Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  Chat  StowarzyszenieStowarzyszenie
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload  StatystykiStatystyki  PolczatPolczat
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2007-04-13, 09:17
Czy moje małżeństwo mozna jeszcze uratować?
Autor Wiadomość
darek1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-03-21, 01:19   Czy moje małżeństwo mozna jeszcze uratować?

Witam,

Mam 36 lat, jestem żonaty od prawie 15 lat. Długo się zastanawiałem, czy opisać moją historię, ponieważ zawiera ona wiele gorszących epizodów.
Z początkiem października 2006 roku odeszła ode mnie żona wraz z dwójką dzieci: syn 14 lat, córka 12 lat. Jest to już jej drugie odejście - pierwsze miało miejsce w październiku 1998 roku, żona wróciła wtedy po miesiącu, powody i metody działania miała prawie identyczne, lecz tym razem poczuła się chyba znacznie pewniej, ponieważ około dwóch lat temu podjęła pierwszą pracę, co dało jej pewną niezależność finansową.
Chciałem na początku zaznaczyć, że mimo wszystkiego, co miało do tej pory miejsce, dalej bardzo mocno ją kocham i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Drugą sprawą jest to, że wiara w Boga stanowi dla mnie podstawę funkcjonowania na tym świecie.
Nasze nieporozumienia miały miejsce głównie z powodu sposobu wychowania dzieci, ale nie tylko. Mam konserwatywne poglądy w wielu sprawach i bardzo pragnąłem, aby moje dzieci, a także żona nie ulegały współczesnym trendom konsumpcji, łatwizny, „tolerancji”, egoizmu, ateizmu itp. Uważałem zawsze, że wiara nie jest osobistą sprawą każdego członka rodziny, a powinna rodzinę jednoczyć. Żona moim zdaniem chyba nigdy nie miała szacunku do moich poglądów, wyśmiewała mnie, że chodzę do komunii na "wafelek", udawała, że śpi w kościele. Nie potrafiła się ze mną zgodzić, że zakupów nie należy robić w niedzielę, że posiłki należy jadać rodzinnie. Dochodziło między nami także do nieporozumień na temat nauki dzieci. Ja wymagałem systematyczności i dokładności, a ona krytykowała moje uwagi i nakazy, co doprowadzało do kłótni. Nie twierdzę, że nic nigdy jej złego nie powiedziałem - usłyszała ode mnie wiele przykrych słów, ale było to wynikiem dręczenia mnie jej kompletnym brakiem szacunku do mojej osoby. Moje decyzje w stosunku do dzieci często były niepopularne, przez co krytyka żony była im na rękę, co powodowało, że były przeciwko mnie. Najważniejszą sprawą dla żony były koleżanki, towarzystwo, nie zauważyłem jednak pociągu do innych mężczyzn. Oświadczyła mi, że jestem mało rozrywkowy i ją ograniczam, dopiero teraz rozwinie skrzydła. Wyśmiewała się z mojej wierności i sprawności seksualnej nawet w obecności dzieci. Mówiła także inne niezrozumiałe dla mnie rzeczy: „że teraz ja sobie na nią poczekam”, „że ona teraz będzie stawiać warunki”, „że mam potraktować jej wyprowadzkę jak dłuższe wakacje”. Jednak sprawy zaszły trochę za daleko i obawiam się najgorszego.
Oprócz tego, że odeszła, to pragnie mnie jeszcze zniszczyć. Przez ostatnie miesiące przed odejściem zbierała na mnie różnego rodzaju dowody. Skarżyła się wszystkim w około na mnie, miała bardzo dużo koleżanek, głównie sąsiadek z osiedla, które z tego, co mi wiadomo mogą świadczyć to co zechce. Na początku 2006 roku zrobiła także córce obdukcję lekarską, której nie zgłosiła na policję, o której nic nie wiedziałem.
Przez dosyć długi okres czasu chodziłem do niej, prosiłem, tłumaczyłem błagałem, płakałem, byłem gotowy na każdy kompromis, jednak z jej strony spotkała mnie nienawiść, wyśmiewanie, szyderstwo i radość, że cierpię z powodu utraty rodziny. Od dwóch miesięcy nie proszę już jej o nic, staram się nawet na nią nie patrzeć, ponieważ sprawia mi to ogromny ból. Mam kontakt z dziećmi, nawet dobry, spotykam się średnio z nimi co około dwa, trzy tygodnie, co jest utrudniane przez żonę.
Na początku wytoczyła mi sprawę w sądzie rodzinnym o znęcanie się nad dziećmi. Nie udało jej się wiele wskórać - skierowano nas całą rodziną na terapię, której żona się nie poddała.
Tydzień temu dowiedziałem się, że mam sprawę karną i według policji mam pewny wyrok w zawieszeniu, ponieważ dowody są w tym przypadku dosyć mocne. Pan policjant wielokrotnie radził mi, żebym się pojednał z żoną, starał się z nią porozmawiać, ponieważ to moja jedyna szansa. Powiedziałem mu, że nie wiem jak do niej podejść, on jednak uważa, że to możliwe.
Ja nie zgadzam się z tymi zarzutami, ale widzę, że trudno mi będzie je obalić.
Od momentu jej odejścia strasznie się załamałem. Nie potrafię się odnaleźć mimo wielu moich chęci. Widzę, jak z dnia na dzień staję się niczym w pracy, w życiu osobistym. Mam coraz poważniejsze i konkretne myśli samobójcze. Boję się, że stoczę się na sam dół, ponieważ jest ze mną coraz gorzej. Dużo czasu spędzam na modlitwie. Korzystam z pomocy Ośrodka pomocy rodzinnej, psychologa, prawnika, leczę się psychiatrycznie, lecz nie daje to wielkich efektów. Szukałem także pomocy w postaci wsparcia duchowego u wielu osób stanowiących dla mnie pewien autorytet. Podkreślam, że nie nadużywam i nigdy nie nadużywałem alkoholu.
Nie wyobrażam sobie życia bez żony, powtórne małżeństwo jest dla mnie odwrotem od Boga. Wierzę bardzo mocno w nierozerwalność małżeństwa. Z kolei życie w samotności jest czymś strasznym, mimo wszystko pragnę pozostać przy Bogu, lecz nie wiem czy wystarczy mi sił. Dla mnie to jedyna słuszna droga.
Chciałbym pogodzić się z żoną, nie chcę robić nic, co mogło by działać na jej szkodę. Z uwagi na sprawę karna, prawnicy mocno zalecają mi złożyć pozew rozwodowy, co jest sprzeczne z moimi poglądami, ponieważ nigdy nie chciałem się na to zgodzić. Ponadto rodzice też na mnie naciskają, żebym definitywnie skończył z żoną, bo inaczej ona mnie zniszczy. Ja mam wiarę w to, że mimo beznadziejnie wyglądającej sytuacji, coś drgnie i sprawa pójdzie wreszcie we właściwym kierunku, jednak wszyscy znajomi krytykują mnie i mówią „na co ty jeszcze liczysz”.
Bardzo proszę o pomoc i radę w mojej sprawię. Nie mam już pomysłów co mógłbym dalej robić. Nie wiem nawet jak zacząć znowu rozmawiać z żoną. Na pewno nie do końca uczciwie oceniłem swoją zonę, czego nigdy tak naprawdę nie chciałem robić, ale jestem zmuszony w jakiś sposób przedstawić swoją sytuację. Nie podawałem także wielu szczegółów z racji objętości.

Dziękuję i pozdrawiam.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2007-03-21, 06:27   

Darku, współczuję...Potem coś napiszę, bo czas goni, ale naprawdę Ci współczuję. Może separacja - może to byłoby najlepszym rozwiązaniem. Zrobić coś musisz - to jest pewne, bo z tego, co piszesz wynika, że jesteś wrakiem człowieka. Nie możesz pozwolić, aby ona zniszczyła Cię kompletnie.....
 
     
Grażynka
[Usunięty]

Wysłany: 2007-03-21, 10:48   

dkot napisał/a:
Mam konserwatywne poglądy w wielu sprawach i bardzo pragnąłem, aby moje dzieci, a także żona nie ulegały współczesnym trendom konsumpcji, łatwizny, „tolerancji”, egoizmu, ateizmu itp.
dkot napisał/a:
tym razem poczuła się chyba znacznie pewniej, ponieważ około dwóch lat temu podjęła pierwszą pracę, co dało jej pewną niezależność finansową.
dkot napisał/a:
Oświadczyła mi, że jestem mało rozrywkowy i ją ograniczam, dopiero teraz rozwinie skrzydła.


Wiesz, Darku, bardzo Ci współczuję. Jednak z tych paru fragmentów jawisz mi się tochę jako "pan i władca" i Ten Który Ma Zawsze Rację. Nie twierdzę, że jej w wielu sprawach nie masz, ale jak słusznie zauważyłeś, w małżeństwie konieczne są kompromisy. Czy Twoja żona nie czuła się przypadkiem jako ta gorsza? Zależna od Ciebie finansowo, narażana na ciągłe próby podporządkowania na Twoją modłę? Piszesz o swojej pobożności, o tym, że ona potrzebowała towarzystwa... Ludzie są bardzo różni - może rzeczywiście potrzebuje go dużo bardziej niż Ty?
Newiele można wywnioskować z tak krótkiego opisu i być może się mylę, ale zareagowałam na Twoje słowa, bo trochę przypomina mi to moją sytuację. Mój mąż też jest osobą dość autorytarną i lubił, żeby wszystko było tak jak on chce, a ja czułam się w małżeństwie przytłumiona i nie potrafiłam mu się przeciwstawić... Nie wiem, na ile szedłeś na kompromisy, ale może pierwsze odejście żony było próbą potrząśnięcia Tobą i wymuszenia zmiany? Jeśli się mylę, to przepraszam, ale piszę, to, co mi się nasunęło...
Martwi mnie natomiast Twój stan psychiczny. To dobrze, że jesteś pod opieką specjailistów i dobrze, że trafiłeś na to forum. I, niestety, ból spowodowany tym, co Cię spotkało, nie minie tak szybko, co większość z nas wie z doświadczenia... I w tej chwili radziłabym Ci nie rozmawiać z żoną, dać jej na jakiś czas spokój. Wszelkie próby perswazji będą moim zdaniem budziły w niej tylko opór... Wygląda na to, że ona chciała i chce za wszelką cenę robić inaczej, niż Ty byś chciał... Może separacja, jak pisze Wanboma... I spróbuj robić tak, jak radzi tutaj większość z nas, która jest już w kryzysie dłużej - tzn zadbaj o siebie, o swoje zdrowie, swoją formę, przypomnij sobie, co kiedyś sprawiało Ci przyjemność, jakie miałeś pasje - i pomaleńku, kroczek po kroczku rób to... Niezależnie od tego, czy żonie amok minie i wróci, czy nie, zdrowie psychiczne i fizyczne Tobie na pewno się przyda... Dbaj o sen, o to, żebyś się dobrze odżywiał, chodził na spacery... To naprawdę ważne... Łatwiej jest wtedy racjonalnie myśleć... Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-03-21, 22:36   

dkot napisał/a:
Nie wyobrażam sobie życia bez żony, powtórne małżeństwo jest dla mnie odwrotem od Boga. Wierzę bardzo mocno w nierozerwalność małżeństwa. Z kolei życie w samotności jest czymś strasznym, mimo wszystko pragnę pozostać przy Bogu, lecz nie wiem czy wystarczy mi sił. Dla mnie to jedyna słuszna droga.

Darku, są momenty w życiu, że trzeba nauczyć się pobyć w samotności.
Jeśli pragniesz pozostać przy Bogu, to Bóg jest również Osobą, której można doświadczyć. Wierząc w Boga nie jest się samotnym. Dużo towarzystwa jest obok nas: Anioł Stróż (nie jest legendą), Matka Boża i Bóg działający poprzez Swego Ducha !
Starczy Ci sił, jak tylko zrobisz to o czym tak pięknie pisze do Ciebie Grażynka:
Zadbaj o siebie. Odpocznij, BO NIE DASZ RADY WSZYSTKIEGO KONTROLOWAĆ. :-)
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2007-03-22, 05:58   

święte słowa,ale jak bardzo trudne do wykonania...........
 
     
Nela
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-11, 10:26   

darku nie odzywasz się dwa tygodnie napisz jak się czujesz obecnie??
 
     
darek1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-12, 19:52   

Nela napisał/a:
darku nie odzywasz się dwa tygodnie napisz jak się czujesz obecnie??


Powiem szczerze, że nie czuję się najlepiej – odnoszę wrażenie, że czuję się coraz gorzej. Niestety odkryłem, że jestem do niczego w trudnych sytuacjach. Mimo, że minęło już pół roku jak jestem sam to nie pozbierałem się, jestem coraz bardziej załamany sytuacją w jakiej się znajduję. Przede mną co najmniej dwie sprawy w sądzie, jedna o podwyższenie alimentów, a druga o znęcanie się nad rodziną. Prawdę mówiąc to nie to mnie załamuje, ale wizja dalszego życia bez rodziny, którą miałem przez prawie 15 lat, albo tylko tak mi się wydawało. Żona obrzuciła mnie publicznie takim błotem, że normalnemu człowiekowi trudno to sobie wyobrazić, a za co, za to, że dbałem o nią i o dzieci, że nic nie widziałem poza nimi? Spotkałem się ostatnio z żoną, rozmawiałem z nią około trzy godziny, znów zrobiłem z siebie szmatę prosząc, błagając ją o powrót. Jedyne co z tego wyniosłem to głębsze załamanie się. Wiem już, że każde spotkanie z żoną i dziećmi wpływa bardzo niekorzystnie na moją psychikę. Najpierw budzi się we mnie nadzieja, że może coś się zmieni, a później załamuję się, że nic z tego nie wyszło. Żona oświadczyła mi nawet, ze wie, że źle robi, ale będzie tak robić i koniec.
Śledzę forum bez przerwy, pozostaję w modlitwie z nadzieją, że się coś zmieni, ale ta nadzieja jest coraz słabsza tak, jak ja.

Dziękuję za pamięć, pozdrawiam, Darek
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2007-04-12, 20:28   

Darek napisał;

Żona oświadczyła mi nawet, ze wie, że źle robi, ale będzie tak robić i koniec.

Darku,świetnie Cię rozumiem,pamiętam takie słowa,pamiętam ,jak padały z ust mojego męża.Musisz wziąść się w garść ,dasz radę,wiem,jak to boli,mnie też bolało.Ale przyszedł czas,dzięki bogu i modlitwie,że już mnie takie słowa nie bolą(chociaż już do mnie tak nie mówi,właśnie mówił,jak naciskałam,a to było źle),teraz gdybym je usłyszała,to nie mnie,ale jego byłoby mi żal,żal,że żyje w takiej nienawiści,pogardzie.Ja wolę żyć w miłości,dobroci,z uśmiechem na twarzy. ;-)
 
     
keram64
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-23, 08:39   

potrzebuje pomocy
 
     
darek1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-24, 00:38   

Do keram64

Witaj,

Bardzo mnie wzruszył Twój post (Prośba o pomoc - RODK - jak wygląda badanie?), zawsze było mi bardzo przykro na wieść o rozbiciu rodziny, małżeństwa, jednym z czynników które wywołują u mnie takie uczucia jest chyba fakt, że sam się z takiej rodziny wywodzę i boli mnie to do dnia dzisiejszego. Na domiar złego sam się znalazłem teraz w takiej sytuacji i logocznie myśląć nie widzę z niej satysfakcjonującego mnie wyjścia - musiałby się stać cud. Wiem, że bardzo łatwo radzi się innym, dużo gorzej wprowadza czyjeś rady w swoje życie. Jedyne co Ci mogę powiedzieć na podstawie swoich doświadczeń to to, że poprzez dyskusję, prośby, tłumaczenia czy błagania nic nie zyskasz, a skutki na pewno będą odwrotne, co możesz zrobić to starać się przyzwoicie żyć, w zgodzie ze swoim sumieniem. Bardzo ważne jest aby poprzez swoje załamanie nie sprowadzić się na złą drogę, co jest bardzo łatwe w takiej sytuacji. Do dnia dzisiejszego mam cichą nadzieję mimo wielu okrucieństw, których doznałem. Tak samo jak Ty jestem chory z miłości do swojej żony, bardzo potrzebuję wsparcia duchowego, kogoś, kto wesprze mnie w tym wszystkim, szczególnie w czasach kiedy rozwód jest bardziej powszechny niż małżeństwo, a wiara staje się powoli reliktem minionej epoki. Wydawało mi się kiedyś, że jestem człowiekiem silnej wiary, lecz wydarzenia ostatniego roku przekonały mnie jaki jestem słaby. Mimo wszystko staram się wytrwać w wierze i modlitwie. Są dni lepsze, a są dni bardzo ciężkie, jednak mam nadzieję że jakoś wytrwam, czego Tobie też życzę. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale najwięcej możesz pomóc sobie sam, nikt tego za Ciebie nie zrobi. Moim zdaniem nie ma ludzkiego sposobu na przekonanie małżonka, który Cię opuścił na powrót, gdy powodem jest zdrada, a jedyne na co można liczyć to cud. Bardzo ciężko mi zaakceptować taką rzeczywistość, ale jestem pewny, że to prawda. Jak masz jakieś pytania i mogę coś jeszcze do Ciebie zrobić to czekam.

Pozdrawiam, Darek
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-24, 10:12   

darek1 napisał/a:
Bardzo ważne jest aby poprzez swoje załamanie nie sprowadzić się na złą drogę, co jest bardzo łatwe w takiej sytuacji. Do dnia dzisiejszego mam cichą nadzieję mimo wielu okrucieństw, których doznałem. Tak samo jak Ty jestem chory z miłości do swojej żony, bardzo potrzebuję wsparcia duchowego, kogoś, kto wesprze mnie w tym wszystkim, szczególnie w czasach kiedy rozwód jest bardziej powszechny niż małżeństwo, a wiara staje się powoli reliktem minionej epoki. Wydawało mi się kiedyś, że jestem człowiekiem silnej wiary, lecz wydarzenia ostatniego roku przekonały mnie jaki jestem słaby. Mimo wszystko staram się wytrwać w wierze i modlitwie. Są dni lepsze, a są dni bardzo ciężkie, jednak mam nadzieję że jakoś wytrwam

"bardzo potrzebuję wsparcia duchowego, kogoś, kto wesprze mnie w tym wszystkim,"

Darku - kierownik duchowy bądź spowiednik

Piszesz ważne rzeczy o załamaniu i o własnych słabościach.
Właśnie dlatego trzeba szukać pomocy wśród tych, którzy służą ludziom w posłudze kapłańskiej.
Po to "oni" są - na wyciągnięcie ręki.
pozdrowienia
 
     
keram64
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-26, 09:46   

Do Darek 1

Dziekuje za te słowa ale ja tak mocno ją kocham że nie znajde w sobie tyle siły aby to przetrwać, trwa to dopiero tydzin a ja nie widze żadnej przyszłości mimo iż mam dwójke dzieci zabija mnie myslenie o przeszłości jak razem się śmialiśmy kochaliśmy jak razem tworzyliśmy wszystko co obecnie mamy zabija mnie myslenie o tym co będzie że będzie spotykac się z tym drugim śmiac się całować tańczyć a psychicznie staczam się na samo dno ja zwyczajnie nie wytrzymam i juz powoli zaczynam brać różne specyfiki które przerwą tą gehennę jednym słowem zostałem sam mimo że się modlę ale kto w takich sytuacjach nie szuka pomocy u Boga i Matki Bożej.Tak dłużej się nie da a ja poprostu nechcę już żyć.
 
     
kasia1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-26, 11:09   

Keram,
zatrzymaj się, wycisz swoje serce, uspokój się... idź do spowiedzi, komunii, spędź trochę czasu na adoracji Najświętszego Sakramentu - usiądź w pustym kościele i przez pół godziny wpatruj się w Tabernakulum, wyłącz swoje myśli i pozwól, żeby Bóg ukoił Twoje serce... oddaj Mu cały swój lęk...
Potem wróć tutaj i przeczytaj posty inny ludzi z forum... przeczytaj co pisali Justyna1, Tomek1, ProNo... a w szczególności przeczytaj co do Nich wszystkich pisze Nałóg.
Jeśli jesteś z W-wy lub okolic, przyjedź dzisiaj na spotkanie o którym pisał Ci Andrzej.
I nie bierz żadnych prochów, one nie uleczą Twoje serca...
Obiecuję Ci swoją modlitwę.
Pozdrawiam.
Kasia
 
     
keram64
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-26, 11:51   

Byłem wczoraj u spowiedzi i wyspowiadałem się jak nigdy analizując swoje życie przyjąłem komunię świętą modliłem się przed obrazem Matki Bożej Pięknej Miłości ale to naprawdę nic nie da ja wiem że to nie jest tak pójdziemy do kościoła i już ja poprostu z miłości do Kasi jestem za słaby aby walczyć co prawda wyżebrałem aby nie brała rozwodu do końca czerwca aby dzieci mogły w spokoju dokończyć szkołę ale myśli która rozrywa serce głowe że ona kocha innego i nijak nie można tego zwalczyc zabija mnie, bo gdyby nie było tego trzeciego walka o nią była by inna a tak niestety jestem bezbronny i słaby wiem że skrzywdze dzieci rodziców ale Boże mój miłosierny mnie już niema!!!
 
     
kasia1
[Usunięty]

Wysłany: 2007-11-26, 12:14   

Keram,
miłość nie jest, nie może być niewolą... a Ty jesteś zniewolony miłością do własnej żony. Tak jakby na tym świecie nie było nikogo i nic oprócz Niej. Tak jakby Ona była dla Ciebie Bogiem. Nie czyj się dotknięty, że tak piszę, ale tak to widzę. A to nie tak ma być. Kolejność jest taka, że najpierw Bóg, na drugim miejscu małżonek. Może jest tak, że Pan Bóg się o Ciebie upomina tym kryzysem. Ja głęboko jestem przekonana o tym, że wszystko jest nam dane po coś... musimy tylko umieć zobaczyc po co. W takich emocjach tego nie zobaczysz, i na pewno nie zobaczysz tego od razu... na to trzeba czasu... w ciszy i spokoju serca. Ty masz być silnym mężczyną, a siłę może dać Ci tylko Bóg, nik inny.
Przeczytaj "Dzikie serce"
Przeczytaj kazanie ks. Piotra Pawlukiewicza, które Andrzej wkleił tu gdzieś na forum wczoraj czy dzisiaj (nie pamiętam w którym poście, poszukaj) "Kapitanie dokąd płyniemy".
Bądź na Mszy św codziennie, przyjmuj komunię codziennie... i czekaj.
Powodzemnia
Kasia
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10