Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2006-06-01, 20:43 Czy jest tu ktoś, kto doczekał sie powrotu?
Wyslane przez: Dagi
Email:
Zastanawiam sie Czy jest tu ktoś, kto doczekał sie powrotu, kto moze nam dac Świdectwo, że meżowie wracają i wszystko jest tak, jak bysmy chciały?Czy modlitwa pomogła?Wierzę w siłe modlitwy,ale Ile to musi trwać?Niech ktoś opowie, co zrobił, że mu sie udało!!!
ja również zadję sobie pytanie jak długo, bo nie wiem czy to ma sens od 3 lat z prerwami leczę depresję,a przez 5 lat siedzialam w dołku, kiedy płakałam, mój kochany mąż tylko śmiał sie i powtarzał, że to mój problem, penie, że mój bo ja jako osoba przestawałam BYĆ, myślałam tylko o dzieciach, żeby jak najmniej ucierpiały. Wiem, że tylko dzięki modlitwie pomału staję na nogi, ale moje małżeństwo dalej przypomina pole bitwy, a dzieci chociaż przede wszystkim dla nich robiłam wszystko żeby moje małżeństwo trwało i tak nie są szczęśliwe, to taki ogromny skrót i pewnie nie dość zrozumiały, ale zastanawiam sie czy pomimo mojej pokory, modlitw, poświęcenia, nie byłoby lepiej gdybym już dawno odeszła i sama wychowywała dzieci bo cały czas wydaje mi sie,że wtedy byłoby nam wszystkim lżej
To jest możliwe, nie jest to świadectwo bo nie dotyczy mnie i nie znam szczegółów, ale moja sąsiadka doczekała sie powrotu marnotrawnego po trzech latach, on odszedł z młodszą kobietą później stracił pracę i tamta już go nie chciała. Myślę,że to jedna z dróg, którymi Bóg prowadzi by naprawić to co ludzie zepsuli. Tylko trzeba Mu ufać. CA
Wyslane przez: Dota
Email: Zdradza, wraca, no i co można dalej tak jakby nigdy nic? A zaufanie, a przyjaźń, a strach , że znowu może sie powtórzyć, chyba za długo już płaczę i za bardzo boli, żebym mogła zaryzykowąć . Tak naprawdę to trudno by było
Tak wracaja.Tylko nie liczcie na to, ze to takie szczescie. Moje mialo byc szczesciem a okazalo sie koszmarem. Teraz On zapewnia o swojej milosci ale pierwsze chwile bylam wszystkiemu winna. Nic mu sie we mnie nie podobalo. Gdy zobaczyl jak cierpie zrozumial co zrobil. Postawilam sprawe jasno. Albo zmienisz swoje zycie albo docenisz co miales po stracie i moim odejsciu. Opamietal sie. Tylko ze ja nie moge sie pozbierac z dola w dolek a powinnam byc szczesliwa. Nie , nie jestem prosze go aby sie za mnie modlil. 5 lat na kleczkach, 5 lat codzienna modlitwa za niego...u mnie tyle to trwalo. Bardzo, bardzo sie zmienil przez ten czas nie wiem czy nie za bardzo. Nawet nie wiem czy go kocham? I to moja historia
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum