Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:19
Co to znaczy byc mezczyzna???
Autor Wiadomość
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 08:28   

wanboma napisał/a:
Sama wychowałam się w rodzinie, z pozoru idealnej. Na zawsze jednak utkwiły mi w pamięci obrazy, kiedy byłam mała, a tata wyszedł z domu zdenerwowany, by się utopić. Mama całe życie lekceważyła ojca. Ojciec narzucał terror, a mama zupełnie na to nie reagowała.
Dużo rodzicom zawdzięczam, ale i chwiejny charakter również, i nieumiejętność radzenia z problemami, i takie a nie inne traktowanie męża. To rodzice "zarządzali" w moim małżeństwie, co doprowadziło do tego, co jest teraz.
Nauczyłam się powielaĆ zachowania rodziców doskonale. To, co mi dał kryzys, to całkowita zmiana myślenia, to kierowanie się swymi odczuciami, swoim rozumem. Myslę, że nigdy bym do tego nie doszło, gdybym nie dostała tak w łeb.
Szkoda tylko, że nie mogę memu dziecku już pokazać, jak powinny wyglądać relacje rodzinne. Mogę jej tylko pokazać, jak być dobrą mamą..........

Wanboma, możesz również "pokazać" dziecku kim jest Pan Bóg, nieprawdaż?
A to chyba jednak najważniejsze co możesz małemu dziecku ofiarować.
Małe dziecko wychowane w miłości jaką jej dajesz (a czytałam jakie mądre słowa Twoja mała wypowiada :)...)
będzie miało wystarczającą miłość dla innych. Bądź pewna. Pan Bóg jest Miłością. Ale to miłość inna niż myślimy, nie uczucie, tylko porażające Wszechogarniające przyjęcie i akceptacja (zgoda) na Jego Świętą Wolę (kiedy nasza zgoda na Jego Wolę odnajdzie integrację z Jego Wolą = M I Ł O Ś Ć )
Dzieci w rodzinie niepełnej lub tylko tak zwanej- rozbitej (takiej nie ma...)
może być Blaskiem Pana Boga i Żywym Jego Uśmiechem, bądzcie tego pewni...
Zasiać wiarę dziecku, aby potem nie traciło czasu na szukanie Prawdy.
Wtedy nie traci czasu na szukanie "czegoś", bo to chodzi o "Kogoś".
Tęsknota za szczęściem, jest tak naprawdę tęsknotą za Bogiem.
Pozdrawiam.
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 09:27   

"Grażynko. Bez obrazy, ale fakultet psychologa nie da Ci recepty na życie. Gdyby tak było, wszyscy kończyliby psychologię."
Anba, a czy ja gdzieś napisałam, że mi daje receptę na życie? Napisałam tylko, że nie ma sposobów doskonałych. I Dobson też nie ma monopolu na prawdę.
I nie zgadzam się na to, żeby ktokolwiek (np Pirrus) dywagował w kwestii tego, jakim ja jestem psychologiem. Ja też dyskutuję, też miewam odmienne zdanie, ale staram się dyskutować z poglądami, bez sugerowania rozmówcy, że jest taki albo śmaki.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 19:43   

"I nie zgadzam się na to, żeby ktokolwiek (np. Pirrus) dywagował w kwestii tego, jakim ja jestem psychologiem".
DLACZEGO GRAŻYNKO??? Dlaczego uciekasz od krytyki swojej osoby? Czego się obawiasz? Jego wypowiedź jest jedynie opinią, równie ważną jak ta, którą na swój temat nosisz w sobie. A może w poście Pirrusa poszukałabyś odpowiedzi na Twoje stwierdzenie, że Twój mąż nie chce z Tobą rozmawiać? Myślę, że życzliwa wskazówka obcego mężczyzny, z całą pewnością próbującego Ci pomóc, znającego Ciebie może lepiej niż Ci się wydaje, patrzącego na problem z męskiego punktu widzenia, może okazać się bardzo cennym darem, z którego nie masz chyba ochoty skorzystać. A szkoda...
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 20:05   

ANBA napisał/a:
DLACZEGO GRAŻYNKO??? Dlaczego uciekasz od krytyki swojej osoby
A dlatego, że on nie ma wystarczająco dużo danych, żeby wiedzieć, jakim jestem psychologiem. To wiedzą moi klienci i nie narzekają ;-)
ANBA napisał/a:
Czego się obawiasz?
Niczego :mrgreen:
ANBA napisał/a:
Jego wypowiedź jest jedynie opinią, równie ważną jak ta, którą na swój temat nosisz w sobie.
I mam prawo odnieść się do tego, jak mniemam?
ANBA napisał/a:
Myślę, że życzliwa wskazówka obcego mężczyzny, z całą pewnością próbującego Ci pomóc, znającego Ciebie może lepiej niż Ci się wydaje, patrzącego na problem z męskiego punktu widzenia, może okazać się bardzo cennym darem, z którego nie masz chyba ochoty skorzystać.
Ale ja nie prosiłam tego dobrego człowieka o pomoc ani wskazówki ;-)
ANBA napisał/a:
A szkoda...
Być może szkoda - w takim razie moja strata :roll: ;-) I proponuję wrócić do tematu, co to znaczy być mężczyzną...Pozdrawiam
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 21:16   

ANBA napisał/a:
Znam dzieci wychowywane w małżeństwach "dla pozoru". Uważasz, że one nic nie rozumieją, że nie słyszą kłótni, nie są świadkami martwej miłości? Uważasz, że lepiej chować je w kłamstwie? Czy takie dzieci są szczęśliwe???


A gdzie ja napisałem że chcę żyć w małżeństwie dla pozoru? Gdzie napisałem, ze chcę chować dzieci w kłamstwie? Chcę dla moich dzieci szczęśliwej rodziny. A "WOLNOŚĆ", którą wybrała żona ją niszczy. Tu właśnie są granice wolności. Przecież przysięga małżeńska jest w pewnym sensie tej wolności ograniczeniem. Przysięgamy sobie na całe życie nie do momentu kiedy się nam odechce.

ANBA napisał/a:
O jakiej wolności piszesz??? Może jestem niemodna ale dla mnie prawdziwa wolność wynika z wiary czyli posłuszeństwa Bogu, Jego 10 przykazaniom. Wolność płynąca z Zachodu, którą się tak zachwycamy, wynika tylko i wyłącznie z niewoli względem własnego "JA". Robię co chcę, mówię co chcę i tak jak mnie odpowiada. A gdy już nie wiem czego jeszcze mogę chcieć, zabieram zabawki i idę na inne podwórko...


Droga ANBA to nie ja zabrałem zabawki i poszedłem na inne podwórko. Moje podwórko to moja rodzina, która cierpi z powodu tego, że "sie odmieniło". I w którym miejscu popieram wolność płynącą z Zaczodu, gdzie się nią zachwycam. Piszesz że musimy nauczyć się ponosić konsekwencje naszych działań. Jak to się ma do tego, że zwracamy komuś wolność. Czyli my zwracamy komuś wolność, bo tak go kochamy że jeny i niech se idzie i będzie szczęśliwy, a on ma nas gdzieś - puka w czoło - i najzwyczajniej w świecie nie ma zamiaru ponosić konsekwencji swoich wcześniejszych zobowiązań. Zobowiązań, za którymi stoi 10 przykazań. Wszak przed ołtarzem złożyliśmy przysiegę.

ANBA napisał/a:
Oszukując dzieci by je chronić przed cierpieniem, chowamy pokolenie słabych istot, przekonanych, że nigdy nic złego ich w życiu nie spotka. że aktorstwo jest jedynym sposobem na życie.


W którym miejscu ja pochwalam coś takiego. Ja dzieci nie oszukuję, a aktor ze mnie mierny. Dzieciaki znają prawdę. Starsze bardzo kochają mamę, nie szczędzą jej jednak krytyki. Ja muszę tonować takią postawę. Jednak WOLNOŚĆ którą wybrałą żona nakręca spiralę, nad którą być może nie będę mógł zapanować. Czy tego "wzorca" dziewczyny nie zapamiętają? Tak samo jak każdy inny. Nie ma złotego środka, tak samo jak nie ma złotej wolnośći. Prawdziwie i całkowicie wolny jest tylko Bóg. I wyobraź sobie, że moje całe życie było "pomimo" nigdy "w zamian za..." I pomimo wszystko jest "pomimo". A w czym to się wyraża to już moja sprawa.

Uważam że nie ma złotego środka. Jednym rozsatnie służy innym nie. Według tego co tu czytam, to w większości prowadzi do pogłębienia kryzysu. A wracając do wolności. Wolność to nie znaczy, że wszystko wolno. Złota wolność doprowadziła do upadku I Rzeczypospolitą, komórke społeczną trochę większą niż rodzina, ale działającą na podobnych zasadach. Pozdrawiam Witek.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-16, 09:15   

Idąc tropem wito, również zadam pytanie "W którym miejscu napisałam, że mój post adresowany jest do Ciebie?".
Wracając do tematu ...6 lat temu stanęłam przed widmem rozpadu mojego małżeństwa. Była jakaś "ona", o której powiedział mi mąż. Przeżyłam wszyskie etapy zdrady. Mimo uczucia krzywdy, odrzucenia itp. zadawałam sobie nieustannie pytanie "dlaczego?", "Co się stało,że nasze niespotykanie udane małżeństwo umiera?", "czego brak mężowi w naszym związku?...", "co z naszymi dziećmi?, co ze mną, przyzwyczajoną do świadomości, utwierdzanej przez Piotra, że jestem naj...?"
Cofnęłam się w swoich rozważaniach do dnia ślubu i potem klatka po klatce, dzień po dniu przypominałam sobie co się między nami działo... Starałam się spojrzeć na siebie oczami mężczyzny. "Jaką jestem kobietą, matką, przyjacielem, żoną ?"... I wiesz co, drogi Wito? To chłodne spojrzenie zaczęło podsuwać mi pewne podpowiedzi, bardzo niekorzystne dla mnie. I chyba zaczęłam rozumieć Piotra (nie usprawiedliwiać, a rozumieć!). Zadawałam sobie kolejne pytania. "Czy jest szansa by nie odszedł?" "Co mogę zrobić ze swojej strony by chciał z nami zostać?"
Próbowałam rozmawiać i w odpowiedzi miałam ciszę. Ten problem opisała bardzo dokładnie Grażynka. Mój też nie wiedział czy odejść.
Pomyślałam, że jeżeli zmuszę go do pozostania, to może zostanie tylko co dalej? Mieszkaliśmy wówczas, w związku z nową pracą męża, w odległości ponad stu kilometrów od siebie. Przyjeżdżał do domu na sobotę i niedzielę co drugi tydzień. Chciałam by rzucił pracę (+koleżankę-kochankę) i wrócił do nas... Myslisz, że było to realne, skoro w naszym regionie nie było szansy na zatrudnienie? Ja w związku ze swoją depresją odeszłam ze swojej pracy, byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Mieszkałam sama z dziećmi w starym domu, chłopcy chodzili do szkoły. Co mogłam zrobić? Jak zatrzymać rozpad rodziny? ONA była miastowa, pachnąca, wesoła, towarzyska, rozwiedziona...A ja??? Na pograniczu nędzy, bez pracy, z łopatą do węgla w rękach, z grabiami do zgrabiania liści... załamana, zapłakana, jęcząca...Jaka to alternatywa? Szczególnie, że mój mąż odszedł od Boga, myślę...Co mogłoby go zatrzymać? To poczucie zagrożenia uświadomiło mi jak bardzo go kocham. Nie wyobrażałam sobie, że nadal można tak żyć ale i zastanawiałam się nad tym co mam robić gdy zostanie? Bo coś musiałam w sobie zmienić. Jeżeli tego nie zrobię, za miesiąc, dwa pojawi sie następna "ONA". Nie wiem czy przeżyłabym kolejną zdradę ? Rozpoczęłam w swoim życiu etap zmian.
Zdecydowałam, że na początek musimy zamieszkać razem. Co potem? Czas pokaże...
W trakcie trwania roku szkolnego zabrałam dzieci ze szkoły i przenieśliśmy się do miasta, w którym mieliśmy zacząć "od początku" Oczywiście, ustaliliśmy to wspólnie.
Nie miałam specjalnie wsparcia z żadnej strony. Nikomu nie mówiłam o swoim dramacie, szczególnie tam, w małej miejscowości gdzie wieści rozchodzą się lotem błyskawicy, bałam sie o chłopców, o docinki, których mogą zaznać... Nie było ani internetu ani forum "Sychar".
Tu, w nowym miejscu zaczęliśmy "nowe?" życie. Miałam pracę, mój mąż też (+koleżanka-kochanka). Powiedział, że z nią skończył ale nadal pachnił sie przed wyjściem z domu itp. Jako mężczyzna, chyba rozumiesz to lepiej...
Było różnie. Bez zdrady ale zaczęły pojawiać się kolejne przyjaciółki, koleżanki z pracy, zresztą. Kolejne pytania..."Co jeszcze nie gra?" Pisałam o tym na forum. I wtedy trafiłam do Sychar. Szukałam rady, pomocy, wsparcia... Myślę, że moja determinacja i działania przekonały do mnie moją teściową, która o zdradę obwiniła mnie... Bolało... A może miała rację? Teraz wiem, że miała. Jesteśmy bardzo zaprzyjaźnione.
I z mężem wychodzimy na prostą. Nasze małżeństwo przeżywa renesans. Czuję się kochana, zaczęliśmy się SŁUCHAĆ, próbujemy rozumieć swoje racje, uczymy się wzajemnych ustępstw.
Przepraszam, że zajęłam tyle miejsca i czasu na forum, chciałam jednak na własnym przykładzie pokazać, że obwiniając jedynie drugą stronę możemy ograniczyć sobie możliwość porozumienia i pojednania. Pozwolenie dokonania wyboru małżonkowi wcale nie musi być utopią. Mój miał zgodę na odejście.
Myślę, że każdy ma swoje Eldorado, swój sposób na życie. I żadnych recept, jak słusznie zauważyła Grażynka.
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-16, 11:03   

ANBA, ładnie to napisałaś. Ja też widzę winę w sobie i bardzo się zmieniłam. I ciągle mam nadzieję, że i w nim zajdzie zmiana. Po długim czasie zrozumiałam, że nie zatrzymam go, jeśli on sam nie zechce zostać. I nie naprawię sama, jeśli on też nie zechce. Dlatego pozwoliłam mu odejść. Zrobiłam to chyba dwa tygodnie temu. Nie skorzystał. Nie wiem, czy rozważał, czy nie. Furtkę ma w każdym razie otwartą. Jest w domu.
Zawsze na święta przygotowania były na mojej głowie, czasem włączała się córka. Męża nawet nie prosiłam o pomoc, ale harowałam i byłam wściekła. Wczoraj zrobiłam listę rzeczy, które trzeba zrobić w związku ze świętami i poprosiłam, żeby oboje zaznaczyli, co mogą i chcą zrobić. Zrobiłam to spokojnie. Mąż postanowił się włączyć w porządki. Jest to maleńki sukces, ale sukces.
Jest we mnie dużo spokoju i dobrej woli. Nie ma już prawie żalu i złości. Mam nadzieję, że i u nas z Bożą pomocą pomaleńku się ułoży. ANBA, przeszłaś trudną i długą drogę, podziwiam i gratuluję :-)
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-16, 18:15   

Droga ANBO
Ja zdaję sobie sprawę z tego, że nikogo nie można zatrzymać na siłę. Ten etap też przechodziłem, krótko to trwało ale było. Małżeństwo ratuję od półtora roku. Nie było u nas kłótni do maja. Do czasu kiedy żona nie oznajmiła mi, że między nami wszystko skończone i nie bedzie niczego ratować. Zrobiła sie agresywna, ja starałem sie zachować spokój. Z psychologiem z którym sie spotykaliśmy nie współpracowała. Od tego czasu robiła wszystko by mnie do siebie zniechęcić. Prowokacje. Nie chcę do tego wracać. Żona się wyprowadziłą i zerwała ze mna kontakt. Nie poznaje mnie na ulicy, nie złożyła życzeń. Całe nasze małżeństwo to ja byłem z dziećmi kiedy szły do szkoły, były chore, potrzebowały opieki. Teraz kiedy córka chorowała nie zadzwoniła nawet. Żona całe 20 lat sie uczyła ja jej w tym pomagałem. Rozumieliśmy się, uzupełniali wzajemnie. Zmieniło się to od kiedy zaczęła więcej przebywać poza domem. Mniej więcej od 2 lat. Starałem sie ją wyciągnąć na jakiś wyjazd, gdzieś razem pójść. Nie miała nigdy czasu. Później zapewne i ochoty. Każdy weekend poza domem. Bardzo bolało. Czułem się wykorzystywany. Żona robiła co chciała. Nie wiem czy był jakiś facet. Być może. Środowisko w którym żona zaczęła przebywać to sami zakręceni ludzie. Poeci, rozwodnicy, single wiecznie w rozjazdach, jej byli uczniowie. Ją zaczęło fascynować inne życie. Mam dobrego mężą, który się zajmie dziećmi, nie będzie mu to sprawiało kłopotów, da sobie chłopina radę, dzieci go uwielbiają, będą z nim szczęśliwe. To może by spróbować wolności. Od kiedy odeszła nie spędziła ani jednego weekendu z dziećmi. Nie spędza też wekendów z mamą z którą mieszka - jeździ do pracy. Piszesz, że czułaś, że mąż sie pachnił przed wyjściem. Czyli byliście razem, mieszkaliście wspólnie, kontrolowałaś to co dzieje się w waszym małżeństwie. Żona zrywa wszelkie łączące nas więzi. Nie poznaje mnie na ulicy. Piszesz, że zaczęliście się SŁUCHAĆ, też chciałbym słyszeć co ma mi do powiedzenia, zarzucenia, słyszałem same obelgi. A teraz kiedy od 3 miesięcy z sobą nie rozmawialiśmy zaczepiona - tak bo nie zauważyła mnie - odrzuca zaproszenie na kawę, nie ma mi nic do powiedzenia, bo już wszystko mi powiedziała - czyli, że jestem... Jak możemy się słuchać, skoro ta druga strona nie ma nic do powiedzenia. Więcej komunikuje na ulicy, że sprawę o rozwód wniosła.
Sięgam pamięcią w głąb siebie. Ideałem nie byłem, ale wiecej we mnie dobra. I jak spamiętam to żyłem dla Niej i dla rodziny. I zawsze to właśnie ja sie starałem.
Dlatego uważam, że wolność to nie "wolno wszystko". Żona od 2 lat zachłystuje się tą wolnością, teraz wręcz rozkoszuje bo ma tak jak dawniej, czyli mąż z dziećmi w weekendy, ze starszymi dziewczynami na stałe a Ona zero domowych obowiązków. Robi to co chce.
Jeżeli cokolwiek teraz robię to nie robię tego w oczekiwaniu na wdzięczność, czy dla Niej. Jestem po prostu sobą. Staram się być dobrym ojcem. I nie mam recepty na życie. Uważam tylko, że kiedy ludzie się rozchodzą - często z głupoty - tracą często możliwość powrotu do siebie. Spirala sama się nakręca. Jeszcze nie tak dawno w 2 dzięń Świąt Wielkanocnych cieszyliśmy się na zaręczynach naszej córki cieszyliśmy. Po miesiącu żona mi zakomunikowała, że mnie nie kocha, po trzech odeszła, po trzech miesiącach rozłąki chce rozwodu. Bardzo szybko działa. Gdyby większą wagę przywiązywali do tego co sobie kiedyś obiecywali: "na dobre i na złe, aż do śmierci" do takich sytuacji by nie dochodziło.
Wiem, że nie można nikogo zmusić. Wiem, że nic na siłę. Wim, że Bóg dał nam wolną wolę.
A wracając jeszcze do wolności. Mieszkam teraz ze starszą córką - 17 lat najmłodsza 7 lat jest ze mną od czwartku do poniedziałku. Wszyscy zgadzamy się z tym, że żona ma prawo odejść. Tak? Teoretyzując dalej, jutro pakuję manatki i do Anglii śmigam życie sobie na nowo ułożyć. Przecież wolno mi odejść. Nikt nie powiniem mnie zatrzymywać. Zdeję sobie sprawę z tego, że jak żona nie wróci to wybiorę życie w samotności. I nie cieszę się z tego. Przecież to ogranicza moją wolność. Więc może lepiej spakować te manatki? Żonie na mnie nie zależy kiwa mnie, nic i nikt mnie tu nie trzyma. Mógłbym teoretycznie coś takiego zrobić kierując sie potrzebą swojej wolności i swojego szczęścia. Teoretycznie mógłbym. Ja byłbym szczęśliwy. Nie oglądałbym się za siebie jak to mówi moja żona, nie interesowałoby mnie czyjeś nieszczęście. JA byłbym szczęśliwy.
"Tylko całkowite wyzbycie się więzi emocjonalnych daje całkowite szczęście. Należy pozbyć się uzależnienia emocjonalnego od rodziny, bliskich." Coś takiego kiedyś usłyszałem i nijak się zgodzić z tym nie mogę. Ja zostaję z rodziną bo moja wolność jest odpowiedzialna.
Pozdrawiam Wito
Ostatnio zmieniony przez wito 2007-01-04, 22:05, w całości zmieniany 3 razy  
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-16, 18:15   

Anba piękny przykład,ja podobnie jak Ty Grażyno widzę winę też w sobie,ja również bardzo się zmieniłam,a moją zmianą przyciągłam bardzo szybko moją teściową,niestety męża narazie nie.Mąż jest jak narazie obojętny wobec mnie....
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-16, 18:34   

Wierzę Grażynko, że tak właśnie będzie. Zmiany będą następowały powoli ale uczuć nie da się przyspieszyć. One przychodzą same i o własnej porze. I musimy pamiętać, by nasze oczekiwania jakie żywimy wobec świata, kierować do siebie. Jeżeli nie lubię gdy ktoś się spóźnia, to muszę pilnować by mu nie robić wymówek o spóźnienie, tylko samemu być punktualnym. I tak w każdej innej kwestii. Potem to, co robimy, będzie mówiło za nas samych.
I tak np. z przeklinaniem. Nie robię tego właściwie nigdy. Przyszłam do nowej pracy, w której dobrze widziane było "rzucenie mięskiem". Koleżanki pocieszały mnie, że z czasem zacznę robić to samo."Zobaczymy..." -powiedziałam. I nadal nic. Po roku czy dwóch te osoby, które nie przebierały w słowach, zaczęły przepraszać za użycie jakiegoś zwrotu, będąc w moim towarzystwie. "Dajcie spokój"- mówiłam."To, że sama nie używam, nie oznacza, że mi uszy więdną". Śmiały się. Teraz, po 5 latach wspólnej pracy nie dość, że w moim towarzystwie starają sie dobierać słowa, to na dodatek same siebie strofują gdy którejś się "wymsknie"...ja nadal nie robię nic innego niż na początku. Nie obrażam się, nie gorszę, nie pouczam, że tak nie wypada. One mają prawo do własnych zachowań. A jednak wybierają zmiany. Myślę, że tak samo jest w małżeństwie, a może nawet bardziej... Robiąc komuś wymówki, na własne życzenie zapraszamy do walki, do obrony i w końcu do ataku. A potem my urażeni odpowiadamy na atak. Ktoś musi przerwać te błędne koło. "DLACZEGO NIE JA?"
Bardzo mi pomógł pewien starszy pan, który odkrył przed nami fantastyczną prawdę o życiu..."Jeżeli chcę mieć do czegoś prawo (np. do szacunku, miłości...), to w tym samym momencie, na całej kuli ziemskiej, każdy człowiek nabywa tego samego prawa (np. do szacunku, miłości...). I to jest piękne!!! :-D
 
     
Pirrus
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-20, 22:27   

Grażynka napisał/a:
on nie ma wystarczająco dużo danych, żeby wiedzieć, jakim jestem psychologiem. To wiedzą moi klienci i nie narzekają

Fakt, nie wiem i zapewne tak prędko nie dowiem się jakim Jesteś psychologiem (a szkoda). A co do zadowolenia klientów, to ja także byłem u psychologa, nie narzekałem a pomimo tego nie wyszedłem z gabinetu zadowolony. Bez urazy.

Grażynka napisał/a:
Ale ja nie prosiłam tego dobrego człowieka

Dziękuję za dobre słowo, Grażynko.

Na poważnie.
Grażynko, po pierwsze - skoro piszesz na forum i doradzasz innym to musisz się liczyć z tym, że inni także będą radzić Tobie, gdyż jak sama przyznajesz Jesteś w kryzysie. Po drugie - moje uwagi pod Twoim adresem były jedynie ogólnymi spostrzeżeniami co do sytuacji a nie, jak Ty zapewne sądzisz - złośliwymi uwagami. Po trzecie - jeżeli uraziłem Ciebie jako psychologa, to najmocniej przepraszam. W żaden sposób nie miałem zamiaru podważać Twoich kwalifikacji ani umiejętności. Jednak w moim zawodzie prawnika krytycyzm jest motorem dalszego działania, a tego najprawdopodobniej Ci brakuje. Wreszczie po czwarte - nie traktuje tego jako doradzanie z mojej strony, ale myślę, że Jesteś troszeczkę zagubiona. Dlatego życzę Tobie i wszystkim pozostałym osobom Zdrowych i pogodnych Świąt i aby radość Narodzin Jezusa Chrystusa rozwiązała wszystkie problemy w nadchodzącym roku 2007r.
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-20, 22:32   

Pirrus, wszyscy tu jesteśmy troszkę zagubieni (albo prawie wszyscy). Zapewniam Cię, że nie brakuje mi krytycyzmu ;-) Za życzenia bardzo dziękuję i Tobie również życzę wszystkiego dobrego i serdecznie pozdrawiam :-)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10