Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Zawód, zdrada i miłość pomimo...
Autor Wiadomość
Julka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 12:09   

Mikuleńko

okropnie mi przykro to czytać...
To straszne, co usłyszałaś... Nie wiem co Ci napisać.
Ja w którymś momencie pomyślałam sobie: kochana, po ludzku tu juz nic się nie da zrobić, musisz czekać, modlic się i liczyć na cud...
I wiesz u mnie ten cud się zdarzył, chociaż czasami boję się jeszcze tak do końca w niego uwierzyć niestety. Nie sądziłam, że to będzie takie trudne, bo myśli wracają chciane czy nie... Same nagle się pojawiąją niewiadomoskąd...
Ale mam nadzieję, że to co się dzieje to nie miły sen i że tak juz zostanie (przynajmniej tak). Tobie też tego cudu bardzo mocno życzę.
Ściskam Cię cieplutko
 
     
MichalG
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 13:06   

Mikula,

Przykro mi, że tak się stało… Że rozpada się Twoje małżeństwo, że ludzie, którzy tak się kochali, gdzieś to zagubili i teraz relacje między nimi są tak pełne złych emocji… Że to się sypie w gruz. Powiem Ci, ze liczyłem, że on wróci…
Przykro…

Musisz się teraz trzymać. Musisz być silna. Musisz sama sobie odpowiedzieć, do czego chcesz dążyć.

Ja znalazłem sobie coś takiego – chcę być szczęśliwy. I będę robił wszystko, aby do tego dojść. Nie wiem, czy będzie to szczęście z żoną. Bo wciąż nie wiem, czy będę potrafił być z Nią szczęśliwy. Chciałbym, ale na razie się boję. Oczywiście nie wiem również, czy bez żony będę potrafił znaleźć szczęście…
Ale bycie szczęśliwym jest dla mnie priorytetem.

Znajdź też sobie taki cel, do którego chcesz dążyć.

I trzymaj się.

Oczywiście cuda się zdarzają. I nadal w to wierzę. Mimo, że niestety już raz za bardzo w to uwierzyłem i za szybko „uchwyciłem się”, że właśnie zdarzył się cud. Beata powiedziała „Wróć do domu. Chcę tego, jestem tego pewna, możesz mi zaufać”. Uwierzyłem (i Jej, i w cud), wróciłem… po dwóch tygodniach odkryłem, że cud trwał 2 dni… Potem znów mnie okłamywała.
Dlatego ja nie bardzo umiem czekać na kolejny cud. Dlatego ja boję się kolejnej nadziei. Dlatego bronię się przed tym.

Ale moje wewnętrzne przekonanie, że mam prawo do szczęścia jest tak silne, że pozwala mi rano wstać z uśmiechem, pożartować ze znajomymi, zająć się dziećmi, porozmawiać z żoną. Przeżyć z godnością kolejny dzień.

I tak trochę czekając „na coś”, trochę będąc w zawieszeniu myślę, zastanawiam się, wsłuchuję się, obserwuję. I zadaję sobie pytanie „co dalej”. I wciąż szukam odpowiedzi.
Ale nie jest to szukanie z poczuciem strachu, bólu, zagubienia. Szukam, bo wiem, co chcę osiągnąć. Nie wiem jeszcze tylko „jak”.

Pozdrawiam,
 
     
Mikula
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 13:27   

Julka, ja też dzisiaj tak pomyslałam : Zrobiłaś już wszystko, co mogłaś. Odpuść. Przestań. Żyj.
Trzeba czasu, wiem. Potrzebuję czasu, by zacząć znowu oddychać.

Michał, ja wiem czego chcę. Powiedziałam nawet o tym dzisiaj mężowi. Moje marzenia się nie zmieniły -pragnę ciepłego domu, rodziny. Nie mam domu od wielu miesięcy. Mam pustelnię, siedzę zamknięta jak księżniczka i czekam. Nie muszę nawet gotować -bo dla kogo. Rycerz podjeżdża swoim podrasowanym cackiem o 21/22, kładzie się przed telewizorem i zasypia. Rano nie ma czasu na sniadanie -lepsza szybka kawka z kimś z firmy...To jest okrutna prawda, przestaję się łudzić. A ja chcę DOMU. Dla siebie, dla swojego dziecka. Zasługuję na to, teraz to wiem. I będę to mieć. Może sama, może z jakimś człowiekiem, którego Bóg mi ześle. To będzie mój cel.
 
     
Ewcia
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 13:28   

ku pokrzepieniu serc - chciałam zacytować znaleziony w necie fragment nt. nierozerwalności małżeństwa:
"Jezus powiedział do swoich uczniów: Na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela".
Nie ma na świecie bliższej osoby od współmałżonka. Często jednak w codziennym życiu jest inaczej. Małżonkowie nie tworzą jedności, ale są rozdwojeni. Mąż zdradza żonę, żona jest niewierna mężowi, wzajemnie się oszukują i okłamują. Mają wprawdzie wspólny dom, załatwiają wspólne interesy, ale nie jest to małżeństwo według zamysłu Bożego. Na zewnątrz wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, wyglądają na szczęśliwych i zadowolonych, uśmiechnięci, zadbani, ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Jaki z tego możemy wyciągnąć wniosek? Jedność małżeńską od samego początku trzeba budować w oparciu o łaskę daną przez Chrystusa. I choć wielu ludzi wcale o tym nie myśli, to Jezus pomaga w sakramencie małżeństwa, ale trzeba być tego świadomym i trzeba współpracować z Jego łaską.
Nie można wykluczać Pana Boga z małżeństwa i nie można powiedzieć w żadnym momencie trwania małżeństwa: „Panie Jezu jesteśmy przecież dorośli, kochamy się, wszystko dobrze się układa, damy sobie radę sami, nie jesteś nam potrzebny”. I niestety takie myślenie małżonków chrześcijańskich jest nie tylko niewłaściwe, ale i bardzo ryzykowne.
Pan Bóg jest zawsze ludziom potrzebny, a zwłaszcza w małżeństwie i rodzinie, bo w tej wspólnocie potrzeba bardzo dużo miłości, a tylko Bóg jest jej dawcą. Bez Pana Boga nie zbudujemy w pełni komunii osób, ani nie uda się nam poskromić naszego egoizmu, który jest śmiertelnym wrogiem miłości. Gdyby małżonkowie byli tego świadomi, nie byłoby tylu małżeńskich tragedii.
Często grzeszymy dużym lenistwem i jeszcze gotowi jesteśmy je usprawiedliwiać. Jakże niesłusznie pytamy w myślach, po co nam tak często rozmawiać z Panem Bogiem, po co chodzić co tydzień do kościoła; przecież lepiej posiedzieć przed telewizorem, lepiej pojechać na wycieczkę, lepiej pochodzić w niedzielę po sklepach.
I przy takim właśnie rozumowaniu i takim lenistwie nie łudźmy się, że uda nam się wybudować solidną więź i jedność w małżeństwie i rodzinie.
Kościół wysoko stawia poprzeczkę swoim wyznawcom. Małżonkowie ślubują sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci.
I najczęściej zapominamy o tym, że małżeństwo sakramentalne trwa nie tylko wtedy, gdy wszystko się dobrze układa i małżonkowie są dla siebie atrakcyjni, ale trwa także i wtedy, gdy wstrząsają nim wielkie kryzysy i trudności, gdy w małżeństwie pojawia się choroba, a może i kalectwo.
Małżeństwo sakramentalne to nie tylko zwykła relacja pomiędzy małżonkami, ale relacja poszczególnych małżonków z Bogiem i miedzy sobą, a także z najbliższą rodziną, jaką stanowią dzieci i pozostali krewni.
Małżeństwo sakramentalne jest możliwe do zrealizowania, gdy współmałżonkowie współpracują z łaską Pana Boga. Jest natomiast niemożliwe do zrealizowania wówczas, gdy małżonkowie nie są mocno zakotwiczeni w Panu Bogu.
Zakotwiczeni w Panu Bogu to tacy, którzy regularnie się modlą, którzy regularnie przystępują do sakramentu pokuty, którzy regularnie uczestniczą we Mszy św. i jak najczęściej przystępują do Komunii św., którzy pogłębiają swoje życie wiary przez czytanie Pisma św. i czasopism religijnych, którzy mówią o Bogu w rodzinie i z tą rodziną się wspólnie modlą i nie wstydzą się swojej wiary.
Ci którzy tak naprawdę nie mają wiele wspólnego z Bogiem, to ci, którzy nie modlą się regularnie i byle jak, do spowiedzi przystępują raz, dwa razy w ciągu roku i robią to bez zastanowienia, spóźniają się na Mszę św., z uporem stoją poza Kościołem, we Mszy św. uczestniczą bez zastanowienia, których nie interesuje ani Pismo św. ani żadne religijne czasopismo.
To nie żaden fatalizm z mojej strony, ale żyją wśród nas tacy ludzie, których pragnieniem jest, by ludziom wierzącym zniszczyć wiarę i zaufanie względem Pana Boga poprzez totalne ośmieszenie, a często szydzenie z przeżyć religijnych. Chodzi im głównie o to, aby oderwać jak najwięcej osób od Pana Boga.
Jest to szatańska działalność, nierzadko bardzo intensywna!
Odebranie ludziom wiary w Boga, wcześniej czy później strasznie się na nich zemści i wyciśnie swoje piętno również na otoczeniu. Przykładem są narody siejące ateizm i obojętność religijną. Pytaniem zawsze pozostanie, do jakich rezultatów doszły po dziesiątkach lat?
Z historii dokładnie wiemy, że to człowiek dla człowieka zgotował gehennę, kiedy zaprzeczył istnieniu Pana Boga, a sam wcielił się w Jego rolę, stając się panem życia i śmierci. Miniony wiek dwudziesty dał nam wiele przykładów tego straszliwego zjawiska w postaci krwawych rewolucji i straszliwych wojen. Ale ludzie niestety, wcale tego dzisiaj nie dostrzegają, idą wciąż tą samą drogą, ulegając ideologii tych samych „izmów”, oderwanych od Dekalogu.
W każdym czasie pojawiają się nowi prorocy ateizmu, którzy robią wszystko, by zniszczyć porządek ustanowiony przez Boga. Trzeba być dzisiaj bardzo ostrożnym, gdy wchodzimy do różnych organizacji i stowarzyszeń laickich, by nie osłabić swojej wiary w Boga. Wielu katolickich małżonków, biorąc nawet bierny udział w różnych organizacjach, osłabiło swoją wiarę i przyjęło poglądy niezgodne z nauką Kościoła.
Pochylamy się nad tematem jedności małżeńskiej, ta jedność najpierw musi być z Bogiem! Poszukiwanie Pana Boga powinno mieć charakter systematyczny.
Współmałżonkowie mają często wiele trudnych, zawiłych spraw, które dotyczą dalszego trwania ich małżeństwa i rodziny.
I w takich sytuacjach, małżonkowie powinni również szukać pomocy nie tylko u ludzi, ale również i u Boga.
Małżonkowie potrafią wspólnie prowadzić różne interesy, wspólnie przyrządzać kolację, kłócić się między sobą, razem pracować, kochać się: dlaczego zatem, tak wielu nie potrafi wspólnie się modlić?
Czy to jest wstydliwe, nienormalne, niegodne człowieka?
Wspólnie można modlić się nawet wtedy, gdy jedna osoba jest bardziej wierząca, a druga ma trudności w wierze.
Gdyby małżonkowie prowadzili zawsze dialogi w obecności Pana Boga, jak wiele kryzysów małżeńskich dałoby się zażegnać.
Jest nie do przyjęcia to, aby małżonkowie chrześcijańscy nie rozmawiali ze sobą i przeżywali tak zwane ciche dni, które przeciągają się w tygodnie, a nierzadko trwają całymi miesiącami. Takiego zachowania nie można nazwać normalną sytuacją!
Urażeni, pogniewani i rozżaleni małżonkowie, kładą się na spoczynek, a rano budzą się w podobnych nastrojach.
Kościół od dwóch tysięcy lat głosi zawsze tę samą zasadę: Umiej przebaczać, nieustannie staraj się budować pokój!
I zgadzam się, że w niektórych sytuacjach może być to trudne, ale dla człowieka wierzącego zawsze jest to możliwe!
Trzeba się zatem często modlić!
Trzeba nam wszystkim wreszcie się obudzić, powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że potrzebne jest w Polsce, w naszych rodzinach odrodzenie duchowe.
Potrzebne jest większe przylgnięcie do Boga, do Ewangelii i do Kościoła, bo przy Chrystusie tkwi nasza chrześcijańska tożsamość."
Jak sobie czasem poczytałam, to mi lżej na duszy :-) może kogoś z Was ten tekst też umocni, że trzeba walczyć do końca ...
pozdrawiam serdecznie
 
     
Julka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 13:31   

Wiesz, Michale prawdę mówiąc to ja też się czuję trochę jakby w zawieszeniu, chociaż jest tak jak chciałam... Mąż się naprawdę stara...
Właściwie sama tego do końca nie rozumiem... wydawało mi się, że to będzie łatwe a wcale nie jest...
Ta cała sytuacja sprawiła, że (tak jak inne osoby o tym pisały) uniezalezniłam się od Męża. I może to nawet trochę dobrze, ale przestałam już czekać tak na Jego telefon, wyglądac oknem czy jest samochód, zastanawiać się gdzie jest jak nie ma Go w domu...
Wiem, że może niektórym się wyda, że to wszystko pozytywne zmiany, ale ja czuję oprócz tego jakąś taką dziwną obojętność...
Kocham Go nadal, ale... nie wiem jak to opisać, żeby coś się dało z tego zrozumieć...
To takie dziwne uczucie, jakby dystans do niego... Może rodzaj jakiejś kuloodpornej szyby w obawie przed następnym "strzałem", zranieniem , choć chcę bardzo wierzyc, że go nie będzie...
nie wiem czy udało mi się wytłumaczyć co czuję, sama nie umiem tego nazwać...
Mam nadzieję, że to minie, że narazie rany jeszcze świeże...
 
     
MichalG
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 13:59   

Julka,

Masz rację. Też to czuję. Bo to chyba jest tak, że aby mniej cierpieć otaczamy się barierą. Zaczynamy żyć swoim życiem. Bo inaczej zwariujemy z tym wiecznym strachem, bólem, z czekaniem…
Potem się okazuje, że tak można żyć. I czasami nawet jest lepiej (bo nie boli, bo łatwiej, bo spokojniej).
To jest po prostu samoobrona. Instynkt samozachowawczy…

Ale potem zadajemy sobie pytania: Po co nam ta druga osoba?. Czy jeszcze jest mi potrzebna? Po co mam znów ryzykować związek z nią? A jak zdradzi mnie jeszcze raz? A jak to powróci?
Więc po co nam niszczyć ten pewien „komfort” bycia w zawieszeniu.

Teraz Ty tak odczuwasz. I ja też.

I to jest pewnie sprawdzian (kolejny zresztą) naszej Miłości. Czy my rzeczywiście jeszcze Kochamy te nasze drugie połówki.

Jak przez ten sprawdzian przejdziemy?


Ewcia,

Dla mnie ten tekst trochę przesadza. Szczególnie z tą przeszłością Kościoła, budowaniem pokoju, przebaczaniem. Jak również z niszczeniem Kościoła teraz. Ale to moje osobiste zdanie i w sumie nie to jest sednem tego artykułu.

Ale powiedz mi co z tymi, którzy tak nie myślą? Którzy tak nie wierzą w Boga i nie potrafią tak żyć razem z Nim? Czy jedynie sakramentalne małżeństwa mogą przetrwać próbę kryzysów? Oczywiście, że nie.
Ani nie jest tak, że wszystkie małżeństwa sakramentalne przetrwają kryzysy, ani tak, że małżeństwa niesakramentalne tego nie zrobią. Jasne, że wiara i Bóg pomagają w tym. Pomagają przetrwać, znaleźć rozwiązanie, podjąć decyzje. Ale to nie zawsze wystarczy.

Pozdrawiam
 
     
Julka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-20, 14:27   

Tak mnie coś czasem nachodzi, jakis Jego ton głosu nie taki jak dawniej, czy powie coś tak jak nigdy dotąd nie mówił...
Wiem, że to głupie, bo On wrócił juz chyba. A jednak, tak jak chyba Elżbieta napisała, to tak jak takie małe mikrouszkodzenia mózgu...
On wrócił, ale jakby nie do końca ten sam...
I wiem, że bardzo sie stara i jak coś nie tak powie to zaraz przeprasza, albo przytula, albo w polik cmoknie, ale... zaraz wszystko wraca, jak bumerang,,, i myśli niechciane nie słuchają się i nie chcą sobie pójść...
Tylko tak coś w żołądku ściska wtedy, że w kulkę bym się zwinąć chciała... i nie być na chwilkę, przeczekać, zasnąć...
A potem obudzic się... i żeby wszystko było jak kiedyś... Nie, nie wszystko, tylko to dobre...

To chyba poprostu jakiś taki żal (nie wiadomo właściwie do kogo...), że to wszystko się w ogóle wydarzyło...
 
     
Mąż Zosi
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-21, 12:00   

Julka
Jesteśmy w podobnej sytuacji. Widzisz. Tak mi sie wydaje że bardzo kochamy swoich małżonków. Udowodniliśmy to. Uniezależniliśmy się emocjonalnie od nich. I to jest bardzo dobre. Problem jest w tym że nie jesteśmy w nich zakochani. Takim zakochaniem, trochę naiwnym, szczeniackim. I normalnie tęsknimy za tym. Kochamy ich racjonalnie a chcielibyśmy jeszcze poczuć te motylki w brzuchu, to przyspieszone bicie serca. Ale wierzę że to przyjdzie. I wtedy nie będzie już ważne to co było. Musimy być cierpliwi.

Michał
Odgradzanie sie od cierpienia nic nie da. Ono wróci spotęgowane. Przyjdzie moment że nie wytrzymasz. I wtedy zaczyna się huśtawka. Tak to instynkt samozachowawczy ale poprawa przyjdzie gdy przestaniesz go słuchać. Cierpienie trzeba przyjąć, przeżyć, odkryć w nim sens, powierzyć Bogu. Wiem że to co pisze i tak na tym etapie nie trafi do ciebie. Tak też było ze mną. Dojdziesz do tego własną drogą. A wtedy się uśmiechniesz bo będziesz wiedział że jesteś już inny. I powiem ci że daje to ogromna satysfakcję.

pozdrawiam
Jarek
 
     
Mikula
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-22, 12:58   

Witajcie!

Nie wiem od czego zacząć i co napisać..Zastanawiam się, kiedy ta szarpanina emocji i słów się skończy. Może już..?
Wczoraj wystawiłam mu torbę do przedpokoju. Pustą. Taki manifest. Naprawdę chciałam, zeby sobie już poszedł. Skoro tyle razy mówił mi, że chce rozstania, spokoju -chciałam mu to dać. Ja też potrzebuję spokoju.
Obraził się. Potem krzyczał, ze nie ma zamiaru się wyprowadzać, bo nie ma dokąd i takie tam. A zaraz potem, ze dobrze, pójdzie sobie. " Pójdę, wyprowadzę się, będę ci wszystko opłacał, nawet samochód!" Rzucił mi kilkaset złotych i powiedział " Zadzwoń, jak ci się pieniądze skończą." A potem jeszcze " I tak nie mam już tutaj powrotu." Potem " Nie wytrzymam tu nawet pieciu minut dłużej!." Po czym zaczął odgrzewać sobie pierogi..
Może my rzeczywiście oboje zachowujemy się jak duże dzieci. Naduzywamy wielkich słów, krzywdzimy się nimi. Ja sama mówię wiele, a większosci wcale nie chciałabym mówić. Jakoś tak samo wychodzi :-?
Kiedy tu trafiłam radziliście mi zachować spokój. Zdystansować się, odpocząć, pozwolić opaść emocjom. Ale oczywiście nie posłuchałam. Wbijałam szpile dzień za dniem. Tysiące pytań, zarzutów, płacze...Kurcze, przecież święty by tego nie wytrzymał. Mąż powiedział mi wczoraj " Starałam się, byłem miły, uwierzyłem, ze to naprawimy, ale po raz kolejny dostałem od ciebie po łapach.." Choć z drugiej strony, gdyby naprawdę chciał to może powinien wykazać więcej cierpliwości...
No nic, stało się; było-minęło.
Wczoraj siedzieliśmy przy kawie i rozmawialismy spokojnie. On powiedział, ze jest zmęczony, że czuje obojętność i, ze chce po prostu spokoju. Ja powiedziałam, że nie chce tak łatwo siępoddawać i rozbijać naszej rodziny. Kompromis - staramy się żyć razem. Póki co bez fajerwerków -żadne nie potrafi po tym wszystkim zblizyć się do drugiego bardziej niż na krok.
Czy dobrze robimy? Zadaję sobie to pytanie od wczoraj po tysiąc razy na minut.ę. A może powinnam kazać mu odejść? Moze wtedy by sięotrząśnął, zrozumieł? A może jakby odszedł oddalilibyśmy sięod siebie jeszcze bardziej i nie chcielibyśmy już powrotu?

Julka, jak Ty to wszystko wytrzymałaś?

Ja wiem, powinnam skupić się na sobie. Tak jak piszecie, nieco odizolować się od niego. Przestać czekać na każdy gest. Może teraz będzie mnie na to już stać. Od wczoraj jakoś daję radę. Ale to dopiero jeden dzień.
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-22, 13:49   

Jarku.......... o tak, fajnie by było znowu poczuć te motylki i to przyśpieszone bicie serca, ale masz racje musimy byc cierpliwi!!! Więc czekam, robie tyle ile mogę, reszte robi Bóg.

Mikula........ piszesz........A może jakby odszedł oddalilibyśmy się od siebie jeszcze bardziej i nie chcielibyśmy już powrotu?
Nooo to bardzo prawdopodobne,chociaż niekoniecznie. Ja oddaliłam swego męża "planowo" na dwa tygodnie, ale czym predzej skróciłam to oddalenie,a wiesz dlaczego........bo zrozumiałam , że jeszcze bardziej sie od niego oddalam.
Stało sie to co miało stać i finito,dalsza rozłąka była bezsensowna.
Czasami jednak taka nieformalna separacja bardzo pomaga, zależy czego po niej oczekujemy.

Tysiące ludzi przed nami spotykał identyczny los i poradzili sobie, więc i my damy radę!

lena
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-22, 13:54   

Chyba co innego jest ważne niż te przysłowiowe motylki. Ja zawsze u męża ceniłam spokój i to, że czułam się przy nim bezpiecznie - to było dla mnie najważniejsze - nie owe porywy serca.
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-22, 14:07   

Wanbomo nie mówię,że to jest najważniejsze,bo NIE JEST.........ale fajnie by było,chyba źle to odczytałaś.
Mam swoje zasady, mam wartości, ale mam też i marzenia.
Czułaś się bezpiecznie to super.........ja niestety nie, ale mam nadzieje tak się poczuć,
a owe motyli również są mile widziane .........czy to źle?

lena
 
     
Julka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-23, 07:39   

Mikula napisał/a:
Julka, jak Ty to wszystko wytrzymałaś?


Mikula chyba tylko z pomocą Bożą... No i ludzi z forum!
Czasem wydawało mi się że nie dam rady, że nie wytrzymam...
Denerwowałam się kiedy wszyscy powtarzali tylko dwa słowa: CZAS I CIERPLIWOŚĆ
Myślałam sobie wtedy "do diabła z nimi wszystkimi, ciągle każą mi czekać a ja już nie mogę...". Wydawało mi sie że lata mijają...
Przed nami 15 rocznica ślubu i mamy zamiar spędzić cudowny wieczór we dwoje.
Warto było czekać te kilka miesięcy na ten cud.
Życzę Wam wszystkim takiego zakończenia kryzysu i CIERPLIWOŚCI! :->


Teraz czekam jeszcze tylko troszeczkę na te "motylki", ale jak ich nie będzie to trudno. Cieszę się z tego co mam, a mam bardzo dużo.
 
     
Mikula
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-23, 18:32   

lena napisał/a:
Tysiące ludzi przed nami spotykał identyczny los i poradzili sobie, więc i my damy radę!


Mam nadzieję Lenko, mam nadzieję.
Jeśli chodzi o separację z mężem, to u nas jest prawie separacja. Spimy osobno, rozmawiamy "służbowo". Jakie to wszystko dziwne i trudne.
Dzisiaj zadzwonił do mnie z pracy, powiedzieć, ze będzie później. O matko! jak ja się z tego ucieszyłam. Jeszcze dwa tygodnie temu dzwonił kilka razy dziennie i była to normalka. Teraz jeden telefon mnie uradował, bo ostatnio nie dzwoni wcale...

Przekopuję codziennie forum w poszukiwaniu czegoś dla siebie. I już teraz wiem, ze nie dałabym rady sama. Wiem dzięki Wam, ze to ja muszę się zmienić. Chcę się zmienić. Koniec ze smutną czekającą żoną. Koniec z telefonami " Kiedy bedziesz?". Koniec z żalami i upatrywaniem problemów.
El ma rację -ludzie nie odchodzą od wesołych i dobrych połówek.
I powiem Wam, że wcale nie chcę tej zmiany dla męża. Myślę sobie inaczej. Zmienię się, nauczę się żyć troszkę dla siebie-będzie mi łatwiej, jeśli miałabym zostać sama. Nie chcę kurczowo trzymać się myśli, że uratuję ten związek. W końcu mój mąż powiedział mi, że nie widzi sensu jego ratowania, że jest zmęczony i czuje obojętność...
Wiem, CZAS I CIERPLIWOŚĆ :-)
Pozdrawiam cieplutko.
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-23, 21:59   

Mikula..........masz nadzieje,masz świadomość swoich błędów, chcesz sie zmienić...............brawo!
Potrzebujesz czasu i cierpliwości.....to już wiesz.
Szukasz pomocy na forum.................szukaj, bo ono naprawde pomaga, ale jest jeszcze Ktoś , kto chce Ci pomóc.....

Kochana...............co sie stało,dlaczego jesteś smutna?
Chciałbym Ci pomóc..........odwróć się do mnie i powiedz co sie stało!
Tyle ludzi mnie wini za to, jaki jest ten świat, ale nie wiedzą, że ten świat budują sobie sami.
Czekam na Ciebie i czekam.
Kiedy do mnie przyjdziesz? Kiedy mnie odwiedzisz?
Dlaczego o mnie myślisz tylko przez krótką chwilę i zwłaszcza wtedy, kiedy masz problem.
Chcę być z Tobą również w twoich radościach.
Przecież jak jesteśmy razem jest tak pięknie, tak nam dobrze.
Sama się już o tym przekonałaś, prawda?
Nie zamykaj się na mnie! Pozwól mi wejść w Twoje życie.
Daj mi szansę abym mógł Ci pomóc, jeśli masz jakiś problem.
Nie myśl, że nie dasz sobie rady z Twoim smutkiem, cierpieniem.
Ja nigdy nie daje nic ponad Twoje siły, gdyż wiem ile jesteś w stanie przejść.
Proszę....nie ukrywaj się w tym pędzącym świecie. Ukryj się we mnie, a ja Cię uszczęśliwię na zawsze.

Są ludzie, na których czekam, i wiem, że oni nigdy nie przyjdą do mnie. Będą szukać wszystkiego,........tylko nie mnie! A ja tyle dla nich przygotowałem. Może ty spróbujesz jakoś ich przyciągnąć do mnie. Spróbuj! Może to być nawet cicha, niewinna modlitwa za nich! Rozpal iskierkę, a otrzymasz ogień.

Nawet nie wiesz jak trudno było mnie do tego przekonać.Od dawna przeciez nie chodziłam do Koscioła, nie modliłam sie, więc jak mogłabym o co kolwiek prosić? .........a jeszcze modlic sie za niego, za tego który mnie krzywdził?...co to , to NIE.
Żal, złość i ten ogromny ból,który za wszelka cene próbowałam zdusić w sobie, powoli odbierały mi rozum.
Dam sobie rade ......mówiłam......... ale nie dawałam .
Wiele czasu upłynęło zanim zrozumiałam,zanim uwierzyłam i zaufałam.

Mikula dasz rade, z NIM wszystko jest mozliwe......spójrz na Julke.

lena
--------------------------------------------------------------------------------------

"Nie można wierzyć w Boga i Mu nie wierzyć."
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9