Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Przyśniło mi się kiedyś, że przeszła na emeryturę. Stała się bardziej powolna i, jeśli tak można powiedzieć, stateczna. W jakimś sensie stała się bardziej sobą - przestała się przejmować modą, sportem giełdą i polityką; mediami i tym , co powiedzą inni, jakby wreszcie znalazła swój własny dom i w nim zamieszkała. Nie, żeby była niedbała, przeciwnie: właśnie teraz dba najbardziej o siebie, o swą indywidualność, która płynie z wnętrza. Co więcej stała się bardziej staranna, o wiele bardziej uważna niż dawniej, bardziej skoncentrowana i - choć może się to wydać paradoksalne - silniejsza.
Można więc powiedzieć, że przestała się głupio rozglądać na boki, zajęła się tym , co naprawdę istotne: odcieniem nieba w mroźne popołudnia, muzyką sfer, pismem deszczu, dziećmi i wnukami. Wreszcie znalazła czas, a także pewną przestrzeń: długie wieczory przy ściemnionym stole, poranki na trawie, tuż przy słonecznikach, leniwe popołudnia w bujanym fotelu obłoków, przestronne noce.
Nic jej teraz nie nudzi, wszystko wydaje się cudem: prześwitywanie słońca przez koronę brzozy, dzikie gonitwy dzieci, rosa miód, wielbłądy, świerszcze. Trochę tak, jakby - paradoksalnie - jej wzrok stał się ostrzejszy. Jakby dostrzegał więcej barw i widział dalej - o wiele dalej, niż dom, praca, łóżko, sklep, kiosk ruchu i trawnik za kioskiem.
Wreszcie zaczęła żyć życiem miłości, zatem życiem tych, których kocha i którzy ją naprawdę kochają. Przede wszystkim więc życiem Jezusa, jego rodziców, przyjaciół i krewnych. Życiem niektórych apostołów, świętych i błogosławionych, życiem moich najbliższych i w ogóle tych, o których winienem pamiętać.
Którejś nocy przyśniło mi się, że moja modlitwa przeszła na emeryturę. Obudziłem się i okazało się, że to nieprawda - dalej pędzi jak zaczarowana. No, może trochę wolniej niż dawniej. W końcu sny też mają swój walor prawdziwości.
WOJCIECH KUDYBA
-----------------------------------------------------------------------
A gdy serce twe przytłoczy
Myśl, że żyć nie warto,
Z łez ocieraj cudze oczy,
Chociaż twoich nie otarto.
(znalezione w sieci)
Ann3 [Usunięty]
Wysłany: 2007-07-30, 11:09
Piękne, też tak chcę żyć.
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2007-07-30, 11:50
Elżbieto dzięki Ci za ten urywek.
Mnie emerytura na ten moment kojarzy się ....właśnie z większą ilością czasu...
Nawet często myślę, jak macie się dobrze emeryci, renciści w sensie takim ,ze nie musicie walczyć o 30 minut w ciągu dnia by znaleźć się na mszy św.
W tekście znalazłam słowa:
Można więc powiedzieć, że przestała się głupio rozglądać na boki, zajęła się tym , co naprawdę istotne: odcieniem nieba w mroźne popołudnia, muzyką sfer, pismem deszczu, dziećmi i wnukami. Wreszcie znalazła czas, a także pewną przestrzeń: długie wieczory przy ściemnionym stole, poranki na trawie, tuż przy słonecznikach, leniwe popołudnia w bujanym fotelu obłoków, przestronne noce.
Nic jej teraz nie nudzi, wszystko wydaje się cudem: prześwitywanie słońca przez koronę brzozy, dzikie gonitwy dzieci, rosa miód, wielbłądy, świerszcze. Trochę tak, jakby - paradoksalnie - jej wzrok stał się ostrzejszy. Jakby dostrzegał więcej barw i widział dalej - o wiele dalej, niż dom, praca, łóżko, sklep, kiosk ruchu i trawnik za kioskiem.
Wreszcie zaczęła żyć życiem miłości, zatem życiem tych, których kocha i którzy ją naprawdę kochają. Przede wszystkim więc życiem Jezusa, jego rodziców, przyjaciół i krewnych. Życiem niektórych apostołów, świętych i błogosławionych, życiem moich najbliższych i w ogóle tych, o których winienem pamiętać.
Podkreślam to z ważnego powodu...
Przypomniała mi się pewna historia, nie będę jej tu opowiadać...
Powiem o meritum... Życie to nie tylko emerytura, to już , teraz...
Tak sie składa ,że widzimy wyniki życia prawdziwie dopiero po jakimś czasie...
Te staruszki, Ci dziadkowie umieszczani są dziś w tzn. Domach szczęśliwej starości, umierają często w samotności. To jest choroba XXI wieku , „tak blisko , a jednak tak samotnie”.
Często Ci ludzie rozmyślają o tym ,że niczego w życiu nie dokonali i przeważnie czekają na śmierć. Najsmutniejsze jest to ,że mają dzieci i wnuki...i wcale nie musza być w domu starości by być samotnymi. Smutne jest to ,że u schyłku swego życia odkrywają ,że czas który poświęcili był nieumiejętnie rozłożony. Często bywa tak ,że dopiero w starości odkrywają Boga. To dla nich trudny moment, bo przecież całe życie poświęcili swoim bliskim...ale jest jeszcze w tym życiu Bóg właśnie po to również, by nie być samemu nawet wtedy gdy nieładnie się pachnie i jest się nieporadnym i zależnym od innych... Dlatego ważne jest by przeżywać i odkrywać Boga bez względu na to czy ma się czas, czy są obowiązki, bo przecież On wcale w wypełnianiu ich nie przeszkadza. Warto walczyć o to ,żeby pozwolić zakorzenić się tej Miłości w rodzinie od samego początku, by móc potem cieszyć się obecnością nie tylko Boga ,ale swoich bliskich.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum