Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2006-07-14, 21:15 Kiedy naprawdę jest koniec...
Wyslane przez: ania belgia
Email:
Ostatnio na forum pojawiło się sporo wątków obwieszczających koniec małżeństwa po trwającej krócej lub dłużej separacji, kiedy okazało się, że on/ona ma kogoś.
Kochani - nie wpadajcie jeszcze w rozpacz, nie poddawajcie się. Wasi małżonkowie zachłystują się teraz wolnością, szukają czegoś na siłę, kogoś, kto im Was zastąpi. Po jakimś czasie okaże się, że te z pozoru szczęśliwe związki sypią się, brakuje w nich szczęścia i miłości. Nie da się znaleźć nikogo w innej osobie, nie ma osób idealnych - ta prawda dotrze także do Waszych mężów i żon.
Będą wtedy bardzo poranieni, zagubieni, często niezdolni do wybaczenia sobie, przekonani, że nie są godni Waszej miłości...
Tu zacznie się Wasza Droga Krzyżowa, musicie być świadomi, że pojednanie i odbudowa to bardzo trudne zadanie. Nie da się machnęciem czarodziejskiej różdżki wrócić do czasów przedkryzysowych, nie da się wymazać wspomnień. Musicie już teraz wiedzieć, że to wcale nie koniec, to dopiero początek Drogi.Będziecie na niej nie raz upadać, nie raz będzie się wydawało, że to naprawdę już koniec, pamiętajcie o jednym - na tej drodze nie jesteście sami - są z Wami Syn i Matka, proście Ich o pomoc i nie zapominajcie, że Droga nie kończy się Ukrzyżowaniem tylko Zmartwychwstaniem
Masz rację Aniu, odbudowa to bardzo trudne zadanie, ale każdy kto chociaż spróbuje wie, ze warto było sie trudzić. w moim małżeństwie znowu nastąpił regres i o ile w pierwszym momencie zareagowałam zwątpieniem teraz widzę, że i to było nam potrzebne.
Pozdrawiam serdecznie CA
to co powiedziałaś jest mądre, ale madrość sprawdza sie w stanach równowagi psychicznej; jak ją chociaż w części odzyskać, jak działać aby czegoś nie popsuć w warunkach permanentnego stresu i rozpaczy?
Orlando:)
Czytałam Twoje posty, później pozwolę sobie na kilka refleksji.
Póki co wydaje mi się, że najlepiej zacząć od zamknięcia buzi - łatwo powiedzieć o jedno słowo za dużo. Potem warto udać się do jakiegoś sensownego księdza, porozmawiać, zamówić Mszę i próbować się modlić - nie o powrót, ale o uzdrowienie wewnętrzne siebie. Tak naprawdę, to w początkowej fazie warto robić "NIC", wyłączyć telefon, nie pisać, nie dzwonić, zająć się jedynie swoim wnętrzem.
Lepiej siedzieć biernie niż narozrabiać
Kiedy naprawdę jest koniec?
Myślę sobie o moim małżeństwie: to już dziewiąty rok. Poznaliśmy się jako piętnastolatki. Trójka dzieci (pierwsze zmarło zanim mogliśmy je uściskać). Teraz rośnie nam wspaniała dziewczynka i rezolutny chłopczyk.
Każdego dnia patrzę na mojego ukochanego, na jego walkę z potężną chorobą.
I choć przez tyle lat masa rzeczy się zmieniła, nasza miłość wydoroślała ( choć nigdy do końca,)to jednak najważniejsze pozostało niezmienne: to jest ten JEDYNY.
Czy gdyby teraz on odszedł coś by się skończyło?
Nie zdradził mnie, nie zostawił mnie dla innej (wiem,że to znacznie trudniejsze), ale w każdej chwili może go zabraknąć. Co więcej, każdy ze szczęśliwych małżonków może w dowolnej chwili zamienić się w istotę niezdolną do samodzielnego życia. Czy gdybym musiała do końca dni opiekować się sparaliżowanym mężem,to COŚ by się skończyło, czy COŚ by trwało?
Więc dla mnie jest to bardzo proste. Nie wyobrażam sobie innego na miejscu mego męża. Nie ważne czy byłaby to zdrada, choroba, śmierć. Wiem,że Bóg nad nami czuwa. Zawieżyliśmy Mu od dawna nasze życie, od zawsze.Jest z nami. Czujemy Jego obecność każdego dnia. Czujemy kiedy raduje się z nami i kiedy z nami płacze.
Znam się na psychologii i wiem,że można wytrwać, można się podźwignąć, można naprawić, można przetrzymać.
Czytam Was od jakiegoś czasu. Od miesiąca jestem w separacji, wierzę ciagle i mam nadzieję... Ale to jest tak oczywiste - młodsza kobieta, kobieta jego życia, a mnie nigdy nie kochał... Nie wiem, co zrobić ze świadomością, że mój mąż złożył przysięgę przed Bogiem... fałszywie... Czy jest moim mężem, czy mogę się naprzykrzać Najmocniejszemu, jeśli tylko ja mówiłam wtedy prawdę?
Dzięki..
za świadectwa wierności Bogu.
Pan Bóg-Stworzyciel - właściciel naszego życia. Właściciel wszystkiego, naszych myśli i przeżyć. Właściciel, najlepszy i uczciwy, wierny.
Trzeba tylko spotkać się z Nim jak z najlepszym przyjacielem. Jak?
Tam, gdzie On jest. W Jego Domu na tej ziemi, czyli Kościele lub w Jego Domu w nas, czyli w skrytości serca - w głębi i ciszy.
Potrzebny jest tylko czas, czas na spotkanie z Tym Przyjacielem, w dodatku najlepszym Ojcem. Czas dla Boga-Ojca, normalnie tak jak dla kolegi, koleżanki, matki, dziecka, przyjaciół, kina, teatru, pracy, sprzątania, prania, gotowania, płukania, oglądania, spacerowania, odwiedzania, czytania, spania, "forumowania"..
czas dla Niego, Ojca.
Ania rozpoczęła dobry temat. Ja dziś przypadkowo znalazłem wypowiedź Świętego Augustyna – „twierdzi, że odpuścić grzechy grzesznikowi jest czymś więcej, niż stworzyć niebo i ziemię. Żeby odpuścić jeden jedyny grzech potrzebna jest cała wszechmoc Boga”
Teraz widać jak ciężko wybaczyć zdradę, opuszczenie itd.
No Aniu jak zwykle masz racje. Dystans i spokoj daja wiele. Dawno mnie tu nie bylo, ale zeczywiscie troche sie ostatnio uspokoilem. Ograniczylem kontakty z zona nie wydzwaniam nie upokarzam sie. zaczalem "wychodzic" na miasto, spotykac sie z ludzmi.
Moze troche na sile ale staram sie uciekac przed "zlymi myslami". Odbudowalem poczucie wlasnej wartosci, odkrylem zycie duchowe. Zaczalem studia podyplomowe , uprawiam sport.
Nadal o niej/o nas mysle intensywnie (max 4-5 godzin snu ;-( ) ale mam w sobie jakas nowa sile. Ufam ze to musi rozwiazac sie pozytywnie. Wlasciwie patrzac na sytuacje z boku "zawsze wygrywam". BO jesli po skonczeniu kontraktu wroci i zdecyduje sie na odbudowe zwiazku to oznacza ze naprawde jej zalezy i to bedzie ta "prawdziwa" wygrana (jak by na to nie patrzyc jednak ja kocham ;-( ). Jesli jednak stwierdzi ze to nie ma sensu ze w nowym zwiazku jest jej lepiej to trudno, moze po prostu trafilem na "zla kobiete" ktora nie zrozumiala tego co powiedziala przed oltarzem albo powiedziala to bo "tak wypadalo" a szukala czegos wg niej "lepszego" i moze lepiej ze wyszlo to teraz niz zanim pojawily sie dzieci. Trudno, pocierpie z 1,5 roku co prawda wtedy do konca zycia nie bede juz w zwiazku sakramentalnym wiec to byla by ta gorsza opcja ale tez w jakis sposob "wygrana" przynajmniej mam szanse jakos "ulozyc" sobie jeszcze zycie.
W kazdym razie widze ze cos jej zaczyna "nie grac" zaczyna przysylac sms-y z dziwnymi pytaniami, podejrzewa mnie o "gre". Planujemy wspolny wyjazd na narty na swieta w rejony gdzie sie poznalismy ,bardzo mi na nim zalezy jej niby tez ale chyba bardziej na samych nartach. Modle sie w kazdym razie do Judy Tadeusza codziennie i wierze ze kryzysy sie zdarzaja, a prawdziwa milosc zwycieza wszystko.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum