Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Właśnie rozmawiałam z mężem przez telefon. Prawie dwie godziny... Wczoraj powiedziałam mu o tym forum, dałam namiary. Przeczytał, co do tej pory napisałam i wiem, że przeczyta, co jeszcze napiszę... Już mi nawet wszystko jedno, co sobie pomyśli, bo gorzej już pomyśleć nie może... Prawdę mówiąc to ja się bardzo boję... Boję się przyszłości i tego, że historia może się powtórzyć. A z drugiej strony wiem, że chcę to zmienić...
Nie wiem, może to wszystko było potrzebne, aby uświadomić sobie, co jest naprawdę ważne...
[ Dodano: 2007-03-17, 20:54 ]
Najtrudniej być szczerym wobec siebie...
Mąż mi powiedział, że nasza koleżanka była bardzo zaskoczona moją `nagłą` zmianą i chęcią powrotu do męża. Nie wiem czy te miesiące bardzo bolesnych doświadczeń i wielu przemyśleń można nazwać nagłą przemianą... To nie jest tak, że osoba zdradzająca nie cierpi. To bardzo boli...
W moim przypadku była to jakaś chęć zniszczenia tego, co mam... Nie potrafiłam jednak się zatrzymać. nie wiem dlaczego...
Zdrada nie zaczyna się w momencie pójścia z kimś do łóżka. To zaczyna się wcześniej, niezauważalnie. Teraz zadaję sobie pytanie, co zyskałam...
Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Nie było lekko. Najpierw mieszkaliśmy z teściami. Potem w kawalerce. Niełatwo o pracę... Chcieliśmy mieć choć trochę większe mieszkanie, żeby chociaż dziecko miało swój pokój... Pamiętam jak urządzaliśmy to nasze małe mieszkanko...Jak cieszyliśmy się z każdego drobiazgu, który kupiliśmy. To było nasze. Wspólne. Pamiętam nasze wspólne wycieczki, wyjazdy...
Nie minęło wiele czasu. Mieszkaliśmy w domu (nie własny, ale przynajmniej było nas stać na wynajęcie), kupiliśmy samochód, o jakim wcześniej mogliśmy tylko pomarzyć...
W tym samym czasie wszystko się zaczęło psuć... A może trochę wcześniej..? Tylko, że wtedy tego nie dostrzegliśmy, bo były inne problemy...
Zaczęło się tak, że umówiłam się z kimś na kawę. Na kawie się skończyło. Mąż o tym wiedział. Wierzył, że to tylko znajomość.
Ale pojawili się inni mężczyźni. Z innym też wyszłam na piwo, i znowu, tylko na piwie się skończyło. Ale to był początek lawiny...
Kolega z pracy zaprosił mnie po pracy do siebie. Na kawie się nie skończyło. Za to skończyła się znajomość z kolegą z pracy.
Ale świat na pracy się nie kończy. Poznałam znowu kogoś. Człowieka, który przeżywał problemy w swoim 15-letnim małżeństwie. Nie znałam jego żony, ale dostrzegłam w tym okazję do zniszczenia jej angażując się w ten romans. Oboje bardzo cierpieliśmy, ale nie umieliśmy tego zakończyć. Rozmawialiśmy o wyrzutach sumienia, poczuciu winy... Spotykaliśmy się na kilkanaście minut, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Czasami mówiliśmy w naszych domach, że pracujemy na noce i wtedy spotykaliśmy się w hotelu. Pamiętam, że raz spędziliśmy cały dzień. Zwiedzaliśmy piękne miejsca... I wtedy pomyślałam sobie, że chciałabym tu być ze swoim mężem... Nie umiałam się cieszyć, że byłam w tym pięknym miejscu z kochankiem, a nie z mężem...
Wreszcie powiedziałam mężowi, że to koniec, że nie chcę z nim mieszkać i ma się wyprowadzać. Niewiele pamiętam z tego, co się potem działo.
Do urlopu miałam 2 tygodnie. Mieliśmy wtedy jechać do Polski. Mąż miał tam zostać, a ja spędzić kilka tygodni z dzieckiem i potem wróć do domu. Zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że zobaczą mnie dopiero po urlopie. Poszłam do lekarza po zwolnienie i leki. Zwolnienie dał. Leków nie. U lekarza rozpłakałam się. Ten wziął mnie za rękę i pocieszał.
Nie wiem jak ja przetrwałam ten czas. R. (kochanek) powiedział swojej żonie, że odchodzi. Złożył o separację i się wyprowadził od żony. Był to jednak między nami koniec. Nie wiem jak się jego życie potoczyło. Wiem tylko, że jego żona chciała się ze mną spotkać. Podobno chciała mnie po prostu zobaczyć. Dla mnie to była ostatnia osoba, którą chciałam spotkać.
Pamiętam też, że w tym bardzo trudnym czasie, kiedy ja już podjęłam decyzję o odejściu od męża, ale jeszcze mieszkaliśmy razem, był moment, który dał mi wiele do myślenia. Pojechaliśmy na zakupy. W drodze powrotnej wyprzedzaliśmy samochód pocztowy. Przypomnieliśmy sobie, że nas syn, kiedy widzi taki samochód, to mówi, że listonosz Pat jedzie (to taka bajka dla dzieci). Zaczęliśmy się śmiać i jakiś czas się ścigaliśmy. Właśnie wtedy pomyślałam sobie, że przecież z moim mężem czuję się tak swobodnie, możemy o wielu rzeczach porozmawiać. Tego nie doświadczyłam z R.
W Polsce trochę odzyskałam równowagę. Potem wróciłam do pustego domu. Na początku to nawet cieszyłam się z tej `wolności`. Ale zaczęło mi czegoś brakować. Jeszcze nie wiedziełąm czego, bo poznałam kogoś innego. S. był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem i bardzo mu zależało na związku, więc po tygodniu znajomości zaproponował wspólne wynajęcie mieszkania. Ale że to ja jestem osobą, która stawia warunki, znajomość ta trwała tylko 3 tygodnie. Wtedy zrozumiałam, że to nie tędy droga; że nie będę szczęśliwsza z kimś innym; że to tylko złudzenie. Istotną rolę w tym odgrywał fakt, że wiedziałam, że S. porzucił swoją dziewczynę, a jej bardzo na nim zależało. Nie zależało mi na S. Zależało mi na tym, by jej udowodnić, że to ja będę miała jej faceta.
Wtedy też zaczęłam sobie uświadamiać, że mój mąż bardzo cierpi. Pisał sms-y, że kocha, że mu ciężko, że ma nadzieję, że wszystko się ułoży. Ja żadko odpisywałam. Miałam wyrzuty sumienia. Nie chciałam rozdrapywać ran. Mówiłam, że potrzebuję czasu, samotności, przemyślenia, że jeszcze nie teraz, że nie wiem czego chcę...
Wreszcie zrozumiałam, że to nie tak. Szukałam szczęścia, a wracam codziennie do pustego domu. Co wieczór zaglądam do pokoju dziecka, pełnego zabawek, i pytam się siebie, dlaczego muszę być sama, dlaczego dziecko musi być tak daleko, dlaczego mąż musi tak cierpieć...
[ Dodano: 2007-03-17, 20:57 ]
I jeszcze jedno. Wiem, że mój mąż to przeczyta. Wiem, że to niewiele, ale chciałam powiedzieć, że przepraszam...
Ostatnio zmieniony przez anna30 2007-05-02, 09:24, w całości zmieniany 5 razy
Mąż Zosi [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-18, 18:32
Anna
Przepraszam to bardzo wiele
pozdrawiam was
Ola2 [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-18, 18:47
Ann, chciałabym Ci bardzo podziękować za to, że miałaś odwagę to wszystko opisać. Jestem tą, którą zdradził mąż.
Te słowa bardzo mnie poruszyły:
"To nie jest tak, że osoba zdradzająca nie cierpi. To bardzo boli...
W moim przypadku była to jakaś chęć zniszczenia tego, co mam... Nie potrafiłam jednak się zatrzymać. nie wiem dlaczego... "
Wiedziałam, że to nie jest tak, że osoba, która zdradzi, nie cierpi. Ale to, co napisałaś dowodzi, że często nawet jeśli, już wie, że niszczy rodzinę i doznaje cierpienia (a wcale nowego szczęścia nie buduje) brnie dalej, nie potrafiąc się zatrzymać, tak jakby sama siebie karała, za to, że źle postępuje. Taka spirala nakręcająca się i nakręcająca.
Jeżli Twój mąż rzeczywiście wejdzie na to forum, chciałabym, żeby przeczytał również moje słowa: dobrze, że zatrzymałaś tę cholerną spiralę.
Mężu Ann, spróbuj wybaczyć. Nie piszę, wybacz jej od razu, ale chociaż spróbuj. Wycierpiałeś okropnie dużo, byłeś kochającym, cierpliwym mężem... nie zmieniaj się. Pozostań takim. Ty nie musisz się zmieniać. Ty tylko pozostań sobą.
Pozdrawiam i życzę dużo słońca
anna30 [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-18, 19:08
Dzięki za Wasze słowa. Wiem, że mężowi będzie bardzo ciężko przebaczyć... Mam nadzieję, że to, co przeczyta, pomoże mu jakoś... Czy będzie umiał zaufać... Jak to jest z tym zaufaniem? Czy on w ogóle jeszcze mi zaufa? Czy ja mam prawo tego zaufania oczekiwać od niego?
Chciałabym w moim małżeństwie odnaleźć to, czego szukałam w tamtych innych relacjach, a to wymaga bardzo szczerej rozmowy. Znamy sie 11 lat, ponad 6 lat jesteśmy małżeństwem i nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawialiśmy tak naprawdę szczerze, tzn. czy ja byłam tak do końca szczera, najpierw wobec siebie, potem wobec niego...
[ Dodano: 2007-03-18, 18:17 ]
Ola2 - Tak, masz rację, to jest karanie siebie. Po prostu jest ci wszystko jedno, co robisz i jakie będą tego konsekwencje. Poza tym chce się zapomnieć o tym, co tak boli... Wiesz, że jedynym rozwiązaniem jest po prostu radykalna zmiana postępowania, ale nie masz siły... Nie wiem, po prostu musi się coś wydarzyć, by zawrócić. Ja zobaczyłąm bezsens tego, co robię. Tak bardzo mi brakowało normalności w życiu codziennym i zwykłego dzielenia się radościami i smutkami. Ostatni miesiąc spędziłam na czytaniu tego, co inni pisali, na przemyśleniach, ma próbie zrozumienia tego, czego tak naprawdę w życiu chcę...
Ola2 [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-18, 20:55
"Ostatni miesiąc spędziłam na czytaniu tego, co inni pisali, na przemyśleniach, ma próbie zrozumienia tego, czego tak naprawdę w życiu chcę..."
A ja mam ogromną nadzieję, Aniu, że Twoje intencje są czyste. Że to nie jest tylko chwilowa refleksja, ale rzeczywiście głęboka skrucha. Bo jeśli byłaby to tylko "chwilowa słabość", to o żadnej odbudowie zaufania nie może być mowy.
Myślisz przez miesiąc o powrocie do rodziny, a skąd u diaska Twój mąż może być pewien szczerości z Twojej strony? Ile czasu zajęło Ci psucie tego związku? No to pomyśl sobie, że teraz conajmniej tyle musi Ci zająć odbudowanie, jak nie dłużej.
Nie skrzywdź męża po raz kolejny. Powiedziałaś sobie stop, więc trzymaj się tego. Jeśli teraz zawiedziesz męża, prawdopodobnie będzie mu później jeszcze trudniej podnieść się z tego poniżenia.
Nie zmienię swojego zdania (mężu, spróbuj przebaczyć swej żonie), dodając, jeśli Twoje intencje rzeczywiście są szczere, a nie wynikają z chwilowego nastroju.
Pozdrawiam
weronika [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-19, 07:06
Anna 30,oj,jak bardzo skrzywdziłaś męża,aż tyle razy...................straszna krzywda.
Módl się i proś boga o przebaczenie,jak będziesz szczera,i z całego serca będziesz chciała uczciwie wszystko naprawić,to bóg Ci pomoże.Nie ukrywa,że bardzo mnie przeraziła Twoja opowieść,skąd w Tobie tyle złości,nienawiści,skrzywdziłaś,oprócz męża tyle niewinnych osób,za co,za to tylko,że miałaś taką ochotę,taki kaprys,proś o przebaczenie,kobieto.
wabona [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-19, 07:12
Aniu, nie wiem, czy szczera rozmowa będzie odpowiednim rozwiązaniem, no chyba, że mąż jest na nią przygotowany. Bo to będzie bardzo bolesna rozmowa. Może najpierw czyny, uśmiech, czułe gesty... Bo taka rozmowa to może za duża dawka bólu jak na jeden raz. Ale jeśli tak zdecydowałaś, to trzymam kciuki. Bądź silna. Powodzenia.
roki [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-19, 15:12
Jeżeli to naprawdę będzie wszystko i jest takie szczere jak mówisz to myślę jest możliwe abyscie znaleźli porozumie nie ale tak jak ktoś tu wcześniej powiedział naprawdę szczere a nie tylko chwilowa słabość w odbudowie związku. A co do powrotu zaufania to daleka iżmudna droga. O wiele ciężej jest odbudować zaufanie po skrzywdzeniu kogoś niż zbudowanie zaufania na początku waszej znajomości ale jak sie wam uda to wyjdziecie z tego o wiele silniejsi.
Zosia [Usunięty]
Wysłany: 2007-03-19, 22:10
Roki, dostałam na priva wiadomość od Ciebie. Chciałam odpowiedzieć ale nie mogę, masz wyłączone odbieranie wiadomości prywatnych. Jak włączysz to daj znać a ja prześlę moją wiadomość.
Pozdrawiam.
[ Dodano: 2007-03-19, 22:24 ]
A jeszcze jedno. Anna 30, spaprałaś życie sobie i swojej rodzinie ale masz ogromną szansę to naprawić. Odzyskujesz wiarę w to co dobre, piękne. Nie pozwól aby szatan znowu zawładnął Twoją duszą. Jesteś piękną kobietą, która zbłądziła( zresztą tak jak ja) ale teraz ratuj to co się da. Z całej siły, z głębi duszy - walcz o swoje szczęście u boku ukochanego męża. Pisz do niego, rozmawiaj z nim.
A słowa przepraszam są najpiękniejsze i jakże ważne.
Bądź silna i oby Bóg dodał Wam sił do przetrwania tego wszystkiego RAZEM.
Pozdrawiam.
[ Dodano: 2007-03-21, 09:18 ]
Roki
nadal nie mogę ci nic wysłać na priva. Mój mąż próbował ze swojego profilu i ten sam efekt. Sprawdź jeszcze raz albo skontaktuj się z administratorem.
pozdrawiam
anna30 [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-05, 22:36
Wiem, że swoimi wypowiedziami i świadectwem uraziłam pewne osoby. Wypowiedzi tamte usunęłam, nie będę również komentowała cudzych wątków. Dlatego piszę tutaj. Piszę, bo może są ludzie, którym to pomoże, a może kogoś przed czymś ustrzeże... Choć były głosy, że nie jest to budujące. Jeśli tak, proszę o zdjęcie moich postów z forum.
Jesteśmy z mężem razem. I jest tak, jak było kiedyś - po prostu zwyczajnie. Dni są podobne do siebie, mnóstwo obowiązków i pracy, dziecko... I chyba za tym tęskniłam przez całe te miesiące samotności.
Wciąż się zastanawiam, czego szukałam, ale nie znajduję odpowiedzi. I to pytanie mnie dręczy i chcę znaleźć na nie odpowiedź...
Po rozstaniu z mężem, pragnęłam swego rodzaju samotności, ale nie mogłam znieść ciszy i zagłuszałam ją. Potem, kiedy obecność innych ludzi zaczęła mi ciążyć, zerwałam wszystkie te "znajomości" i zatopiłam się w ciszy. Ale odpowiedzi nie znalazłam. Choć w pewnym sensie czuję to, nie umiem tego jednak nazwać.
"Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość."
elzd1 [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-06, 00:29
Nie wiem dlaczego miałaby kogoś urazić co napisałaś na forum.
Raczej należy podziwiać Cię za szczerość, za przyznanie się do błędu, do tego co zrobiłaś. I za podanie mężowi adresu tej strony.
Myślę, że każdy wyciągnie jakieś wnioski w Twojej historii. My - że niekoniecznie zdrada to lekkie życie bez przeszłości. Nasi małzonkowie - że czasem warto zastanowić się nad wartościami jakimi należy się kierować. Może ktoś zrozumie, że nie jest łatwo zastąpić jednego człowieka drugim, przekreślić wspólne lata?
Może ktoś również zatrzyma się na drodze, na którą chciałby wejśc, by układać życie na nowo. Może zajrzy jakiś człowiek który dopiero planuje małzeństwo - na pewno Twoje słowa zostaną w pamięci.
Każdy jakieś wnioski może wyciągnąć.
Tak ładnie pisałaś o Waszych początkach - wiele razy i tymi wspomnieniami się podpieram, gdy dopada mnie złość ma męża.
Nie znalazłaś szczęścia szukając go poza małżenstwem.
To jest wskazówka dla innych - może Twoje słowa zapobiegną ropzpadowi kolejnego małżestwa.
Życzę Wam by następne lata były szczęsliwe i zgodne. A wspomnienia złych chwil uległy zatarciu i nie stanowiły bariery między Wami.
Życzę dalszej drogi w miłości i wzajemnym zrozumieniu.
Z Bogiem oczywiście, bo On stanowi najważniejszy cel w naszym ludzkim życiu.
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-06, 11:29
Anna 30.Wiesz...........nie sztuką jest zgrzeszyć,zdradzić,ukraść,obmówić kogos.
Sztuką jest mieć odwagę,dojrzeć do tej odwagi powiedzieć publicznie,innemu człowiekowi,Bogu o swoich wadach charakteru.
Sztuką jest i determinacja do naprawy.... upaść i w upadku znależść siłe do podnoszenia się i do gotowości naprawy.
Nie wszystko da się naprawic......nie wróci czas z przed zdrady i skakania do łóżka napotkanym facetom,nie mozna wrócić histori.......nie mozna zdjąć bólu tym kobietom dla których byłas powodem bólu.....
Ale Ty wyraziłaś gotowość naprawy,gotowość zadośćuczynienia,.
Rozpoznałas swoje wady,nazwałaś je po imieniu i chcesz życ dalej mając je w pamięci ale nie żyjąc nimi.
Trzeba mocno upaść,mocno uderzyć w dno głową aby się ocknać w taki stanie duchowym,w gotowości do zadośćuczynienia.......
Nie będziesz juz nigdy tym "zielonym ogórkiem,pozostaniesz kwaszonym ogórkiem" ale kwaszony tez może byc zdrowy,smaczny i dawać wiele tym którzy zdecyduja się z Toba być.
Mam głębokie przekonanie że Twój maż -jak to czytał-popłakał sobie...........
JESTEŚ ŚWIADECTWEM DLA TYCH WSZYSTKICH ZDRADZONYCH.Każdy ze "zdradzaczy" może sięgnać "swojego dna" i otrząsnąc się ze zła które czyni.
Sądzę że Twoje świadectwo przydało by się na innych forach propagujacych zdradę,wolność małżeńską,skoki w bok.
Dałaś świadectwo że zdradzający nie tylko zadaje ból......ale i sam bardzo cierpi,o ile tylko obudzi w sobie człowieka..............
Przed Toba i Twoim meżem wielka droga,trudna droga.Jemu potrzebne jest wiele sił do wybaczenia,do przyjecia żony jak "ojciec syna marnotrawnego".Wytrwałości i Pogody Ducha dla Was obojga......................
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-06, 11:40
Cytat:
I jeszcze jedno. Wiem, że mój mąż to przeczyta. Wiem, że to niewiele, ale chciałam powiedzieć, że przepraszam...
Anna30 ja nie usłyszałem przepraszam - usłyszałem natomiast, że to moja wina....
anna30 [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-06, 12:05
Ja też na początku obwiniałam męża. Ktoś przecież musiał być winny...
Kryzys jednak nie zaczyna się w momencie zdrady, ale gdzieś znacznie wcześniej. I nie dokonuje się on w jednym momencie, ale narasta latami, niezauważony...
I nie mówiłabym o winie za kryzys, ale o odpowiedzialności za niego.
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-05-06, 12:26
Wydaje mi się Anno30, że zrzucanie odpowiedzialności za kryzys na współmałżonka jest w większości przypadków nieporozumieniem, próbą usprawiedliwienia siebie.
To, że kryzys zaczyna sie znacznie wcześniej to prawda, tylko że w większości przypadków opisywanych na forum, osoba która w nim tkwi stara sie to przed małżonkiem ukryć, potem szuka najprostszego rozwiązania a najczęściej są to inne ramiona, alkohol, oziębłość.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum