Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2006-05-26, 23:41 Bóg nie ocali wszystkich małżeństw
Wyslane przez: Marianna
Email:
Nie jest prawdą, że Bóg zawsze i w każdej sytuacji chce aby małżeństwo trwało. Do takiego wniosku doszłam po tym co spotkało mnie osobiście. Rozwód odbył się kilka dni temu. Do końca wierzyłam, że tak się nie stanie. Mąż porzucił naszą rodzinę kilka lat temu, odszedł do innej kobiety. Przez cały ten czas modliłam się o przemianę jego serca. Modlitwa była ufna, głęboka, był post dwa razy w tygodniu. Przekonywałam też dzieci, że jeżeli będą się modlic Bóg na pewno ich wysłucha. Jednak ten czas dany mi na przemyślenie swojego życia, czas modlitwy, refleksji, jest pięknym darem Bożego Miłosierdzia. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko Boga i za to mu dziękuję. Za miłośc i nadzieję i radośc mimo bólu i cierpień. Pozdrawiam wszystkie osoby, które są w takiej sytuacji jak ja i proszę módlcie się wytrwale i przyjdzie taki dzień, że i dla was zaświeci słońce. Pozdrawiam, szczęśc Boże!
Marianna, witam Cię serdecznie. Napisałaś, że Pan Bóg nie zawsze i w każdej sytuacji chce by małżeństwo trwało. Z nauki Pana Jezusa wynika jednoznacznie, że wolą Jego jest by każde sakramentalne małżeństwo trwało w jedności ze sobą i z Nim... i to w każdej sytuacji. I nie ma od tej Jego nauki żadnego wyjątku, co ma swoje odzwierciedlenie w przysiędze małżenskiej, gdzie nie ma takiej klauzuli, która by zwalniała któregokolwiek z małżonków z obowiazku dochowania sobie wierności w każdej sytuacji. I rozwód jako wynik działającego zła niczego w tym obowiązku trwania w małżeństwie tu nie zmienia; mimo że zewnętrznie małżonkowie są rozłączeni, to ich małżeństwo przed Bogiem i Kościołem trwa nadal dzięki mocy szczególnej Jego łaski (obietnicy) - sakramentu małżeństwa. Dzięki tej łasce z każdej nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji Bóg jest w stanie każde trudne małżeństwo wyciągnąć i uzdrowić. Warunek: któryś z małżonków musi dać Bogu szansę...
Wyslane przez: Rumiana
Email:
Myślę że nie wystarczy aby tylko jedna ze stroń chciała.... A takie myślenie prowadzi do przezucanie odpowiedzialności na jednego z małżonków i to na tego lepszego...
Dać Bogu szansę.. Bardzo trafnie ujął sens tych słów ks. Jan Pałyga w wierszu pod tytułem "Dać Bogu szansę", który znajduje się na głównej stronie lub bezpośrednio pod adresem: http://www.sychar.alleluj...er=16044#ksiega
Rumiana :) piszesz, że nie wystarczy aby tylko jedna ze stroń chciała.... A takie myślenie prowadzi do przezucanie odpowiedzialności na jednego z małżonków i to na tego lepszego...
W znakomitej książce "Małżeństwo - tajemnica wielka" autor - doktor teologii biblijnej Mieczysław Guzewicz od 23 lat żyjący w sakramentalnym związku małżeńskim, ojciec trojga dzieci w rozdziale "Mąż marnotrawny (Łk 15, 13)" pisze:
"Ten znany tekst, zapisany przez św. Łukasza, stanowi ciągle zachętę do zastanawiania się nad swoim życiem, nad stanem wewnętrznym. Niewątpliwie bardzo dużo wskazań znajdują w nim rodzice i wychowawcy. Jednak okazuje się, że także małżonkowie mogą w tym opowiadaniu odnaleźć treści ułatwiające rozwiązanie wielu problemów swojego stanu. Zatrzymajmy się najpierw na krótkim fragmencie:
Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. (Łk 15, 13)
Z tekstu tego i dalszych stwierdzeń dowiadujemy się, że ów młodszy syn, po pewnym czasie przebywania poza domem, popadł w stan wielkiego upadku moralnego, który ojciec po powrocie nazwał jednoznacznie: "był umarły, zaginął" (Łk 15, 32). Dziś możemy powiedzieć, że żył on w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawiony możliwości zbawienia. W bardzo podobnej sytuacji znajduje się każdy współmałżonek po zdradzie, po odejściu z inną osobą, zwracając się w stronę grzechu, nałogu, innych wartości niż zapisane w Ewangelii. Owo odejście niekoniecznie musi być fizycznym opuszczeniem domu. Może to być wyjście ze świata wartości i życie w świecie bez Jezusa, wejście w ciemność grzechu. (...)Żyjąc w stanie duchowego i fizycznego upadku, zagubiony syn wzbudza w sobie głęboką refleksję: .
Zabiorę się i pójdę do mego ojca i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie. (Łk 15, 18)
Był to moment całkowitego wewnętrznego przeobrażenia, od którego zaczęła się droga fizycznego powrotu. Istotnym warunkiem takiej decyzji w świadomości młodzieńca była pewność, że ojciec ciągle na niego czeka! Syn tylko dlatego mógł pomyśleć, że wyruszy w drogę powrotną, gdyż wiedział, że jest gdzieś tam daleko dom rodzinny, miejsce, do którego może powrócić, a w nim czekająca na niego osoba. Być może ojciec w jakiś sposób potwierdzał gotowość przyjęcia syna pod dach domu rodzinnego. Możliwe, iż wysyłał służbę z zapewnieniami, że tęskni i czeka. Istnieje także duże prawdopodobieństwo, iż w czasie pożegnania ojciec powiedział odchodzącemu synowi to bardzo ważne stwierdzenie: "Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić, będziemy na ciebie czekać, cokolwiek zrobisz będziemy cię kochać i tęsknić za tobą, będziemy się za ciebie modlić". Zapewne ta świadomość i pamięć wypowiedzianych słów ułatwiły podjęcie decyzji o powrocie. Nie można zlekceważyć także ewentualności, że ojciec wiele czasu poświęcał na modlitwę, prosząc Dobrego Boga o wpłynięcie na postawę syna, o jego nawrócenie, powstanie z upadku, powrót.
Podobnie sytuacja może wyglądać w małżeństwie. Współmałżonek, od którego odeszła ukochana osoba (odeszła fizycznie luh duchowo, np. w grzech, nałóg) musi się nieustannie modlić o powrót, ale także zapewniać, że ten zagubiony zawsze może wrócić, że jest kochany i oczekiwany. Zapewnienia, w miarę możliwości, powinny być kierowane słownie, ale także przez stworzenie w domu atmosfery oczekiwania, nie odepchnięcia. Konieczne jest także zapewnianie o wybaczeniu, gotowości pomocy w powstaniu. Wówczas, jeżeli w świadomości osoby, która odeszła pojawi się delikatne odczucie chęci zmiany sytuacji, powstania, "zabrania się i pójścia", będzie ono potęgowane myślą, że są osoby, które czekają, że istnieje miejsce, do którego można wrócić.
Jakże często interpretujemy tę przypowieść w odniesieniu do dziecka, osoby wychodzącej ze wspólnoty, zdradzającej jakieś wartości, rzadko dostrzegając w niej zachętę do przyjęcia właściwej postawy wobec zagubionego współmałżonka. Syn marnotrawny może być typem odchodzącego męża, zamieszkującego z inną kobietą, trwoniącego pieniądze, ale i mozolnie gromadzony majątek duchowy, zamieniającego w ruinę wewnętrzne bogactwo żony, dzieci i całej rodziny, niszczącego sobie i najbliższym opinię w środowisku, stając się powodem zgorszenia. Natomiast ojciec może być wzorem żony, bardzo zranionej, ale czekającej, bezwarunkowo wybaczającej, nie czyniącej wyrzutów, modlącej się i zapewniającej o gotowości przyjęcia małżonka pod dach. Zagubiony współmałżonek często dopuszcza do siebie nieśmiałą myśl o powrocie, ale nie znajduje motywacji, słysząc wyrzuty, wiedząc o zamkniętych przed nim drzwiach, a być może o zajęciu jego miejsca przez inną osobę. Niestety, postawa czynienia wyrzutów współmałżonkowi, odrzucanie go, kierowanie pod jego adresem złości, jest postawą starszego syna z przypowieści. A adresatem wyrzutów jest w istocie sam Bóg, który przebacza największemu grzesznikowi, jeżeli ten uznaje swoją winę i wyraża chęć powrotu na drogę Przykazań. To właśnie Ojciec Niebieski zachęca skrzywdzonego współmałżonka do przyjęcia z otwartymi ramionami powracającego krzywdziciela, do przywrócenia do wcześniejszej godności, włożenia na palec obrączki, wyeksponowania zdjęcia ślubnego. Zachęca do rozpoczęcia wszystkiego od nowa, radowania się z powrotu, do wyprawienia uczty. Może ona mieć wymiar ponownej uczty weselnej z zaproszeniem gości, aby radość z nawrócenia nabrała wymiaru publicznego, jako zademonstrowanie na zewnątrz radości węwnętrznej, ale i formą zadośćuczynienia po dokonaniu publicznego zgorszenia. Taka uczta jest też zachętą dla środowiska do podobnego postępowania, do wybaczania, wyczekiwania, traktowania osoby zdradzającej, jako wartościowej i kochanej. Jest też wyrażeniem radości z powodu ponownych narodzin już nie tylko dla domu, dla rodziny, dla małżeństwa, ale przede wszystkim narodzin dla nieba:
Był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. (Łk 15, 24)
Nie może być większego powodu do radości i ucztowania, jak powrót człowieka do życia z Jezusem, powrót do życia sakramentalnego i "zmartwychwstanie" małżeństwa.
Cała przypowieść, a szczególnie postawa ojca, jest zachętą dla, zranionego współmałżonka do wybaczenia, czekania, wytrwałości, zachętą do zapewniania o miłości, stwarzania w domu atmosfery wyczekiwania. Jest zachętą do informowania tej zagubionej osoby o czekaniu, miłości, wybaczeniu, tęsknocie. Można tu także odnaleźć wzór postawy, jaką trzeba przyjąć po powrocie: nie czynić wyrzutów, nie oczekiwać rekompensaty, zapomnieć o krzywdach i wielce się radować.
Taka postawa nie jest łatwa. W przypadku zdrady i odejścia jawi się wręcz jako niemożliwa do osiągnięcia. Jednak małżeństwo sakramentalne zawsze ma w bezpośredniej bliskości Jezusa, gotowego pomagać, dodającego nadziei, ukazującego możliwość wyjścia nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Po odejściu współmałżonka Jezus pozostaje i można prosić Go o powrót, nawrócenie, przejrzenie, ale także o umiejętność pełnego wybaczenia, o pomoc w zapomnieniu krzywd, pokochaniu na nowo. Z Jezusem jest to możliwe. Wówczas będzie On wyraźnie obecny w kolejnej Kanie Galilejskiej, wraz ze swoją Matką i uczniami, którymi w takiej sytuacji stają się sami małżonkowie."
I na koniec w uzupełnieniu fragment z tej samej książki:
"Bóg chcąc uratować człowieka od potępienia, działa przez drugą osobę. W takiej postawie naj mocniej objawia się współodpowiedzialność małżonków za swoje zbawienie, ale także jest to najwyższy poziom realizacji słów przysięgi: "oraz że cię nie opuszczę" aż do śmierci", zatem że: "nie dopuszczę do twojej śmierci duchowej, kiedy wejdziesz na drogę grzechu". Niełatwo się o tym pisze i mówi, ale być może uciekanie od cierpienia w małżeństwie poprzez odejście, porzucenie - mowa o odejściu osoby krzywdzonej - jest najmocniejszym sposobem łamania przysięgi małżeńskiej."
Marianno, masz rację. Przez wiele tygodni, miesięcy łudzilam, się, teraz zaczynam wątpić. Nie ma nadziei, nie ma szans. Nasi małżonkowie wybrali inne życie, uciekli od klopotów, uciekli przed odpowiedzialnością, nie chcieli zaufać Bogu, nie chcieli w Nim szukać rozwiązania .
Andrzej pisze, żeby dać Bogu szansę. Wciąż dajemy, nawet jak wszystko wydaje się stracone.
Bóg postawił na naszej drodze nowych ludzi, nowe znajomości, doświadcza nas, karze, ale daje nam rozwiązania, prowadzi, stawia ludzi. Otacza nas opieką, ochroną, byśmy mieli wsparcie, odnaleźli właściwą drogę. Może to jest ta ścieżka, po której mamy iść? Może musimy zobaczyć innych cierpiących, do których trzeba wyciagnąć pomocną rękę?
Co będzie dalej, nie wiadomo. Nie możemy zamykać się tylko ze swoimi myślami, swoim cierpieniem. Tyle jest jeszcze do zrobienia.
Pozdrawiam
A moze poprostu nasza nadzieja nie powinna byc ulokowana w człowieku? Każdy ma różny czas "dojrzewania"... Czasami wydaje mi sie że zbyt dużo wymagamy od naszych małżonków. Wiem dobrze ile kosztuje czekanie... i to w momencie kiedy "ludzka" nadzieja jeszcze żyje. Chyba trzeba żyć w pewnym sensie dla siebie ale w perspektywie być wiernym - tak naprawde nie wiemy co dzieje się w ich sercach, może Bóg działa jakoś po swojemu - choć naprawdę nikt nie może nam obiecać, że wrócą - trzeba zaryzykować WIERNOŚĆ; po ludzku biorąc można wtedy stracić ale w "innej" perspektywie można zyskać - pytanie tylko czy stać nas na podjęcie takiej drogi, takiego wysiłku...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum