Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2006-05-27, 00:10 Jak żyć dalej po odejściu jednego z małżonków?
Wyslane przez: Jeszcze żona
Właśnie takie pytanie zadaję sobie od dłuższego czasu. Jedno z małżonków odchodzi, bo zakochało się w kimś innym. Mam wrażenie, to koniec świata, że już nic gorszego nie może mnie spotkać. Żyję z dnia na dzień, bez planów na przyszlość, bez nadziei, chodzę do pracy, czasem śpię, czasem coś jadam, ale tak naprawdę , wegetuję, czekając na cud i zastanawiam się, co dalej?Jak to możliwe, by po 25, 30 latach ktoś tak dotyczczas bliski powiedział : odchodzę, ukladam sobie nowe życie z kimś innym. Ta druga osoba również zostawia dom, małżonka, z którym była też 25, 30 lat. Żyją sobie szczęśliwi, w wynajętym mieszkanku, nie zważąjąc na to, że swoim złudnym szczęściem ranią tyle osób. A przecież wydawało się jeszcze tak niedawno, że razem się zestarzejemy, że doczekamy wnuków, że mając dorosłe dzieci wreszcie możemy realizować nasze młodzieńcze marzenia. Jak dlugo można przekonywać, że to nie ma sensu, że nie można skreślać tylu wspólnych lat, wspólnego życia, wydawalo się, udanego. Co dalej? Jak sobie z tym poradzić?
Modlitwa? Niewiele pomaga, to raczej wołanie "Panie Boże pomóż". A Bóg milczy. Sprawdza, czy uniosę ten krzyż?
Psycholog? Słucha i mówi "jakoś to będzie, myśl o sobie, zajmij się czymś". Pobiera należność i woła następnego pacjenta.
Przyjaciele? Rodzina? Pocieszają mówiąc "wróci". Poszukaj sobie kogoś, nie żyj w samotności, dbaj o siebie Tylko, ja nie chcę nikogo innego. Tyle nas łączy, tyle razem przeszliśmy. To wszystko okazalo się mało ważne.
Co dalej?
Wyslane przez: Andrzej
Email:
Tak, to jest olbrzymi ból. Nie ma jednak innego sensownego sposobu wykorzystania go, jako kapitału miłości, który pomoże Panu Bogu zbawić Twojego męża i innych potrzebujących. Jak możemy apelować do sumień małżonków, którzy zdradzają wszystkie świętości? Jan Paweł II w homilii do rodzin w Szcecinie powiedział: "I trzeba, by o tym zagrożeniu, o własnym losie mówili, pisali, wypowiadali się przez filmy czy środki przekazu społecznego nie tylko ci, którzy — jak twierdzą — „mają prawo do życia, do szczęścia i samorealizacji”, ale także ofiary tego obwarowanego prawami egoizmu. Trzeba, by mówiły o tym zdradzone, opuszczone i porzucone żony, by mówili porzuceni mężowie. By mówiły o tym pozbawione prawdziwej miłości, ranione u początku życia w swej osobowości i skazane na duchowe kalectwo dzieci, dzieci oddawane ustawowo instytucjom zastępczym — ale... jaki dom dziecka może zastąpić prawdziwą rodzinę? Trzeba upowszechnić głos ofiar — ofiar egoizmu i „mody”; permisywizmu i relatywizmu moralnego; ofiar trudności materialnych, bytowych i mieszkaniowych." / http://www.sychar.alleluj...er=16085#ksiega /
Może trochę łatwiej będzie Ci znieść ból, jeśli wyobrazisz sobie jak wielkie cierpienie złożył w ofierze za nasze życie wieczne - Jezus. I że ta ofiara przyniosła zwycięstwo. Ty, a dokładniej Wy (bo i mąż) tez możecie zwyciężyć. Gwarancją w tej ekstremalnie trudnej sytuacji jest całkowite przylgnięcie do Chrystusa - Boga. Bo tylko on może was uratować. Nikt - tylko On.
Zapraszam na spotkania naszej wspólnoty trudnych małżeństw SYCHAR.
Andrzeju, dziękuję Ci za słowa wsparcia. Przeczytałam wszystkie wypowiedzi na tym forum, współczuję innym, którzy cierpią tak samo jak ja. Nie mogę ich pocieszyć, nie mogę powiedzieć, że wszystko się ułoży, bo nie wiem, co będzie dalej. Nikt tego nie wie.
Zdradzajacy małżonkowie głusi są na wszelkie próby ratowania tego, co jeszcze można uratować. W swoim egoistycznym podejściu zapominają, że łamią przysięgi które składali, nie myślą o tym, co będzie dalej, gdy przyjdzie rozliczyć się ze swojego życia. A kiedyś byli tak blisko Boga. Nie myślą o dzieciach, czy to małych, czy nawet już tych prawie dorosłych, że na progu swojego one życia już tracą wiarę w to, co najważniejsze - w rodzinę. Że dzieci te pozostaną okaleczone na całe życie. O poszanowaniu rodziny nauczał Ojciec Święty, przecież są to prawdy znane od wieków, tylko owi małżonkowie zapomnieli o tym.
Minęło kilka miesięcy a ja wciąż nie mogę się pozbierać. Najgorsze są weekendy, gdy nie chce się wstawać, bo nie ma po co, marzę o tym, by dzień jak najszybciej się skończył, znów ogarnął sen i zapomnienie.
Właśnie w takie dni brak jest kogoś, z kim można porozmawiać, do kogo udać po duchowe wsparcie albo słowo pociechy. Pozostaje modlitwa, ale jeszcze może zbyt mało żarliwa, pełna żalu i nieskuteczna. Nie przynosi ulgi. Jeszcze nie przynosi. A może odnalezienie tej strony to pierwszy krok ku dobremu?
Chętnie dowiem się czegoś więcej o spotkaniach wspólnoty. Można zadać Ci kilka pytań na priv? Szczęść Boże.
Ależ tak, możesz (kamand@wp.pl). Możesz takze skorzystać z chatu; ostatnio spotykamy się zwykle wieczorem po 21. W jedności siła. Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie .
Dziękuję za zaproszenie, pewnie zajrzę wieczorem na na chat.
Mialam napisac na priv, ale w zasadzie te odpowiedzi przydadzą się innym.
Znalazłam tę stronę już dawno, ale pomyślałam, że ona nie jest dla mnie, osoby teraz samotnej, że więcej informacji i pomocy mogą uzyskać pary, które starają ułożyć wszystko na nowo. Szukałam w parafiach, też mało zachcęcająco. Zajrzałam drugi raz tutaj, jestem po rozmowie z ks. Pałygą, zapraszał mnie na spotkanie wspólnoty. Nawet byłam ma mszy św. w ostatni czwartek. Ale zabrakło mi odwagi, by pójść dalej.
Chciałabym, żebyś napisał, jak działa taka wspólnota, czy są (może ktoś wie), odpowiedniki w innych parafiach. Te spotkania, bardzo rzadkie, czy one pomagają.
Pozdrawiam
Wyslane przez: Wiola
Email:
Gdy mój mąż oznajmił mi, że zakochał się, spodziewałam się naszego trzeciego dziecka, byłam w 8 msc. Powiedział,że on poczeka do rozwiązania i odchodzi... Miałam nadzieję, że zmieni swoje postanowienie, ale on coraz częściej wychodził i nie wracał na noc. W dwa tygodnie po porodzie spakował się... Twierdzi, że kocha dzieci, ale prawie nie utrzymuje kontaktu z nimi. Jedyne co uważa za swój obowiązek to płacenie alimentów, z czego również ostatnio nie wywiązuje się. Straszny był ten miniony rok, noworodek i dwójka niewiele starsza. Sama bez wsparcia wspólnoty modlitewnej nie dałabym rady.
Nie tylko jak żyć, ale też co myśleć i mówić np. dzieciom o człowieku, który tak postępuje. Zakochał się? To dziecinada. Zakochał sie, gdy żona wybrana, której dobrowolnie ślubował, nosi jego dziecko? Odejść, gdy je urodzi? Przyjąć kogoś takiego do siebie (myślę o tej trzeciej) i nie lękać się jego nieodpowiedzialności?
Mam wrażenie, że przeceniamy naszych małżonków. Kochać to oczywiście wybaczać, ale nie dajmy sie zwariować. Nie są tacy wspaniali, skoro robią takie rzeczy. Dużo naszej winy w tym, że coś sie psuło w naszych małżeństwach Ale ostatecznie to ich wolna zła wola zdecydowała. Jestem gotowa przyjać kogoś, kto to zrozumie, nie mogę kurczowo trzymać się kogoś, kto czyn zły- cudzołóstwo, kłamstwa- nazywa dobrym. Nie wiem, naprawde nie wiem , czy prawdziwa miłość do tych trzecich może ranić tych pozostawianych. Mam wątpliwości, czy wolno nazywać to miłością. Nie mam zamiaru wciąż wypominać mężowi, czy byłemu mężowi jegi winy, muszę zająć się uwalnianiem siebie od zła i egoizmu, wyjmowaniem belki ze swego oka, ale nie należy wielbic tego, kto łamie przykazania. Kochać- tak. Modlić sie za niego- oczywiście. Ale nie płaczmy, że opuszcza nas ktoś najcudowniejszy na świecie. Bo -jak widać- nie taki znowu najcudowniejszy. Ech, twarda dziś jestem, ale Wydaje mi się, że Chrystus przy całym swoim otwarciu na grzeszników, nie podlizywał się im, nie schlebiał. Wyciągał ramiona, ale pouczał: nie czyń tak więcej. Cudzołóstwo , u licha, jest grzechem, choć tak wielu go nie uznaje. Wszystkie przykazania są ważne. Ludzie, głowy do góry, brońcie swojej godności i swoich przekonań. Ale nie badźmy faryzeuszami. Mam z tym kłopoty. Zanadto się mądrzę.
Edyta
Witam serdecznie. Dziś przeczytałam post "zawiedzionej" i to skłoniło mnie do podsumowania ostatnich kilku miesięcy, które upłynęly od mojej pierwszej wypowiedzi tutaj. Jakże wtedy w myślach oburzyłam się na Edytę (przepraszam Cię teraz za to), która tak ostro dała mi odpowiedź. Edyto, miałaś rację, świat się nie skończył, życie trwa nadal a ja zrobiłam ogromne postępy. Przede wszystkim wyszłam do ludzi, szukając wsparcia i pociechy. Zrezygnowałam z kiepskiego psychologa, który mówił mi to, co chciałam usłyszeć, nawet nie szukam innego, zaczęłam brać leki antydepresyjne i być może one spowodowałay, że inaczej patrzę na świat. Smutne myśli i płacz nachodzą mnie coraz rzadziej, jestem spokojniejsza, częściej się uśmiecham, nawet raz byłam w kinie. Powie ktoś, że to żadne osiągnięcie. Dla mnie duże, pół roku temu nie widziałam celu w życiu, zastanawiałam się, po co mam żyć, skoro kolejna bardzo bliska osoba tak bardzo mnie zawiodła, nie widziałam przyszłości dla siebie, nawet moja bardzo kochana córka nie była dla mnie ważna, był tylko mój ból i moja rozpacz. Teraz jest inaczej, odzyskałam wiarę w siebie, może jeszcze nie do końca, ale już widzę, że warto żyć, że każdy dzień przynosi coś dobrego, że poznałam wielu wspaniałych ludzi, że mogę komuś pomóc swoją osobą, choćby tym, że teraz ja ich wysłucham i wesprę modlitwą i dobrym słowem. Zaczynam wracać do swoich ulubionych zajęć, bywam sama na spacerach i nie jest to takie straszne jak myślałam początkowo, potrafię pojechać gdzieś do kawiarni, tylko po to, by zjeść swoje ulubione naleśniki i wrócić do domu. Mam dużo wolnego czasu, szukam przyjaciól i znajduję, jestem bardziej otwarta na innych. Bardziej zbliżyłam się do Pana, w nim teraz szukam wsparcia i pomocy, nawet coraz rzadziej pytam "dlaczego?", a coraz częściej pytam, jak dobrze wykorzystać to, co się stało, dla dobra swojej rodziny i innych ludzi.
Bardzo pomagają mi spotkania wspólnotowe, rozmowy z ludźmi, którzy też są w takiej sytuacji, od nich czerpię siłę i wiarę w lepsze jutro. Oczywiście, jeszcze teraz przychodzą złe myśli, ale już trwają krócej, potrafię je szybciej odpędzić, szybciej wychodzę z dołka, szybciej wracam do życia.
Nie wiem, jak potoczy się dalej moje życie, czy mąż do mnie wróci, czy zostanę sama. Wiem, że warto żyć, a jeśli kiedyś znów mamy być razem, to maż zobaczy kobietę, której nie zna, odrodzoną, bardziej otwartą, może ciekawszą? Pan mnie wspiera i teraz w Nim szukam ikojenia i pomocy.
Podsumowując, życie toczy się dalej i też jest ciekawe. A ja mam jeszcze tyle do zrobienia. Mój apel do wszystkich załamamych - przyjdą lepsze dni, ale nie uciekajmy od życia, od ludzi, od rzeczywistości. Boli, ale już mniej.
Pozdrawaiam wszystkich serdecznie i proszę o modlitwę, bym dalej szła spokojnie drogą, która została mi wyznaczona.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum