Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Tematy różne - Dzięki becikowemu Niemcy rozmnażają się na potęgę !

Anonymous - 2007-09-15, 12:57
Temat postu: Dzięki becikowemu Niemcy rozmnażają się na potęgę !
Dzięki becikowemu Niemcy rozmnażają się na potęgę

Kobieta, która urodziła w Niemczech przed sylwestrem ubiegłego roku, dostawała starą zapomogę w wysokości 300 euro. Ale już od 1 stycznia tego roku młodej mamie przysługuje nawet 21,6 tys. euro rocznie - pisze DZIENNIK. I dodaje, że dzięki temu nasz zachodni sąsiad przeżywa prawdziwy baby-boom.

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że nic nie uratuje Niemców przed powolnym wymarciem. A jednak nasi zachodni sąsiedzi z właściwą sobie solidnością wzięli się za odwracanie przerażających trendów i właśnie odbili się od demograficznego dna. Jak udało im się tego dokonać?

"W ostatnich miesiącach w Niemczech całkowicie odmieniła się atmosfera wokół tematu macierzyństwa. Zamiast taniej demagogii pojawiły się konkretne propozycje co zrobić, by kobieta nie stawała przed zabójczą alternatywą: kariera czy dziecko" - mówi DZIENNIKOWI 34-letnia Michaela Schmale spod Frankfurtu. Michaela jest jedną ze 149 tys. Niemek, które w pierwszym kwartale tego roku zdecydowały się na dziecko.

As w rękawie kanclerz Merkel

To zasługa kanclerz Angeli Merkel - pierwszej w historii kobiety w fotelu kanclerza Niemiec. Dobrze wiedziała, że jej własny przykład nie bardzo nadaje się na promowanie wśród Niemek mody na macierzyństwo. Dwóch mężów i zero dzieci: taki życiorys jest marnym punktem wyjścia dla szefowej rządu, która z polityki prorodzinnej uczyniła priorytet swojego gabinetu. Ale Merkel miała asa w rękawie - nową minister ds. rodziny Ursulę von der Leyen.

49-letnia minister to przeciwieństwo Merkel - wysoka, szczupła i atrakcyjna blondynka. Na dodatek wytworna arystokratka i absolwentka najbardziej renomowanych amerykańskich uczelni. Jednak jej największy atut to... dzieci. Siódemka w wieku od siedmiu do dziewiętnastu lat. Przekaz tej nominacji był jasny: "Popatrzcie. Można w tym kraju mieć urodę, klasę, sukces zawodowy i gromadkę pociech w domu".

Zadanie, jakie postawiono przed panią minister, można streścić w kilku słowach: Niemki znowu muszą rodzić dzieci. Bo media alarmowały. "Dziś są nas 82 miliony. Ale jeśli nic się nie zmieni, to za sto lat społeczeństwo skurczy się do 30 milionów. Na dodatek większość stanowić będą osoby pochodzenia tureckiego". Tak pisały od kilku lat niemieckie gazety i częścią winy za taką sytuację obarczały rząd.

Superbecikowe

Nowa minister natychmiast przystąpiła do ofensywy - zaczęła od wprowadzenia tzw. superbecikowego. Pierwsze efekty ocierały się co prawda o groteskę: Niemki z terminem porodu wyznaczonym na koniec grudnia ubiegłego roku jak tylko mogły odwlekały rozwiązanie, używając przy tym metod godnych prababci. Na przykład tygodniami nie wstawały z łóżka, by nie sprowokować skurczów porodowych.

Bo było o co walczyć. Kobieta, która urodziła przed sylwestrem ubiegłego roku, dostawała starą zapomogę w wysokości 300 euro. Ale już od 1 stycznia tego roku młodej mamie przysługiwało nawet 21,6 tys. euro w ciągu roku.

"Nowoczesne państwo musi całkowicie zmienić filozofię polityki rodzinnej. Nie wystarczy łudzić ludzi wizją taniego mieszkania czy dopłaty do pieluszek. Trzeba sprawić, by nie odczuli, że dziecko wyrywa ich z rynku pracy i obniża standard życia" - argumentowała pani minister. Dlatego przeforsowała rozwiązanie, zgodnie z którym państwo w czasie urlopu wychowawczego przejmuje na rok od pracodawcy obowiązek wypłacania młodej mamie (lub ojcu) pensji w wysokości 67 proc. dotychczasowych zarobków. Nie więcej jednak niż 1800 euro miesięcznie. Pracodawca i rodzic są w takiej sytuacji zadowoleni, a państwo zyskuje przecież nowego obywatela, więc inwestycja wszystkim się opłaca.

Niemcy przyjęli superbecikowe bardzo ciepło. "Razem z mężem pracujemy w gimnazjum w okolicach Frankfurtu. On uczy historii, ja łaciny. Według starego systemu przysługiwało nam kilkaset euro zapomogi. Urodziłam w styczniu i będę dostawać 1500 euro co miesiąc przez pierwszy rok. Nie był to oczywiście argument decydujący o ciąży, ale poczuliśmy się dużo pewniej" - mówi Michaela Schmale.

Ambitne plany pani minister

Na efekty ministerialnych działań nie trzeba było długo czekać. W ciągu pierwszego półrocza w niemieckich statystykach urodzeń po raz pierwszy od lat coś drgnęło. Jeszcze nie jest to skok, ale już wyraźny trend wzrostowy. A ambitna pani minister nie zamierza spocząć na laurach i ma dalsze plany - chce do 2013 roku potroić liczbę miejsc w żłobkach i proponuje, by dawać rodzicom bony na całodzienną nianię.

Taki sposób myślenia to w Niemczech, gdzie do tej pory miesiącami trzeba było czekać na miejsca w żłobkach i przedszkolach, zupełna nowość. "Cały niemiecki system szkolny był przez stulecia pomyślany tak, by dziecko było jak najbliżej domu. Na drugie śniadanie wracało do rodzinnej kuchni, gdzie czekała matka w fartuchu" - mówi DZIENNIKOWI francuska pisarka Pascale Hugues, autorka "Szczęścia niemieckiego", pełnej ironicznych i dowcipnych uwag książki na temat sąsiadów zza Renu.

Hugues przypomina, że na początku lat 90., gdy Francuzi czy Skandynawowie rozbudowywali u siebie sieć przedszkoli, w niemieckich placówkach miejsc wystarczało tylko dla 2 procent dzieci. Rezultat: dzietność na poziomie 1,3 dziecka na kobietę. Dziś Niemcy wiedzą dobrze, że wśród bogatych społeczeństw zachodu tylko kraje, które dużo inwestują w politykę rodzinną, osiągają statystyczny wynik dwóch pociech na kobietę gwarantujący, że dane społeczeństwo nie wymrze. "Kobiety będą rodzić tylko wtedy, gdy nie będzie się to wiązało z koniecznością dramatycznego wyboru - dziecko czy praca. Gdy będą mogły łączyć macierzyństwo z karierą zawodową" - uważa minister von der Leyen.

Niemka nie chce siedzieć w domu

Bo Ursula von der Leyen doskonale zrozumiała, że między bajki trzeba włożyć sielankową wizję konserwatystów, zgodnie z którą Niemka z własnej nieprzymuszonej woli zostaje w domu i pokornie rodzi dzieci. Nie uwierzyła również, że problem demograficzny rozwiąże się sam. Jak wynika z badań ośrodka Studium Bertelsmanna, co druga kobieta za Odrą, która powiła dziecko, rezygnuje z pracy zawodowej. Ale równocześnie jedynie sześć procent kobiet twierdzi, że właśnie taki był ich życiowy plan - one po prostu wiedzą, że połączenie kariery z wychowywaniem dzieci jest w Niemczech niezwykle trudne. Prawie niemożliwe.

"Przez wiele lat myślałam: moim priorytetem jest sukces zawodowy. A wizja bycia matką na pół gwizdka odstrasza. Zgodnie z niemiecką tradycją trzeba nią być na całego albo wcale. Po co fundować sobie ciągłe wyrzuty sumienia, że nie dość czasu poświęcam maleństwu?" - mówi DZIENNIKOWI 28-letnia Ina Redweik, mieszkanka małej wioski w północnej Bawarii. W marcu tego roku Ina urodziła synka. "Wreszcie dojrzałam do tej decyzji. I bardzo pomogło mi to, że w Niemczech zmienia się atmosfera wokół rodzenia dzieci" - tłumaczy kobieta.

Bo u naszych zachodnich sąsiadów dopiero teraz macierzyństwo przestaje kojarzyć się z uciskiem kobiety i zaczyna być traktowane jak coś naturalnego. "Najpierw byli naziści z ich instrumentalnym traktowaniem kobiety jako maszyny do rodzenia. Odpowiedzią na ten ponury czas w dziejach naszego kraju był rewolucja obyczajowa lat 60. i jej ważna część składowa: ruch feministyczny. Ale to pokolenie przegięło z kolei w drugą stronę - w ogóle zrezygnowało z posiadania dzieci, a postawiło na samorealizację i dobrą zabawę. To właśnie wtedy krzywa urodzeń skręciła ostro w dół" - tłumaczy w rozmowie z DZIENNIKIEM publicystka gazety "Die Welt" Miriam Lau.

Renesans rodziny

Efekt jest taki, że dopiero teraz Niemcy przeżywają "renesans rodziny". Znów w dobrym tonie jest mówienie o wartości życia w symbiozie z najbliższymi. Całkiem niedawno niezwykle popularny sędzia Trybunału Konstytucyjnego Udo di Fabio napisał bestsellerową książkę o sensie życia "odnalezionym w cieple i gwarze domowego ogniska". A prezenterka telewizyjna Eva Hermann odważnie rzuca wyzwanie podstarzałym, ale wpływowym w świecie publicystyki feministkom. - Kobieta nie jest mężczyzną - ma zupełnie inne obowiązki i rolę społeczną. A kariera wcale nie jest najważniejsza - napisała w swojej książce pod tytułem "Zasada Evy".

Głos w tej sprawie, i to od razu bardzo spektakularnie, zabrała również minister Ursula von der Leyen - postanowiła mianowicie przeciągnąć na swoją stronę konserwatywne instytucje, takie jak choćby Kościół. Rok temu zaskoczyła Niemców, organizując konferencję prasową w otoczeniu duchownych. Po lewej stronie miała stojącego na czele niemieckiego kościoła ewangelickiego biskupa Wolfganga Hubera, po prawej zaś katolickiego kardynała Sterzinsky'ego. "Wierzę, że tylko wychowanie dzieci w oparciu o wartości ma sens" - mówiła pani minister. Te słowa w kraju, gdzie od lat polityka i religia są od siebie oddzielone, były jak ożywczy powiew wiatru.

I wywołały lawinę dyskusji. "Rząd z powodzeniem zainicjował debatę o macierzyństwie i ojcostwie. Na efekty jeszcze za wcześnie, ale mam wrażenie, że coś się zmienia. Wczoraj byłam w berlińskiej dzielnicy Prenzaluer Berg. To od kilkunastu lat najbardziej dzielnica niemieckiej stolicy. Ulubiona przez młodzież, artystów i przedstawicieli wolnych zawodów. I co tam zobaczyłam? Wszyscy ci supernowocześni ludzie z dredami, kolczykami, w ciuchach z najmodniejszych secondhandów pchali przed sobą wózki" - mówi Lau.

Czyżby niemiecki baby boom?

Rafał Woś

źródło: http://wielodzietni.org

Anonymous - 2007-09-15, 21:47

Niemiecki ???
Raczej turecki w Niemczech.
Głowę daję, że rodzą głównie Turczynki... Arabia zbliża się do naszych granic ???

ale to tak by the way :-P

Anonymous - 2007-09-17, 17:07

Tylko rozróżnijmy becikowe od podatkowej polityki prorodzinnej. Nawet jeśli Turczynki wiecej rodzą to te w trzecim i kolejnym pokoleniu żyjące w Niemczech. Poza tym we wszystkich krajach sąsiednich i europejskich polityka finansowa prorodzinna jest pomocna to znaczy skuteczna w zwalczaniu deficytu odnawiania pokoleń.

Sprawa jest bardzo poważana.

Anonymous - 2007-09-17, 21:58

Moja znajoma z Bawarii (katolicyzm), czysta Niemka, urzędniczka bankowa, urodziła 5 córek, dostaje na każdą po 300E, ponadto zafundowano jej osobowego busa, bo dla 7-osobowej rodziny inny samochód się nie nadaje. Jakieś tam jeszcze mają dotacje na kształcenie dzieci, a parafia zajmuje się organizacją czasu wolnego, w tym również ferii i wakacji. W zamian Gerlinda bierze udział w pracach charytatywnych, jeździ z pomocą humanitarną, w wolnym czasie uczy się języków i doskonale robi zdjęcia (pomagałam w organizacji jej wystawy fotograficznej w moim mieście). I wcale nie odczuwa potrzeby powrotu do pracy tzw. zawodowej. Oglądając jej album ze zdjęciami, w tym ze zdjęciami u boku największych ludzi współczesnego świata, wcale nie jestem pewna, czy ONA ZREZYGNOWAŁA Z KARIERY.
Zbyt jednostronnie w Polsce na to patrzymy: kariera = praca zawodowa, brak pracy zawodowej = brak samorealizacji. Noo, bo środki finansowe nie takie, i mentalność inna. U nas większość chciałaby dużych zabezpieczeń socjalnych, ale już mało kto poczuwa się do SŁUŻBY dla dobra innych w rewanżu za to, co otrzymuje. A praca w Czerwonym Krzyżu to nie tylko loty do Azji po tsunami, ale także dyżury ratownicze na pobliskim kąpielisku i pomoc pielęgniarska niepełnosprawnym.
Ja też skorzystałam z uprzejmości Gerlindy. Kiedy mój mąż pracował w Monachium, nasz ksiądz zaproponował mi i dzieciom, żebyśmy pojechali do Bawarii na jakieś 2 tygodnie - bo rodzina powinna być razem. Gerlinda zupełnie bezinteresownie przyjęła nas pod swój dach, tak jak wcześniej przyjmowała uchodźców z Kazachstanu i Syberii.
Kiedy spytałam, po co to robi, zakreśliła ręką krąg - Alpy, Chimsee, Salzburg, jej bawarski kamienno - drewniany dom, w nim szczęśliwe dzieci - tak wiele dostałam od Boga, a tak mało mogę dać innym, i mój czas tutaj taki krótki...
Nie jestem taka jak Gerlinda. Ale chciałabym być. Gerlinda dała mi więcej, niż miesiąc wakacji: dała tę miłość CARITAS, której nie mogę zatrzymać dla siebie - muszę ją dalej nieść między ludzi, do potrzebujących - i wciąż za mało daję - i narasta mój dług -

Czy to wszystko przeżywam i czuję z tego jednego powodu, że Niemcy dzięki becikowemu rozmnażają się na potęgę?

Anonymous - 2007-09-19, 22:28

micszpak napisał/a:
jej osobowego busa, bo dla 7-osobowej rodziny inny samochód się nie nadaje


Bardzo podoba mi się to zdanie :mrgreen:
Powiem że taki busik to naprawdę praktyczny samochód dla każdej rodziny a w szczególności na wakacjach :-)

Anonymous - 2007-09-25, 15:13

Tadusz ............Ty materialisto....hhhhhhhhiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
Becikowe,odpisy podatkowe na dzieci........polityczna hucpa,wymandrzanie się ekonomistów i 'wyzwolonych " socjalistów ile to bedzie kosztowało budżet państwa.
Bzdura,te pieniądze zostana wydane natychmiast na rzecz dzici i rodziny i tym sposobem wróca do budżetu w postaci podatków.

Dlaczego dzieci sa traktowane jak nie-ludzie,nie-obywatele,nie członkowie rodzin i przyszłość narodu???
Dlaczego dochód w rodzinie jest liczony tylko na dorosłego rodzica ?a gdzie dzieci?Często ktoś zarabiający nawet pozornie bardzo dobrze,ale mający na utrzymaniu 3-5 dzieciaków juz w maju czy lipcu wpada w 2 skalę podatkową? Dlaczego ma dostawać tę jałmuzne jaką jest ulga na dzieci po roku podatkowym?

Tylko odliczenie od podstawy opodatkowania określonych sum na każdego członka rodziny pozostającego na utrzymaniu podatnika jest właściwa, sensowna i motywująca do pracy i zarabiania większych pieniędzy.
A te wszystkie becikowe,ulgi rodzinne...........dobrze że są chociaż i takie,gdy nie ma klimatu dla rodziny,małżeństwa,rodzicielstwa.
Media kształtuja modę na wolne związki,partnerskie związki,związki homoseksualne.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group