Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2006-07-17, 18:37 Wiara w Boga-brak praktyki koscielnej.
Wyslane przez: Beata-za
Email:
Bardzo dziekuję Panu Bogu i Wam wszystkim za to,że w najtrudniejszym momencie mojego życia znalazłam to forum ,znalazłam tu wsparcie i wiele mądrych rad.
Ale proszę was , szczególnie Ciebie Andrzeju i Kasiu o jeszcze następną radę.
Mój już dorosły syn , niestety przekazuje mi do wiadomości ,że wierzy w Pana Boga, ale nie wierzy w kościół , bo twierdzi ,że Pan Bóg nie wymyślił takiej instytucji jaką jest kościół i nie mówią nic o tym główne przykazania Boże . Jestem osłabiona tym faktem , a on mi mówi ,że sam wyrobił sobie taki światopogląd. Od dzieciństwa szczególnie dbałam o to , aby on był praktykującym katolikiem. Od trzech lat nie był do komunii św. , bo twierdzi ,że nie musi się być , a w Pana Boga wierzy i żyje zgodnie z 10 przykazaniami. Jeszcze bardziej mnie to zrzuca z nóg.Uczestniczył w pielgrzymkach Papieża, szanował go i czcił jego pamięć w różnych uroczystościach po śmierci i wczoraj w I rocznicę.Idzie ze mną na Mszę św. , ale mówi mi ,że robi to dla mnie .
Czy to tylko chwilowy kryzys młodzieńczy , czy on taki już będzie ? Jakich mam użyć argumentów,że powinien być w stanie łaski uświęcającej ??? Jak go przekonać ??? Co robić ???
Beata, spróbuj poszperać w audycjach księdza Piotra Pawlukiewicza "Katechizm poręczny", prawdopodobnie nie jeden raz odpowiadał młodzieży bardzo przekonywująco na podobne pytania.
Andrzeju
Bardzo Ci dziekuję , bo ja od paru miesięcy się o to modlę. Mam za słabą wiedzę teologiczną , aby odeprzeć argumenty syna.
Czasami myślę,że może to wpływ obecnej dziewczyny , bo z poprzednią jeszcze około 3 lat temu , co niedzielę dreptali do kościółka. Ale są to tylko domysły.Syn ma chyba też troszkę żal - o ciężki stan brata. Gdy go o to pytam to mówi ,że nie. Zawsze na religii prowadził z księżmi- z tego co wiem dość poważne dyskusje - szukał odpowiedzi na pewne wątpliwosci. Od dzieciństwa należał do tych dzieci ,które zadawały tzw.trudne pytania na każdy temat ( ma wysoki iloraz inteligencji- przerasta mnie jego wiedza ).
Z wiarą jest troszkę jak z miłością, jest pragnienie, żeby ją poczuć. Młody człowiek w pewnym momencie się orientuje, że był ciągle przez kogoś prowadzony: mamę, tatę. Teraz jest czas na jego samodzielność w tym zakresie.
Rzeczywiście, najbardziej kompetentny w tym zakresie będzie x. Pawlukiewicz. Żebyś nie wiem jakie argumenty przytaczała swojemu synowi, mam wrażenie, że dzisiaj będzie je odpierać. Bóg każdemu daje czas. Najwięksi święci mieli większe bądź mniejsze upadki w wierze, momenty kiedy opuszczali Chrystusa.
Moja teściowa, osoba wierząca i praktykująca przyznała się że po śmierci męża czuła wielki żal do Boga i złość. Nagle zaczęła sie zastanawiać nad sensem wiary i życia po śmierci.
Jeżeli starsza osoba z ukształtowanym światopoglądem mogła doznać takich wątpliwości ( i nadal je ma) a ty piszesz że syn może mieć żal o brata to chyba trzeba przyjąć że tak bywa. Według mnie nie można nic na siłę- widzę to po swoim synu i ojcu. Oraz mężu, niestety. I chyba dobrze robisz że dyskutujesz - bo tak zrozumiałam, a nie zmuszasz.
Dziekuję Wam
Tak dałam synowi swobodę w kwestii religii i wiary, ale jest to dla mnie bolesne i zaczęłam z nim przynajmniej rozmawiać na ten temat.
Zdaję sobie sprawę Kasiu z tego , że moje - każde- argumenty nie poskutkują, ale spróbuję .
pozosłao mi sie modlić do Boga, o jego głębszą wiarę.
Niestety tak wyszło,że mówi , podobnie jak Mąż. krytykuje sam kościół, pomimo moich wysiłków.
ale nie tracę nadziei ,ze to chwilowe.
Niestety nie dostałam odpowiedzi meilem, tylko zaproszenie na rozmowę od ks. Piotra dla mnie lub mojego syna.
Ale jest to kłopot zw wzgledu na odległość.
Przemyślę to Andrzeju.
I jeszcze jeden warunek musi być spełniony. Syn też powinien chcieć. Powiem mu o tym .Bo narazie działam sama.Pozdrawiam i dziękuję.
Właśnie próbuje go przekonać. Na szczęście psycholog stwierdziłą,że nie jest z nim tak żle.W jego wieku mogą pojawiać się tego typu dylematy.Jest nadzieja na zmianę.
Wczoraj w audycji dla malzonkow i rodzicow Jacek Pulikowski przytoczyl ciekawe porownanie: "wierzacy niepraktykujacy - zyjacy nieoddychajacy...?"
Mysle ze w nas rodzicach takie leki sa w czesci projekcja naszych wlasnych deficytow... Wiara jest LASKA! Moze nasze wlasne deficyty przepracowac, otworzyc sie samemu na kolejny krok w dojrzewanie naszej wiary i wspomoc dzeciaki... modlitwa!
Kiedys uslyszalem tez takie haslo:" Pan Bog oczekuje od nas przedewszystkim bysmy Mu nie przeszkadzali w pracy..."
Pozdrawiam i lacze sie w modlitwie!
P.s.
Po przesluchaniu kilku konferencji Ks. Piotra tez Ci po prostu tej szansy zazdroszcze...
Jest bardzo dużo wierzących "nie praktykujących" mających złote (czyt.dobre) serce oraz wielu "praktykujących" niedobrych (dlatego m.in.praktykują, żeby stać się lepszymi, dzięki Bogu dobrze robią)
Tak więc niekoniecznie tak jest jak mówi Jacek Pulikowski, to niepotrzebne ich etykietki.
"CHCIANY CZY NIE CHCIANY BÓG P R Z Y C H O D Z I DO K A Ż D E G O CZŁOWIEKA"
Otrzymałam kolejnego meila od X.Piotra,że mieszka w Warszawie i tylko tam jest możliwosć tego spotkania.Temat pozostał otwarty.
Tak Jurku na swój sposób masz rację. Wczoraj psycholog mówiła mi ,że mam dawać świadectwo.
Elu -dzięki.
Moje dziecko ma właśnie złote serduszko.Przeżywa nawet jak zobaczy zdechnięte zwierzątko.Mówi,że chętnie to porozmawiałby , ale z dobrym teologiem , bo na jego dylematy jeszcze w liceum księża nie mieli konkretnej odpowiedzi( i tu mnie przerasta jego wiedza ).
Wybiera się do Watykanu , czci Ojca Św, planuje ślub kościelny , chrzest dzieci,żyje zgodnie z przykazaniami Bożymi -tak jak twierdzi.Nawet teraz - prze 40 dni odmówił sobie jedzenia kebabów.
Tylko cały czas powątpiewa w insytucję kościelną , przykazania kościelne - które według niego są tylko wymysłem ludzi. I tu sedno problemu.
Psycholog określiła ,że jest dobrym człowiekiem i Pan Bóg ma go w swojej opiece.
Do Elzbiety
Mysle ze nie calkiem masz racje choc jest to poglad bardzo popularny.
Pan Bog daje SLOWO na kazdy czas. Postanowilem Ci odpisac bo az zadrzalo mi serce kiedy uslyszalem dzis katecheze Ojca Sw na audienji generalnej. To slowo inpiruje mnie by odpowiedziec Ci:
Otoz Bog jest przedewszystkim obecny w kosciele i to JEGO "POMYSL!" Kocha nas i jak w kazdej Milosci pragnie wyrazac to uczucie.
Czy wobec faktu ze Osoba ktora obdarowuje mnie MILOSCIA jest BOGIEM nie powinienem zaakceptowac miejsca ktore ON proponuje na spotkanie i gestow Milosnych jak pocalunki -bo czy nie mozna by tak spojrzec na sakramenty...?
Ktoras matka opowiedziala mi ze ze pojela glebie znaku eucharysti po urodzeniu dziecka ktore: "...tak kocham ze zjadlabym z milosci!..."
To ze sa ludzie dobrzy na swiecie jest zacne, tylko w chrzescianstwie chodzi o postawienie BOGA na pierwszym miejscu i JEGO MILOSC i JEGO DOBROC mozemy ofiarowywac innym w sposob prawdziwy i trwaly. JP II. nauczal ze nie mozemy nawet zrozumiec czlowieka bez Chrystusa a ON jest obecny przedewszystkim w KOSCIELE! Jesli jest jakakolwiek forma spotkania z BOGIEM ktora jest pewna to wlasnie spotkanie GO w kosciele bo to opiera sie na JEGO obietnicy obecnosci wlasnie w kosciele i w sakramentach.
Nie lubie przykladow negatywnych ale pewien zacny dziadek z wioski opowiedzial mi swoja chlopska filozofie. Zirytowany pochwalami sasiadow wobec wspanialego meza i ojca i och i ach i taki dobry sasiad i wogole...
Tylko ze pierwsza zone porzucil i ta obecna to niesakramentalna. I dziadek zinterpretowal to brutalnie: Diabel tego pana juz kusic nie musi... on go juz ma... bo zaparl sie Chrystusa ktory jest istata sakramentu malzenstwa. Wobec tego pozwala temu panu zyc jako "dobry czlowiek" to i tak nic nie zmienia...
Oczywiscie nie chodzi mi o popieranie tego osadu. Traktuje te opowiastke jako symbol pewnego mechanizmu psychologicznego.
Natomiast w pelni zgadzam sie z Toba ze wielka rana kosciola sa praktykujacy i grzeszacy... Mysle jednak ze wszyscy jako grzesznicy mozemy tylko ufac w BOZE MILOSIERDZIE i pokornie o nie prosic. Postrzegajac jednak ODKUPICIELA jako najwyzsza wartosc w zyciu pragnelbym BOGIEM dzielic sie z innymi i dopiero poprzez to dobrocia i.t.p. Moze dlatego tak sie wylewam bo widzialem juz w zyciu takich dobrych niepraktykujacych i niestety czesto i kolejne fazy ich zycia. I byly tam rowniez antyswiadectwa zaprzeczenoa nawet wieloletniego zycia pozytywnego jako "dobry czlowiek" A potem sie cos odmienilo i dokopal tak ze wszystkiemu zaprzeczyl... i w wszedl w kolejny nowy uklad ludzki w ktorym sam sobie udowadnial jaki to on jest dobry czlowiek. I w tedy zadalem sobie pytanie ile jest w tym odreagowywania tego co w przypadku osob ochczonych czyz nie musialoby byc nazwane Zdrada Chrystusa?
Beatko, powierzasz syna Panu Bogu, modlisz się za niego i dajesz przykład (niewerbalnie - czyli gesty, czyny) Twojej miłości do Stwórcy. Tyle robisz, bo tyle możesz. Pamiętaj, to nie tylko Twoje dziecko, ale to dziecko jest Pana Boga, tak jak my wszyscy.
Jurku, Pan Bóg przychodzi do każdego człowieka.
To, że ktoś teraz jest dobry, a przedtem nie był dobry - tego raczej nie wiesz tak do końca. Widać czyny, jednak historie ludzkie przechodzą dramaty zakryte dla oczu, bo są na dnie serca. Czasem czyny (według chrześcijan złe) są konsekwencją desperacji, rozpaczy, bólu, słabości, pomyłek sumienia.
Pewien ksiądz opowiadał (nie mnie osobiście), że
najgorsze jest - kiedy ktoś dobry staje się zły. Kiedy ze złego człowieka ktoś staje dobrym człowiekiem - to jest szansa, że spotka Jezusa.
Nigdy nie wiemy na jakim etapie SWOJEJ WŁASNEJ DROGI DO BOGA jest dany człowiek.
I raczej nie dowiemy się tego, bo tak ogólnie to tajemnica ich dwoje (Boga i tego konkretnego człowieka, czyli Jego i moja,Jego i Twoja, itd.)
Jurku ,ale zbieg okoliczności(tutaj nie ma zbiegów okoliczności:-))
Własnie czytam z zapartym tchem książkę "Radykalni",w której jest obecne to stierdzenie wierzący-niepraktykującyżyjący nieoddychający
Beato,nie wiem jaki jest Twój syn,jaką ma przeszłość,co go fascynowało,czy był zaangazowany w jakieś ruchy,subkultury.Ja myślę,że On jest juz na Tej właściwej Drodze,jeszcze zbacza,cofa się,ale nie chce schodzic szuka prawdy.Może zamów mu tę książkę.To świadectwa czwórki facetów,którzy w młodości robili ostre rzeczy(dzisiaj maja mniej niz czterdzieści lat,więć w sumie dalej są młodzi,ale chodzi mi o tę wczesna młodość)Mnie doświadczenia,które opisuja są bardzo bliskie bo tez we wczesnej młodości prezentowałam śiatopogląd bliski im,Sluchałam muzyki,która miała przekaz antyBóg,używałam sobie ostro na rózne sposoby.I może gdyby wtedy pojawił sie ktoś kto by do mnie przemówił w moim języku,kto by mi powiedzial,że Bóg mnie kocha to duzo spraw miałoby inny przebieg.Więc myslę,że Bóg znjdzie Droge odp dla Twojego syna.Wiesz ,ja czytam i jestem wszoku jak ta Droga może być kręta ,zawiła.Jeden z bohaterów tej ksiązki Dziki,był strasznym antyklerykałem,wykrzykiwał słowa przeciw Bogu,dzis swiadczy o Nim własnie tez w takich środowiskach w jakich sie obracał.Dziki pisze jak trafił na początku swej Drogi w nocy doo Kościoła Paulinów w Warszawie na czuwanie,To co opisuje,co tam sie działo jest niesamowite.Była to msza ,gdzie były uzdrowienia ,proroctwa,On stał z tyłu i nie wiedział co sie dzieje ,nagle podszedł do niego natchniony przez Ducha św.który mu powiedział JEZUS CIĘ KOCHA.A on tam stał na końcu Kościoła z kolczykiem w nosie,zielonymi włosami ,a potem płakał na cały Kościól...
To Bóg nas szuka ,wybiera,ale czasem nas stawia na drodze innych zebysmy im pomogli,I trzeba wiedziec jak mówić,Przykładem tego,że ja tego nie umiem jeszcze sa słowa ,które skierowalam tu na forum do Pavello,przepłoszyłam Go swoim moralizatorstwem.Ja,która powinnam go zroumiec bardzo dobrze.Ale cóz,Bógm mnie skłonił do tej refleksji,i będę sie modlic ,żeby mnie nauczył mówić.
Jako młody kapłan, wkrótce po studiach prowadziłem rekolekcje w pewnej małej
parafijce na Dolnym Śląsku. Tamtejszy proboszcz, starszy i wielkiej zacności
człowiek, zapytał mnie, czy w czasie rekolekcji nie odwiedziłbym chorych.
Zgodziłem się, bo dla chorych to pewna odmiana, gdy zobaczą innego niż
zwykle księdza. Otrzymałem listę chorych i już miałem wychodzić do ołtarza
po Najświętszy Sakrament, kiedy ksiądz proboszcz zastąpił mi drogę i
zwierzył się z pewnego problemu. Żył w parafii człowiek chory na raka, już
prawie umierający. Mieszkał naprzeciwko plebanii, ale do kościoła nie
chodził. Sytuacja była kłopotliwa, bo jego żona i dzieci były wierzące.
Proboszcz chciał przyjść do niego z wizytą, ten jednak powiedział, że
księdza nie potrzebuje. Widziałem jak bardzo proboszcz trapił się, że mu
umrze parafianin bez przyjęcia sakramentów i sytuacja będzie trudna, zarówno
dla księdza jak i dla rodziny, bo jeśli ksiądz go nie pochowa, to sprawi
wielką przykrość rodzinie, a jeśli pogrzeb się odbędzie, zadrze z parafią.
Powiedziałem proboszczowi: "Proszę księdza, pójdę tam. Jeśli mnie nie
przyjmie to cała wioska będzie wiedziała, że nie przyjął misjonarza, i
problem pogrzebu będzie rozwiązany. Poza tym ksiądz będzie miał spokojne
sumienie, bo może ksiądz by myślał, że ten człowiek ma w stosunku do księdza
jakieś problemy czy niezbyt księdza lubi". Tak się akurat zdarzyło, że gdy
wychodziłem, proboszcz wyjrzał z kościoła i zobaczył przechodzącą obok żonę
człowieka, o którym mi opowiadał. Zawołał ją i powiedział, by uprzedziła
męża, że za chwilę przyjdzie do niego ojciec misjonarz, który go wyspowiada
i przyniesie Komunię świętą. Kobieta wróciła za pięć minut z płaczem i mówi:
"Księże proboszczu, mój stary nie chce księdza". Proboszcz rozłożył ręce, a
ja, niezrażony, powiedziałem: "Pójdę, przecież nic mi się nie stanie."
Chory leżał w kuchni, przykryty kocem. Spod koca widać było sączek, z
którego do naczynia spływała ropa. Mężczyzna był nieogolony, miał ziemistą
cerę, widać było, że cierpi. Stanąłem w progu: "Niech będzie pochwalony
Jezus Chrystus". Nic się na to nie odezwał, więc mówię: "Dzień dobry".
Popatrzył na mnie i powiedział: "A ja księdza nie prosił". Ja na to, że
wiem, bo i żona mi mówiła, i ksiądz proboszcz, ale jestem misjonarzem i tego
dnia odwiedzam wszystkich chorych w parafii. Przyszedłem i tutaj, żeby nie
powiedziano, że jednego ominąłem. "Tak bym nie powiedział" rzucił mężczyzna.
Stałem w progu i nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Zapytałem o chorobę.
"Co panu jest? Słońce świeci, rolnicy w pole wychodzą z pługiem, a pan tu w
łóżku gnije?" Wytłumaczył mi, co mu jest, poskarżył się na żonę, na dzieci,
na lekarzy, na szpital. Dalej jednak nie wiedziałem, o czym rozmawiać; temat
mi się skończył.
Poznałem jednak po akcencie, że jest to człowiek, który przybył na Dolny
Śląsk ze Wschodu. Zapytałem go, skąd pochodzi. On na to, że z Wołynia. "A to
się dobrze składa, bo mój dziadek pochodził z Wołynia" - skłamałem, mimo iż
miałem Najświętszy Sakrament na piersi. Pomyślałem, że Pan Jezus mi to
wybaczy. Chory od razu się ożywił zapytał: "A skąd?" Dobrze, że mój ojciec,
który był w wojsku na Wołyniu opowiadał mi o tym, jak stacjonował w Równem i
było to jedynie wołyńskie miasto, jakie znałem. Ciągnąłem więc dalej:
"Gdzieś spod Równego". "To i ja spod Równego pochodzę" - zawołał mężczyzna i
zawołał do żony, żeby kawę zrobiła, bo ksiądz krajan przyszedł. Pomyślałem:
"To już dobrze". Trochę pogadaliśmy, a w pewnym momencie powiedziałem do
niego wprost: "Słuchajcie gospodarzu, a czy nie uważacie, że trzeba powoli
wyprzęgać?" Zrozumiał w lot - tak jak konie wyprzęga się z wozu, tak i
człowiek z życia wyprzęga, i odpowiedział mi: "Ja jeszcze nie umieram". Na
to ja: "A ta choroba o niczym wam nie mówi?" Jakoś zgodził się na spowiedź,
choć myślę, że nie zrobił tego dla Pana Boga, ale dlatego, że nie chciał mi
robić przykrości. Usiadłem na krześle i czekam, żeby mógł się skupić. Za
chwilę odwrócił się i mówi: "Już". Zapytałem - co już, a on na to, że już
się wyspowiadał. "Ale ja nic nie słyszałem" zaprotestowałem. "Bo ja się
przed Bogiem samym spowiadał" - odrzekł mężczyzna. No i miałem kolejny
problem.
Znalazłem się w naprawdę trudnej sytuacji, postanowiłem więc powiedzieć temu
człowiekowi prosto z mostu: "Widzisz, gdyby cię skrzywdził twój sąsiad i
przyorał by ci trochę pola, a będąc chory, nie mógłbyś się z nim już ani
bić, ani mu tego odebrać, pojechałbyś na skargę do ministra do Warszawy,
myślisz, żeby cię przyjął?" Patrzy na mnie i nie wie, co powiedzieć, więc
mówię: "Nie, powiedziałby, proszę sprawę załatwić w województwie. Z
województwa odesłaliby cię do powiatu, z powiatu do gminy, a z gminy do
sołtysa, bo minister nie załatwia wszystkich spraw, ma od tego swoich
urzędników w terenie. Tak samo Pan Bóg ma swoje sługi i ja jestem sługą Pana
Boga. Dopóki tu jestem, ty mnie nie przeskoczysz ze swoją chęcią
wyspowiadania się przed Panem Bogiem." Zacząłem mu tłumaczyć, dlaczego przy
spowiedzi potrzebny jest kapłan. "Popatrz - mówię - chciałbyś się przed
samym Panem Bogiem spowiadać ze swoich grzechów, a ty tym swoim grzechem
dziury w niebie nie zrobiłeś ani okna Panu Bogu nie wybiłeś, ale
skrzywdziłeś człowieka. Jeśli na przykład ukradłeś komuś rower, to komu go
ukradłeś - Panu Bogu czy człowiekowi?" Pomyślał i mówi: "No, człowiekowi".
"Pewnie - mówię - Panu Bogu rower niepotrzebny, nie jeździ w niebie na
rowerze. A kto by potem pomstował i cholerował na ciebie pod sklepem, jakby
wyszedł i zobaczył, że roweru nie ma? A jeśli uderzyłeś, to kogo - człowieka
czy Pana Boga?" "Człowieka". "A widzisz - ja na to - nie jesteś taki mocny,
żebyś Pana Boga sięgnął". I tak po kolei pokazywałem mu, że grzechem rani
się człowieka i przebaczenie także musi przejść przez człowieka.
"Pan Jezus powiedział, jeśli idziesz przed ołtarz i chcesz złożyć swój dar,
a przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko tobie, zostaw swój dar,
idź pojednaj się z bratem, a potem przyjdź i złóż dar. Ty chcesz się teraz
jednać z Bogiem - kontynuowałem - a wielu z tych ludzi, których
skrzywdziłeś, już tutaj nie ma koło ciebie, jedni zostali na Wschodzie, inni
pomarli, to jakże ich teraz będziesz szukał? Ja, jako kapłan, reprezentuję
wszystkich tych ludzi, których dotknął twój grzech. Jeśli usłyszę, że
żałujesz, że już więcej tego nie zrobisz, to wtedy ja wyciągnę do ciebie
rękę na zgodę, w imieniu tych wszystkich, których skrzywdziłeś. Widzisz
teraz, po co przy spowiedzi potrzebny jest człowiek? Boś grzechem człowieka
dotknął. Większość przykazań dotyczy człowieka, a nie Boga - nie zabijaj,
nie cudzołóż, nie kradnij, nie mów fałszywie, nie pożądaj, czcij ojca i
matkę. Widzisz, powiedziałeś, że spowiadałeś się przed samym Panem Bogiem i
co - przebaczył ci?" Znowu nie wie, co powiedzieć, wzrusza ramionami. "A
widzisz, mógłbyś chodzić jak Kain nie wiedząc, czy Bóg ci przebaczył czy
nie, ale Bóg posługuje się znakiem i potrzebuje człowieka, żeby okazać ci
swoje miłosierdzie. Ono przychodzi przez człowieka. Za chwilę, jeśli
zechcesz, wyspowiadasz się i usłyszysz słowa rozgrzeszenia, zobaczysz nad
swoją głową znak krzyża świętego, znak męki Chrystusowej i Jego
przebaczenia. Wtedy możesz powiedzieć: - Pan Bóg mi przebaczył, słyszałem i
widziałem. Słyszałem słowa, które wypowiedział kapłan powołany przez Boga na
świadka Jego miłosierdzia i widziałem znak. Wtedy już nie będziesz musiał
się martwić i męczyć, czy Bóg ci przebaczył". Po chwili mówi do mnie tak:
"To niech ksiądz mi pomoże". Oczywiście, pomogłem u się wyspowiadać, a potem
zawołałem całą rodzinę, która zgromadziła się w sieni dziwiąc się, co tak
długo siedzę u chorego. W ich obecności przyjął Komunię świętą, po czym
zaproponowałem mu jeszcze, że udzielę mu sakramentu chorych. Początkowo się
żachnął, że jeszcze nie umiera, ale znów do niego mówię: "Człowieku, stoję
tutaj koło ciebie, mam oleje święte w kieszeni, na co czekać? A jak ci się
zachce umierać, to będziecie po nocy starego proboszcza budzili?" Zgodził
się.
Po tej wizycie szybko odwiedziłem pozostałych chorych, a i tak mocno
spóźniłem się na kolację. Proboszcz, ogromnie zadowolony, czekał na mnie na
ganku plebanii i zaraz po moim wejściu oznajmił, że żona naszego chorego
przyniosła dwie kury i mam je zabrać ze sobą do klasztoru. Bardzo się z tego
ucieszyłem, bo był to wyraz wdzięczności tego człowieka, był to znak, że
poczuł się inaczej, lżej, poczuł się wolny i podziękował tak, jak potrafił.
Beatko, czy to nie będzie dla ciebie podpowiedź? (ku pokrzepieniu Twojego matczynego serca)
Znalazłam to dzisiaj szukając czegoś dla siebie.
Pozdrawiam.
------------------------------------------
Własnymi ścieżkami...
Nie tylko kot lubi chodzić własnymi ścieżkami. Człowiek także. Może to i dobrze, bo dzięki tym, co nie mogli usiedzieć w domu, odkryliśmy całą resztę świata: Kolumb też szukał własnej „ścieżki” do Indii. Ale szukanie własnych dróg nie zawsze popłaca. Jechałem kiedyś do Niemiec. Droga w Czechach prowadzi przez Pragę, którą chciałem ominąć. Nałożyłem kilkadziesiąt kilometrów, jechałem wiele godzin dłużej bocznymi drogami. Na ciągłym zatrzymywaniu się i pytaniu o drogę „zyskałem” zwiększone zużycie paliwa. Nigdy potem Pragi nie omijałem.
Oprócz dróg przez ziemię - i tych dosłownych, i tych rozumianych przenośnie, jest jeszcze droga do Boga. Każdy z nas ma własną, to prawda. Wystarczy poczytać życiorysy - i ludzi zwyczajnych, i ludzi wielkich, zwłaszcza świętych. Nie ma dwóch jednakowych. Ot, chociażby św. Teresa od Dzieciątka Jezus - zawsze chciała być blisko Jezusa, od dzieciństwa pragnęła wstąpić do karmelitańskiego klasztoru - wszystko to spełniło się w jej bardzo krótkim życiu. A całkiem inaczej wyglądało życie św. Jadwigi Śląskiej, bardzo wcześnie wydanej za mąż, dorastającej w obcym kraju, u boku niewiele starszego, a niełatwego z charakteru męża, księcia wrocławskiego. To odległe czasy. A z bliższch lat: św. Brat Albert. Artysta, powstaniec, a wreszcie opiekun i domownik bezdomnych. Albo bł. Edyta Stein - z pochodzenia Żydówka, z umysłu i zawodu - filozof. A w końcu katolicka zakonnica i męczennica Oświęcimia.
Każda z tych dróg inna. Na każdej z nich aktualny jest problem: którędy najbliżej do Boga? Albo inaczej: w którym miejscu swej drogi mogę spotkać Boga? Tak formułuje ten problem człowiek wierzący. Sądzę, że niewierzący o coś podobnego pyta, może nawet o to samo - choć innymi pojęciami i słowami. Chrześcijanin ma gotowy fundament odpowiedzi: to nie człowiek musi Boga szukać, to Bóg przyszedł do nas, stał się człowiekiem aż po doświadczenie śmierci. Ale w jaki sposób stanąć przy Nim? Przy Bogu-Człowieku?
Znałem kogoś, bardzo prawego, sumiennego, dobrego. Czy był wierzący? Był. Ale po swojemu. Nie rozmawialiśmy na tematy religijno-filozoficzne. Jakoś nigdy nie było ku temu sposobności. Ja, ksiądz - on, człowiek, który w kościele nie bywał. Zdawało się, że religia jest gdzieś poza zasięgiem jego może nawet świadomości. Kiedyś natknąłem się na niego wychodzącego z kościoła, przypadkowe spotkanie w odległym mieście. Speszył się. Chwila rozmowy „o pogodzie” i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Gdy po jakimś czasie spotkaliśmy się znowu, wrócił do tamtego dnia. „Wiesz, mówił, zawsze mi się zdawało, że znajdę Go (najwyraźniej omijał słowo ‘Bóg’) żyjąc uczciwie, będąc dobrym dla wszystkich. Po latach widzę, że to za mało”.
I tak od słowa do słowa rozmowa zeszła na temat sakramentów. To właśnie sakramenty, znaki dane przez Jezusa Kościołowi, są nicią łączącą człowieka z Bogiem. Albo inaczej: są drogą najpierw od Boga do człowieka, aby zaraz potem stać się drogą człowieka ku Bogu. A zawsze pośrodku jest Jezus. Bóg ma bez liku innych dróg dotarcia do człowieka i przyprowadzenia człowieka do siebie. Sakramenty nie ograniczają Bożej miłości, Bożej mocy, Bożej łaski. Dlatego na pytanie o ludzi, którzy żyją bez chrztu nie dlatego, że nie chcą, lecz dlatego, że Ewangelia Jezusa jeszcze do nich nie dotarła, odpowiadamy: Bóg dotrze do nich inaczej. Bo Bóg nie stał się niewolnikiem sakramentów. Przez nie chce ułatwić ludziom kontakt ze sobą - ale nie zamyka przed samym sobą innych możliwości. Jeśli jednak przed nami zostały otwarte proste i sprawdzone, sakramentalne drogi ku Bogu, czy warto szukać własnych ścieżek? Nie warto. A na pewno warto pomagać innym sakramentalne drogi odnajdywać. Na tym przekonaniu opiera się zresztą misyjne posłannictwo Kościoła.
A jeśli ktoś sam rezygnuje z drogi sakramentalnej? Znam wielu takich - czy to odrzucających sakramentalną pokutę, czy nie doceniających (delikatnie mówię) Eucharystii, czy lekceważących sakramentalną wagę małżeństwa. Cóż, myślę, że ryzykują o wiele bardziej, niż ktoś wybierający drogę na skróty przez nieznany sobie kraj.
Elu
Spróbuj jeszcze rozwikłać jeden problem mojego syna.
Mianowicie kwestia róznych wyznań. On nieraz ma dylemat ,która wiara jest słuszna ( w chrześcijaństwie jest też wiele odłamów )Prymitywne to pytanie , ale rzeczowe. tzn.czy ludzie innych wyznań ,którzy żyją zgodnie z ich wyznaniem , nie trafią do Boga. Co z tymi ludzmi po śmierci ? Ilu jest Bogów ???
Beatko, pozwól, że odpowiem na szybko i na skróty fragmentem ulubionej książki.
fragm.książki:
"...Abdaraman wybucha płaczem i jego ciało miota się i kurczy.
Ten jego płacz, to całe przedstawienie: doprawdy cały zanosi się od płaczu; łzy po zroszeniu buzi, spływają mu po piersiach i po brzuszku.
Teraz ja milczę. Muszę chwilę poczekać, aż się uspokoi. Ściskam mu mocno rękę na znak przyjaźni.
- Powiedz, Abdaraman, dlaczego tak płaczesz?
- Bracie Karolu, płaczę, ponieważ ty nie chcesz zostać muzułmaninem.
- Och - wykrzykuję - a dlaczego to miałbym zostać muzułmaninem? Abdaraman, ja jestem chrześcijaninem i wierzę w Jezusa. Modlę się do Boga, który stworzył niebo i ziemię, a także i ciebie, i nasze modlitwy wznoszą się do tego samego Boga, gdyż jest tylko jeden Bóg. A mój Bóg jest także i twoim Bogiem. To on nas stworzył, to On nas żywi i kocha. Jeśli będziesz wypełniał swoje obowiązki, nie będziesz kradł, nie będziesz zabijał, nie będziesz kłamał, jeśli będziesz szedł za głosem twojego sumienia, pójdziesz do raju; i będzie to ten sam raj, do którego i ja wejdę, jeśli będę wypełniał to, co Bóg mi poleca. No, nie płacz już.
- Nie, nie - krzyczy Abdaraman - jeśli nie zostaniesz muzułmaninem, pójdziesz do piekła jak wszyscy chrześcijanie.
- Och, to ci się udało, Abdaraman! A któż ci to powiedział, że pójdę do piekła, jeśli nie zostanę muzułmaninem?
- To Taleb (nauczyciel w szkole muzułmańskiej - przyp.) powiedział mi, że wszyscy chrześcijanie idą do piekła; a ja nie chcę, abyś ty poszedł do piekła..."
W odpowiedzi na : Re: Wiara w Boga-brak praktyki koscielnej. wyslane przez Beata-za dnia 2006-04-06 10:11:06:
: Tylko cały czas powątpiewa w insytucję kościelną , przykazania kościelne - które według niego są tylko wymysłem ludzi. I tu sedno problemu.
>>Chłopiec jest w okresie dojrzewania, więc przeżywa typową w takiej sytuacji negację autorytetów, rozwija krytycyzm i buntuje się przeciw schematom. Ciesz się, że masz myślące dziecko zwłaszcza, iż jest dużo racji w tym, co mówi.
A1
Rozkręciłam w domu temat.Zaczęłam spokojnie z Synem rozmawiać na tematy wiary. On jest dość otwarty i chętnie rozmawia.
I wczoraj wieczorem zauważyłam - sam od siebie zaczął czytać Pismo Św. ( Stary i Nowy Testament ),które mamy w domu parę lat.
Cieszy mnie to ogromnie. Elu gdy mu podałam Twój wpis o ustanowieniu kościoła - widziałam po jego minie ,że zrobiło mu się głupio,że tego nie wiedział.
Na Boże Narodzenie był film "Św.Piotr" i tam była taka scena: św. Piotr siedzi na wygodnym krześle gdzieś, poza Rzymem, i przyjeżdża Marek, i mówi, że wzywają go do Rzymu. Potem jest scena jak św.Piotr, wieczorem, modli się do Jezusa "Jezu, gdzie Ty mnie wysyłasz? Czy Ty wiesz, co to znaczy być starym???"
- chwila refleksji św. Piotra... upada na kolana -
"Panie wybacz...jaki ja jestem głupi."
-----------------------------------------Jezu, czy Ty wiesz co to znaczy być kobietą???......
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum