż z jednej strony wydawało mi się że to ta drugą jest z tą najwspanialszą to z drugiej jednak strony wiedziałem jak ciężki popełniam grzech i "męczyło" mnie to. .Zaczęło się wszystko układać od nowa...jakże byłem szczęśliwy, że moja żona mi wybaczyła, że dała mi szansę.....poczułem, że zrobiłem dobrze....zaczęliśmy chodzić często do kościoła, modlić się razem.... Powinno mnie to czegoś nauczyć - prawdą? Ale tak się nie stało... Po pół roku znów zacząłem się spotykać z tą samą kobietą...po cichu...nic nie mówiąc żonie.... trwało to kolejne dwa miesiące, po czym sami to zakończyliśmy stwierdzając, że to bez sensu...tak naprawdę chyba znudziliśmy się się seksem...mimo że znowu żonę zdradzałem czułem wyrzuty sumienia ale cały czas to robiłem...jakie to było głupie. Czasami nawet miałem wielki żal do Boga, czemu jej nie poznałem najpierw. Moje zachowanie w domu jednak się nie zmieniało, moja żona nic nie zauważyła...powiedziałem jej o tym dopiero po dwóch latach. Przez trzy lata znów sie ułożyło nam, byliśmy niby szczęśliwi. Aż do czasu kiedy pojawiła się nowa koleżanka u mnie w pracy. Na początku niewinna kawa, głupie rozmowy...czułem że coś się zaczyna znów dziać...powiedziałem żonie żeby mi pomogła bo boję się że znów się zakocham w tej nowej. Dużo rozmawialiśmy, modliliśmy się.....Myślałem że już sobie z tym poradziłem. Do czasu.... kiedyś zostaliśmy dłużej po pracy i .... znowu zdradziłem swoją żonę. Nie było żadnego zaangażowania uczuciowego tylko zwykły "zwierzęcy" seks. Jednak po jakimś czasie pokłóciliśmy się i się to skończyło. Jednak strasznie mnie to wszystko odmieniło...przestało mi zależeć na żonie...wszystko mi było obojętne...wegetowałem... Tak trwaliśmy z żoną jakiś czas....Niestety nadal mnie to niczego nie nauczyło..... Po roku dostałem w pracy dziwnego maila...od jakiejś nieznajomej... napisałem jej że się chyba pomyliła bo się nie znamy....dostałem odpowiedź: znamy się , nawet razem pracujemy, tylko w na innym piętrze. Okazało się że to zupełnie nowa koleżanka, która od niedawna zaczęła pracę. Odpisałem od razu że mam żonę i trójkę dzieci , ona na to że nic nie szkodzi.... I znów to samo !!!!!! Kawa, spotkania, seks....i znowu się zadurzyłem...ale jak !!! To co zacząłem wyrabiać w domu to istny koszmar...krzyczałem na dzieci, żonie codziennie mówiłem, że nie chcę z nią być , że jej nie kocham.....żeby sobie znalazła innego faceta i dała mi spokój. Zaczęła się walka...tym razem nie była łagodna...tylko atakowała. Szarpała się ze mną jak chciałem wyjść , zabierała mi kluczyki od samochodu, mówiła że jesteśmy już do końca życia małżeństwem w oczach Boga...a ja się z niej wyśmiewałem. Jak czytałem korespondencję Agnieszki z o. Jackiem Salijem to tak jakbym czytał o sobie.
W końcu moja żona dotarła do starszej siostry tej kobiety....i podziałało na nią ...chciała zerwać kontakt ze mną , nie odbierała telefonów...kazała mi zostawić się w spokoju.... Po miesiącu -odpuściłem. Przestaliśmy się spotykać . Jakże ja nienawidziłem żony że doprowadziła do zerwania naszych spotkań...Przez kolejne lata nie spotykałem się już z innymi kobietami na dłużej, ale cały czas zdarzały mi się przelotne zdrady.
Cały czas byłem jakby obok mojej rodziny, byłem cyniczny w stosunku do żony ...drwiłem z jej wiary, z kościoła....próbowała mnie "zaciągnąć" do psychologa katolickiego, na spotkania małżeńskie....wszystko to olałem i wyśmiałem. Mało tego ....byłem przekonany , że to ona jest taką beznadziejną żoną i że to jej wina, że ciągle szukam kogoś na boku.
Znosiła wiele.... Po jakimś czasie wpadłem na pomysł seksu w parach , żeby urozmaicić nasz seks, parę razy się spotkaliśmy...nie za bardzo to wychodziło bo moja żona nie mogła się przemóc....a ja jeszcze miałem o to do Niej żal.....STRASZNE!!!!
...........Minął rok............... Nagle moja żona mówi, że ma tego dosyć, że nie chce już ze mną. Okazało się , że poznała innego mężczyznę, który zaczął ją darzyć uczuciem i szacunkiem, chciała z nim być. Wszystko mu opowiedziała jaki byłem.....Kazała mi się wyprowadzić , zabrać wszystkie rzeczy, jeździła do niego na noc, na weekendy.....
.....Na początki doznałem szoku.....jak to ....moja żona chce być z kimś innym....chce żebym się wyniósł?! To niemożliwe !!!! OBUDZIŁEM SIĘ !!! Zacząłem jej obiecywać że się zmienię , jednak to nic nie dało.
Zacząłem rozmawiać z jej mamą, mówiłem że wiem że byłem draniem , ale że chcę to zmienić i chcę jej całe to cierpienie wynagrodzić. Nigdy tak nie rozmawiałem szczerze z moją teściową jak wtedy....nigdy nie było dobrych relacji między nami. Ale jej mama rozmawiała ze mną , powiedziała , że ona już podejrzewała od jakiegoś czasu moja żona kogoś poznała, ale widzi , że mi zależy i że mi pomoże.....Jednak nic to nie dało ....
Moja żona nie chciała z matką rozmawiać .....potem się przemogła i opowiedział a jej wszystko....wtedy teściowa przestała ją namawiać do powrotu do mnie. Mnie jednak powiedziała, ze się bardzo modli za mnie i za swoją córkę i za nasze małżeństwo i że wierzy że jeszcze będziemy razem. Ja zacząłem chodzić na Mszę św. do spowiedzi....zacząłem się modlić..... Po dwóch miesiącach nagle moja teściowa zginęła w wypadku samochodowym......z różańcem w ręku...... Po Mszy za jej duszę coś mnie ciągnęło do spowiedzi....Poszedłem......Ksiądz który mnie spowiadał powiedział dużo ostrych rzeczy...dostałem jakby w twarz....a potem...powiedział, że cztery dni temu rozmawiał z nią na temat naszego małżeństwa, powiedział jak bardzo mama się modliła za nas....popłynęły mi łzy.....zrozumiałem w ciągu jednej sekundy co zrobiłem, jak bardzo niszczyłem swoją żonę przez te wszystkie lata, jak zniszczyłem jej miłość, wiarę w małżeństwo i wiarę w Boga...płakałem parę dni z tego jakim byłem draniem wobec niej, jak dużo się nacierpiała przeze mnie... Nie da się tego opisać co poczułem.... Teraz chodzę codziennie na Mszę ....modlę się do Boga o uleczenie mojego małżeństwa....i chyba już na zawsze będę musiał być sam....chcę być wierny mojej żonie...pomimo że jest z innym. Cała ta sytuacja była mi potrzebna abym uwolnił się z niewoli seksu i z niewoli tego co dzisiejszy świat nazywa- cool.
Zrozumiałem co to jest małżeństwo, odnowiło się uczucie miłości do mojej żony. Wszystko jej to mówiłem....ona mi nie wierzy, że potrafię coś zmienić, ze jestem takim samym draniem...i że teraz w końcu z tym mężczyzną jest szczęśliwa. Wczoraj kazała mi zabrać resztę rzeczy z domu i się wymeldować. Nie chce już rozmawiać ze mną i chce żebym dał już jej spokój i usunął się z jej życia. Przestała wierzyć w Boga (jej facet jest niewierzący), dzieci jej są obojętne, stwierdziła że dzieci już się ukształtowały i że nie odczują że nie jesteśmy już razem (nasz najstarszy syn ma 11 lat). Wszyscy mówią - dostałeś to na co zasłużyłeś , pewnie mają rację...... Mam nadzieję że ta historia może komuś pomoże, może ktoś nie powieli moich błędów.....Proszę Was o modlitwę za mnie i za uzdrowienie naszego małżeństwa.
 
     
Maria Anna
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 11:07   

:-(
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 11:40   

Smutna jest Twoja historia.
Następne potwierdzenie skuteczności metody "na pana od kawy" i to też jest smutne.
Pora więc teraz na Twoją walkę o małżeństwo. Będzie trwała ona co najmniej tyle lat, ile lat je psułeś.
Pozdrawiam, życząc cierpliwości i siły
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 11:55   

Jarek S.............
Jak wiele musi przejśc człowiek by mozna było go nazwać człowiekiem............

Twoje wyznanie jest chyba wyznaniem człowieka,faceta który osiągnął swoje dno...obyś nigdy nie zapomniał tego wyznania. Tylko nie zapomniał. Ale jest tez świadectwem faceta-tak to odbieram- który zobaczył w sobie bydlę,który okreslił w sobie to bydlę i który zobczył też i kawałek Anioła w sobie.Obyś zawsze pamiętał że można być bydlęciem,ale można tez być Aniołem .Łatwiej jest być bydlęciem,trudniej jest dążyć do bycia Aniołem.
Ale podstawowa różnica jest taka że bycie bydlęciem-na początku jest piekne, ponętne, nawet przyjemne ale kończy się najczęściej wielkim bólem, upadkiem,skrzywdzeniem bliskich ludzi,wyrzutami sumienia.
Natomiast dażenie do bycia Aniołem jest na początku-szczególnie po upadku do pozzycji bydlęcia- bardzo bolesne,trudne,mozolne,wymaga cięzkiej pracy. Dopiero póżniej,po przeżyciu i oswojeniu bydlęcia w sobie przychodzi ukojenie,radość,spokój i Pogoda Ducha.
Jarek .......Ola2 napisała:"Będzie trwała ona co najmniej tyle lat, ile lat je psułeś.
Pozdrawiam, życząc cierpliwości i siły"
Nic dodać nic ująć,,,,,,życzę Ci wytrwałości i wiary w Miłosierdzie
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 12:15   

Jarku, zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze.
Ale to Dobrze będzie teraz z dużej litery.
Sens wyrażenia "być dobrym" poprowadzi Cię.
To prowadzenie nie musi trwać długo, nie musi trwać krótko,
nie wiemy ile, lecz na pewno będzie trwać tyle, abyście i Ty i żona,
jeśli jesteście związani węzłem Sakramentu,
doszli do Pana.
Bo wiesz chodzi o to, że najpierw żona dojdzie do Pana,
a potem dopiero do Ciebie.
Ta kolejność jest prawdziwym uzdrowieniem.
I takiej kolejności chciej dla niej również.
Z Panem Bogiem.
 
     
JAPI
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 13:03   

Jarku
Dziękuję CI za to świadectwo przemiany.
Wiele z nas tutaj pisze że kiedyś nasze połowice - zdradzacze opamiętają się i będą żałować swoich czynów, bo poświęcona miłość małżeńska - musi w końcu zwyciężyć !
Dziękuję CI.
Ty byłeś za grubym murem grzechu i rozbiłeś ten mur !
Teraz nadszedł czas na Twoją walkę. To wspaniałe że człowiek może się nawrócić z takiego zagubienia w jakim Ty byłeś.
Walcz proszę i nie poddawaj się. Nie możesz. Twoja Teściowa teraz czuwa nad Wami tam "w górze" i na pewno prosi Pana Boga o pomoc dla Was.
Zaczęła się Twoja pokuta. Bądź dzielny i konsekwentny.
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 13:26   

No dla mnie to żadna pociecha, bo on się "nawrócił" nie dlatego, że "poświęcona miłość małżeńska - musi w końcu zwyciężyć", tylko dlatego, że żona miała dość "uświęconej miłości" i pooooszła w cug. Poświęcona miłość zwycięży, gdy żona nawróci się, tak jak jej mąż. Będą razem nawróceni. Amen
 
     
JAPI
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 13:33   

Ola2 napisał/a:
No dla mnie to żadna pociecha, bo on się "nawrócił" nie dlatego, że "poświęcona miłość małżeńska - musi w końcu zwyciężyć", tylko dlatego, że żona miała dość "uświęconej miłości" i pooooszła w cug. Poświęcona miłość zwycięży, gdy żona nawróci się, tak jak jej mąż. Będą razem nawróceni. Amen

Zgadza się. Ale pomalutku, spokojnie... Stał się pierwszy cud, powócił syn marnotrawny, świadomy tego co zrobił, świadomy swoich ciężkich grzechów... Nikt nie mówi że zadziała jakaś czarodziejska różdżka i wszystko od razu wróci do normy... Ale o dczegoś ta poprawa i zwyciężenie dobra - musi się zacząć...
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 14:00   

No dobra, niech próbuje naprawić. Ciekawa jestem, jak długo wytrzyma w tej skrusze. Nie pierwszy to przypadek na forum.
Pozdrawiam
 
     
zuza
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 14:06   

Ło Matko- osiem lat numerów?
Ja myslałam że krócej- a raczej mniej czasu facetowi potrzeba coby zdiagnozować samemu sobie że źle robi.
Kurczę- Olka2 ma rację- mniej więcej tyle czasu na naprawę co sie partoliło.

[ Dodano: 2007-09-28, 14:14 ]
Bez ocen i opinii o człowieku- trzeba mieć cholernie dużo odwagi coby zdać sobie samemu sprawę z tego co sie robiło a jeszcze potem stanąć przed osobą którą się skrzywdziło i przyznac się jej i otoczeniu.
No mój zwolennik zieleńszej trawy po drugiej stronie płotu w porównaniu z Jarkiem to tkwi w na buraczanym polu.
Podziwiam odwagę- nawet jeśli pierwszym powodem był tzw. "pan od kawy"
 
     
micszpak
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 14:49   

Tak czy inaczej samo świadectwo Jarka S przedstawia wartość: dowodzi, że wśród różnych pokręconych, zdradzaczy i innych, dalece już zaawansowanych w swoim p o s t ę p o w a n i u, zdarzają się tacy, którzy mogą doznać szoku i przeżyć błysk "nawrócenia". Wielki pozytyw - jak piszą allegrowicze.
A na jak długo?
Czy uda się w równie cudowny sposób reanimować rodzinę, co siebie samego?
Trzymam kciuki.

Tomi, deklarowałeś za nas modlitwę. Za Jarka dużo, dużo, proszę. I za mnie troszeczkę, bo od kiedy dowiedziałam się, że mój miły znów rozpoczął figle, jakoś mnie zakorkowało.
Zadzwonił dzisiaj (po tygodniu ciszy). Krótkie spięcie. Rozłączył się, więc wylałam na niego swoją gorycz smsowo, hurtem, za wszystkie dni milczenia. Aż pomyślałam później, że przeholowałam. A on po godzinie dzwoni: Kochanie, bardzo się cieszę z twoich smsów. Pisz codziennie jak najwięcej. Chętnie czytam.
Rzuciłam słuchawkę. Jestem wściekła. Z jednej strony tłucze się we mnie nadzieja, że trochę mu brak kontaktu ze mną, z drugiej ból: to nadal zabawa w kotka i myszkę, jak gierki Jarka przez tamtych 8 lat!!! Nie mam tyle siły, co żona Jarka. Nie wyobrażam sobie rozwodu. Ale powinnam przynajmniej machnąć ręką na te kontakty przez telefon, które jego bawią (ją też?), a mnie wbijają w dół.
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 16:16   

Jarek.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to codowne uzdrowienie, o jakim tutaj marzymy. Ale faktycznie, nie przetarł byś oczu, gdyby żona nie powiedziała : dość.
Cóż, życzę Ci wszystkiego najlepszeggo. Ale nie będę mówiła, że będzie dobrze. Bo dla każdego ma to inny sens.
Teraz Twoja żona jest spokojna i szczęsliwa. Nie pochwalam, nie krytykuję. Współczuję, i Tobie i Twojej żonie.
 
     
irina67
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 17:43   

Najczęściej człowiek docenia coś lub kogoś dopiero gdy to straci...!!!
 
     
Ann3
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 19:12   

Lub dozna innego wstrząsu np. choroby, straty pracy czy innej tragedii. Im grubsza skóra osobnika tym większy wstrząs jest potrzebny.
 
     
Jarek S
[Usunięty]

Wysłany: 2007-09-28, 19:50   Dziękuję

Dziękuje Wam wszystkim za to co napisaliście. Do Oli 2 - mam nadzieję, że wytrzymam jak najdłużej w swoim postanowieniu, ale wiem że dam radę TYLKO z Bogiem...nie liczę już na swoje siły...bo zawsze zawodzą
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 10