Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:19
Co to znaczy byc mezczyzna???
Autor Wiadomość
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-12, 22:29   

Ja wiem, dlaczego mój nie rozmawia. Otóż nie rozmawia, bo jakby rozmawiał, to bym pomyślała, że między nami jest dobrze, a nie jest. Takie dostałam wyjaśnienie...
 
     
waldek
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-13, 08:42   

No tak..
Ale zeby bylo dobrze trzeba rozmawiac, a jak sie nie rozmawia to zawsze bedzie zle.. i takie zamkniete kolo.. Czy Twojemu mezowi nie zalezy by bylo miedzy wami sie ukladalo???
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-13, 15:39   

Mój mąż nie wie, czy mu zależy, bo nie wie, czy chce w ogóle być ze mną... A przynajmniej kiedyś nie wiedział...
 
     
waldek
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-13, 19:23   

Hmm

A to w jaki sposob chce sie dowiedziec czy chce byc czy nie? Przeciez nikt mu nie powie...
No ale to pytanie do niego..
Zastanawiam sie co sie dzieje w naszych "glowach" w nas samych, ze uciekamy odchodzimy od czegos co jest marzeniem i pragnieniem kazdego czlowieka.. Od milosci.. Czemu o nia nie dbamy, lub czemu dbamy o nia tak niedbale...

Wiecej czasu spedzamy na myciu, sprzataniu mieszkania niz na budowaniu relacji z drugim czlowiekiem... Na "sprzataniu" tego co zaszlo kurzem w naszym zyciu, w naszym malzenstwie..

Jak by slub byl końcem starania sie o siebie, dbania o siebie, patrzenia na siebie, liczenia sie ze soba... A to jest dopiero poczatek..
Pytam sam siebie dlaczego tak jest ze spoczywamy na laurach??
W głebi serca chcemy by bylo dobrze a z drugij strony robi wiele w odwrotnym kierunku. robimy to czego nie chcielibysmy robic.. Ranimy naszych współmałżonkow, a przeciez nie chcemy tego.. Kochamy ich, a jednak ta nasza "milosc" tak bardzo rani...

Tak jak ja dzisiaj zranilem moja zone...

Jak niedoskonala jest nasza "milosc". Ile jeszcze musimy nad nia pracowac.. Jestesmy tylko ludzmi.. W koncu to Bog jest miłościa.. Gdy go brak, prawdziwa miłość tez ucieka, też jej brak a jej miejsce zajmuje egoizm i myslenie tylko o sobie.

To tak troche moich przemyśleń, bo dzisiaj znow cichy, smutny dzien...
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-13, 23:42   

waldek napisał/a:
A to w jaki sposob chce sie dowiedziec czy chce byc czy nie? Przeciez nikt mu nie powie...

Też się nad tym zastanawiam :mrgreen:
 
     
Pirrus
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 00:51   

ANBA, naprawde Twoje posty są bardzo ciekawe ... bije z nich doświadczenie i myśle, że Twoje spostrzeżenia pomogą tutaj bardzo wielu zagubionym ludzim. Dziękuję.
Natomiast co do braku rozmów z małżonkami, braku zozumienia i w ogóle kryzysu małżeńskiego to uważam, że biorą się one po prostu z braku zainteresowania drugą osobą. Gdy minie czas narzeczeństwa, wspaniały miesiąc miodowy, pierwsze miłosne uniesienia - później przychodzi już tylko szara rzeczywistość (nie wsponę już o nieumytych włosach, nieogolonych facetach, zaniedbanych kobietach). Doskonale ujął to James Dobson w książce "Miłość potrzebuje stanowczości". Stwierdził on m.in. iż strona poszkodowana w związku małżeńskim powinna otworzyć drzwi klatki i wypuścić uwięzionego w niej małżonka. Należy natychmiast zrezygnować z wszelkich ograniczeń, gniewu, smutku , obwiniania się, ktore zazwyczaj wykorzystuje się do manipulowania małżonkiem. Błaganie, płacz, załamywanie rąk i odgrywanie roli histeryczki działają rownie niszcząco. Czasami trzeba wyrażać najsilniejsze uczucia a czasami okazać cichą tolerancję. W każdym razie nie wolno zatrzymywać odsuwającego się małżonka wbrew jego woli..
Czy każdy z Nas, czytając ten fragment nie uśmiecha się w duchu, gdy popatrzy na swoje dotychczasowe małżeństwo?
Waldku, myslę, że nie powinieneś teraz pogłebiać kryzysu. Po tym, jak Cię Twoja małżonka zdradziła, dajcie sobie czas. Przemyślcie sobie wszystko. Niekiedy jedno słowo, jeden gest potrafi zniszczyć bardzo wiele. A gdy już będzie między wami lepiej, to zostaw swoją małżonkę samą w pokoju i puść jej piosenkę Ewy Bem - "Cały Świat". Robi wrażenie.
Pozdrawiam wszystkich
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 07:43   

Pirrus napisał/a:
Należy natychmiast zrezygnować z wszelkich ograniczeń, gniewu, smutku , obwiniania się, ktore zazwyczaj wykorzystuje się do manipulowania małżonkiem. Błaganie, płacz, załamywanie rąk i odgrywanie roli histeryczki działają rownie niszcząco. Czasami trzeba wyrażać najsilniejsze uczucia a czasami okazać cichą tolerancję. W każdym razie nie wolno zatrzymywać odsuwającego się małżonka wbrew jego woli..

Od razu niestety widać, że Dobsona nie opuścił współmałżonek i że nie cierpiał z tego powodu. "Odgrywanie roli histeryczki"... kurde, nóż mi się w kieszeni otwiera jak to czytam. Kiedy się dowiadujesz po 19 latach udanego małżeństwa, że mąż chce odejść do innej, to nie odgrywasz roli histeryczki, tylko świat Ci się załamuje, kończy się Twoje życie. Czujesz, jakbyś umierała, masz ochotę zasnąć i już się nie obudzić. Ja mogłabym przyjąć rady Dobsona teraz, po przeszło roku, ale wtedy ból był zbyt duży, żeby umieć w ten sposób kontrolować emocje i sterować własnym zachowaniem... Ech...
 
     
Pirrus
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 22:11   

Grażynko, nie powinnaś się tak od razu denerwować. Jest to tylko pewien fragment wyrwany z kontekstu. Przecież wiadomo, że jeżeli druga osoba chce zdradzić i odejść, to tak naprawdę nikt jej nie powstrzyma. Myślę tylko, że w tej książce jest przedstawionych wiele sposobow, ktore mogą (nikt nie powiedział że muszą) pomóc w uratowani małęństwa nawet po zdradzie. Przecież ból zawsze zostanie.
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 22:18   

Pirrus, wiesz, tak się składa, że kurde jestem psychologiem i wiem, że nie ma cudownych metod działających na wszystkich. Poza tym łatwo jest teoretyzować jak się czegoś nie przeszło. I nie powiedziałam, że się denerwuję, tylko, że mi się nóż w kieszeni otwiera, czyli, że złość odczuwam :lol:
Pirrus napisał/a:
Grażynko, nie powinnaś się tak od razu denerwować.

heh, ja sama wiem, co powinnam, a czego nie :lol:
 
     
Pirrus
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 22:46   

Grażynka napisał/a:
tak się składa, że kurde jestem psychologiem i

Być psychologie, nie znaczy być dobrem psychologiem. Przeczytaj sobie posty Ani ...
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 22:55   

Pirrus napisał/a:
Być psychologie, nie znaczy być dobrem psychologiem. Przeczytaj sobie posty Ani ...

Teraz się z lekka zirytowałam. Bardzo proszę, bez takich sugestii, ok? Nie wiesz, jakim jestem psychologiem i nie życzę sobie osobistych wycieczek pod moim adresem.
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 23:25   

Zgadzam się z Waldkiem w całej rozciągłości. Po ślubie znajdujemy czas na wszystko, dla innych, tylko nie dla siebie. Po 21 latach małżeństwa wiem, że to jedna z głównych przyczyn powolnego "oddalania się" od siebie. Codzienność, egoizm, wygodnictwo, rutyna, chęć stawiania na swoim są jak cicha śmierć. Powoli, niezauważalnie zabijają uczucie. To zwykłe drobiazgi, odkładanie na potem, przemilczanie dla świętego spokoju...Kropla po kropli wypełnia się czara zniechęcenia, rozgoryczenia. Myślę, że niewiele osób odchodzi od siebie tak z dnia na dzień, bez powodu. Ten powód bywa czasem trudny do nazwania, bo składa się z setek drobnych, niezauważalnych powodzików.
Po tylu latach zrozumiałam dopiero znaczenie mądrości zasłyszanej kiedyś na mszy "Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na swoim miejscu". Tak właśnie jest. Umiłowanie Boga (staranie sie o tę miłość) powoduje, że miłość do drugiego człowieka nabiera sensu. Nie jest wtedy ciężarem rezygnowanie z siebie dla dobra małżonka, dla dziecka, dla sąsiada, dla obcego... Nie myślę tu oczywiście o bezmyślnych ustępstwach. Dojrzała miłość daje siebie ale i stawia wymagania. Tak jak uczył Ojciec Św. On szedł prostą drogą, opowiadał jak nią iść, uczył jak przez posługę drugiemu człowiekowi, przez przykład swego życia, można realizować potęgę miłości. Uczył pojednania, przebaczył swemu niedoszłemu zabójcy. Szanował wszystkich bez wyjątku, ofiarowując swój czas, myśli, modlitwę.
Grażynko. Bez obrazy, ale fakultet psychologa nie da Ci recepty na życie. Gdyby tak było, wszyscy kończyliby psychologię. Ona pomaga i to bardzo ale nie połączona z wiarą jest sztuką dla sztuki.
Przeżyłam zdradę, byłam histeryczką, świat mi się zawalił, próbowałam manipulować mężem, dziećmi. Wydaje mi się, że próbowałam wszystkiego by uciec przed rozsadzającym serce bólem, poczuciem krzywdy. Teraz wiem, że to co przeżyłam było potrzebne. Nauczyłam się wybaczać. To zdarzenie nauczyło mnie pokory wobec życia, małżeństwa i wyroków Boskich. Psychologia dostarczyła mi wiedzy, że by zmienić cokolwiek w relacji z drugą osobą, sama muszę coś w sobie zmienić. Nie w tym kimś ale w sobie. I zaczęłam to robić. I następują kolejne pozytywne zmiany. Są one reakcją na zmiany mojego zachowania, sposobu mówienia itp.
Zastanów się nad cytatem zamieszczonym przez Pirrusa. To co przeczytałam to nic innego jak Miłość, wyrażona po naukowemu. Tak właśnie jest. Naprawdę bardzo trzeba kogoś kochać by umieć pozwolić mu odejść i nie więzić przy sobie. Na siłę trzyma ten, kto bardziej kocha siebie."Z niewolnika nie ma robotnika" mówi stare przysłowie.
"Ból zawsze zostanie" - napisał Pirrus. Z Bożą pomocą - nie. Mnie już nie boli...słowo.
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-14, 23:51   

ANBA napisał/a:
Naprawdę bardzo trzeba kogoś kochać by umieć pozwolić mu odejść i nie więzić przy sobie. Na siłę trzyma ten, kto bardziej kocha siebie

A co z dziećmi? Czy przez moment ktoś się zastanowił co one przeżywają. Czy jak żona chce odejść bo ma innego faceta lub pragnie wolności lub przestała kochać i tak sie jej zachciało należy ją ot tak wypuścić. Widzę ile rozterek przeżywają dorosłe dzieci, Widzę jak się zmienia małe dziecko. Tego nie dostrzega ta osoba, która chce odejść, ale my mamy jej pozwolić odejść. Paranoja.
ANBA napisał/a:
Na siłę trzyma ten, kto bardziej kocha siebie
Toż to Oni kochają siebie nie my. My kochamy rodzinę. Podstawową komórkę społeczną, która ma za zadanie wychowywać dzieci. Ta wolność doprowadziła w Szwecji do tego, że na 38000 małżeństw zawieranych w ciągu roku 31000 się rozwodzi. Państwo przejęło kontrolę nad wychowaniem dzieci do tego stopnia, że dwunastolatek może się sprzeciwić woli rodziców. ANBA wolność ma swoje granice. Któraś z forumowiczek ma w podpisie, że kończy się tam gdzie zaczynamy krzywdzić innych.

[ Dodano: 2006-12-15, 00:17 ]
Rot napisał ile trwała rozprawa w sądzie o separację - 20 minut. Tyle trzeba by uczynić nieszczęśliwym dzieci. I poczytajcie sobie co przeżywa jego córka. Moje znoszą to lepiej bo są starsze i zbyt młoda by cokolwiek rozumieć. Ale widzę ich cierpienie - niezawinione cierpienie istot, które powołaliśmy na świat - w moim przypadku z miłości. I tylko zabrakło cierpliwości i samozaparcia tej drugiej osoby. To że Cię nie kocham i nie chcę z Tobą już być, do niczego jeszcze nie upoważnia. Uważam tak jak Rot, że rozstania nie zawsze są wskazane. Osoby, które odchodzą wpadają często w środowiska podobnych im pogibańców i często staczją sie jeszcze głębiej. Osoba, która odchodzi nie zauważa bólu, który sprawia współmałżonkowi. Ona widzi tylko siebie i swoje racje. To My winniśmy sie kierować rozsądkiem. A mnie każe on dbać o dobro dzieci. Kocham swoją żonę i miewałem też wątpliwości tego rodzaju, że walcząc o Nią jestem przeciwko jej woli. Ale zawsze przypominam sobie wtedy rozmowę z jej koleżanką "Witek dlaczego nie możecie rozstać się jak ludzie. Dlaczego NIE ZWRÓCISZ JEJ WOLNOŚCI". Ja nigdy niczyjej wolności nie zawłaszczyłem. A takie słowa są przyzwoleniem na rozwody. I takie towarzystwo pasuje osobom, które odchodzą od rodziny (osoby wierzące i praktykujące, które popierają WOLNOŚĆ). Ten, kto odchodzi nie szuka wsparcia u kapłana, na katolickim forum, u psychologa. Rzuca się w ramiona kochanka, mamusi, koleżanek, bo oni WSPIERAJĄ. Kiedy przychodzi refleksja najczęściej trudno im wrócić. Bo wstyd, bo rozwód już wzięty, separacja, co powiedzą koleżanki. Bo często strona pokrzywdzona ma już dość i nie chce żyć z osobą, która często kilka lat ją krzywdziła.

Wracając do Twojego postu Uważam, że zmianę nalezy zaczynać jak najbardziej od siebie. Ale na miłośc boską uważajmy z tą WOLNOSCIĄ
Ostatnio zmieniony przez wito 2007-01-04, 22:08, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
ANBA
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 00:26   

Znam dzieci wychowywane w małżeństwach "dla pozoru". Uważasz, że one nic nie rozumieją, że nie słyszą kłótni, nie są świadkami martwej miłości? Uważasz, że lepiej chować je w kłamstwie? Czy takie dzieci są szczęśliwe???
Czy nie będą kiedyś powielać zachowania rodziców i unieszczęśliwiać kolejnych ludzi?
Małżeństwo zawierają (wydawałoby się) dorosłe osoby, "świadome praw i obowiązków". Co sobie wówczas przysięgają? Co potem robią z przysięgą? Co dla tych ludzi znaczą słowa? To tylko słowa???
O jakiej wolności piszesz??? Może jestem niemodna ale dla mnie prawdziwa wolność wynika z wiary czyli posłuszeństwa Bogu, Jego 10 przykazaniom. Wolność płynąca z Zachodu, którą się tak zachwycamy, wynika tylko i wyłącznie z niewoli względem własnego "JA". Robię co chcę, mówię co chcę i tak jak mnie odpowiada. A gdy już nie wiem czego jeszcze mogę chcieć, zabieram zabawki i idę na inne podwórko...
Piszesz, drogi Wito, że wolność ma swoje granice. Właśnie tak. Mam jednak pytanie: "kto je wyznacza według Ciebie?"
Napisałeś, że rodzina to podstawowa komórka społeczna. Dla mnie komórka to część tkanki, większej całości. Rodzina to również część ludzkiej wspólnoty, która powinna uczyć dzieci jak dojrzale kochać, jak być uczciwym, jak należycie wypełniać swoje zadania, ponosić konsekwencje swoich działań. Oszukując dzieci by je chronić przed cierpieniem, chowamy pokolenie słabych istot, przekonanych, że nigdy nic złego ich w życiu nie spotka. że aktorstwo jest jedynym sposobem na życie. Kiedy zdjąć z nich ten ochronny parasol??? A może tego nie robić? Tylko co wtedy??? A może lepiej postawić na uczciwość i współpracę, na dawanie miłości "pomimo" a nie "w zamian za..."?
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2006-12-15, 06:26   

Aniu, masz rację. Sama wychowałam się w rodzinie, z pozoru idealnej. Na zawsze jednak utkwiły mi w pamięci obrazy, kiedy byłam mała, a tata wyszedł z domu zdenerwowany, by się utopić. Mama całe życie lekceważyła ojca. Ojciec narzucał terror, a mama zupełnie na to nie reagowała.
Dużo rodzicom zawdzięczam, ale i chwiejny charakter również, i nieumiejętność radzenia z problemami, i takie a nie inne traktowanie męża. To rodzice "zarządzali" w moim małżeństwie, co doprowadziło do tego, co jest teraz.
Nauczyłam się powielaĆ zachowania rodziców doskonale. To, co mi dał kryzys, to całkowita zmiana myślenia, to kierowanie się swymi odczuciami, swoim rozumem. Myslę, że nigdy bym do tego nie doszło, gdybym nie dostała tak w łeb.
Szkoda tylko, że nie mogę memu dziecku już pokazać, jak powinny wyglądać relacje rodzinne. Mogę jej tylko pokazać, jak być dobrą mamą..........
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9