Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Dyskusja - Cztery lata pewnego zwiazku

Anonymous - 2006-11-20, 19:38
Temat postu: Cztery lata pewnego zwiazku
Cz. 1 z ? (historia dluga, wiec nie wiem w ilu odcinkach)

Historia zaczela sie ponad 4 lata temu. Spotkalismy sie na randce w ciemno w jednej z miejscowosci Podbeskidzia. Jestem starszy od I. o 11 lat (teraz dobiegam 36 ;) ). Zauroczyla mnie swoja swiezoscia, dzielnoscia w gorach i pewna niewinnoscia. Spedzilismy razem 2 tygodnie. Pelne zapomnienia dni pozbawione jakichkolwiek trosk.
Mieszkamy w dwoch miastach oddalonych o ok. 500 km. Pomimo tej odleglosci zdecydowalismy sie, a wlasciwie to ja nalegalem by kontynuowac nasza znajomosc.

Przez pierwsze 3 miesiace utrzymywalismy codzienny kontakt telefoniczny, srednio 1/miesiac spotykalismy sie na dlugie weekendy. Wspolne wedrowki, rozmowy.
Pojawily sie tez pierwsze zgrzyty. Jestem chyba czlowiekiem otwartym dla bliskich. W okazywaniu czulosci, przywiazania. Takie wzorce wynioslem z domu. Gesty, slowa te prawdziwe wynikajace z uczucia byly dla mnie zawsze wazne. Probowalem je wniesc do naszego zwiazku. Przyzwyczajalem do trzymania dloni, glaskania, pocalunkow w policzek. Pisze "przyzwyczajalem", bo I. reagowala na te gesty dosyc gwaltownie z pewna rezerwa, niechecia, czasem wrogoscia. Bylo to dla mnie trudne tym bardziej, ze spalismy razem choc nigdy (wtedy) nie pozwolilem sobie na przekroczenie pewnych granic.
Czasem obrywalo mi sie za to, ze nie taki bukiet kwiatow kupilem, czasem slyszalem przez telefon jak mowila do rodzicow "znowu dzwoni?". Otrzymywalem sprzeczne sygnaly. Kiedy bylismy razem wydawalo sie wszystko o.k., a kiedy nastepowala przerwa sytuacja jakby sie zaogniala.

Po 4 miesiacach musialem wyjechac na tydzien do Austrii. Przed wyjazdem rozmawialem z I., przestrzeglem ze kontakt bedzie rzadszy. Pozostawaly SMSy i emaile. Po 3 dniach odebralem SMSa, ze I. bardzo mnie przeprasza i nie wie jak sie to stalo ale "przespala sie z przypadkowo spotkanym mezczyzna". To byl cios.
Po 2 burzliwych ostatnich moich zwiazkach postanowilem zaczac od poczatku. Tymczasem okazalo sie, ze ten w ktory wlozylem calego siebie jest najbardziej katastrofalny.

Przeczekalem jakos do konca delegacji dzwoniac codziennie do I., w ktorej opowiesciach brzmialo to raz jak dobra zabawa a raz jak gwalt. Prawie walilem glowa w sciane. Gdyby nie pomoc jednego z moich przyjaciol nie wiem czym by sie to skonczylo.

Wbrew woli I. zdecydowalem sie pojechac do niej i jej rodzicow zaraz po przyjezdzie. Chyba najsilniejszym odczuciem stal sie strach o nia. Dzieki Bogu zarowno test ciazowy jaki ten na HIV daly wynik ujemny.

Pierwszy pobyt w jej domu byl trudny. Okazalo sie, ze rodzice w zasadzie zyja w separacji. Sa do siebie nastawieni wrogo. Brat I. - S. byl juz po 2 cichych usilowaniach prob samobojczych, na ktore rodzice w ogole nie zwrocili uwagi. Niestety, nie wpasowalem sie w panujacy klimat. Mama I. chciala mna grac przeciwko ojcu, I. chciala zagrac mna przeciwko swoim rodzicom, a do tego narobilem sobie wrogow kilkoma smielszymi wygloszonymi pogladami.

Sytuacja wtedy nie byla jeszcze dramatyczna. Najwieksze problemem byla kondycja I. Czesto nachodzily ja mysli samobojcze, ataki rozpaczy, zlosci, nienawisci. Ukierunkowane przede wszystkim przeciwko ojcu. Czasem przeciwko mnie. Wydarzenie "przespania sie" zaczela odbierac, jako gwalt. Palala rzadza zemsty.

Dlugie godziny rozmow, uspokajania. Sytuacja w pewnym momencie byla tak dramatyczne, ze zdecydowalem sie porozmawiac z jej ojcem o tym co sie stalo. Wybralem jego, bo wydawali sie blizej zwiazani ze soba niz I. z matka.

Tu spotkal mnie kolejny cios. I. zaprzeczyla wszystkiemu stwierdzajac ze klamie. Przegralem kolejny raz. Mialem nadzieje, ze pomoc ojca "na miejscu" i nasze rozmowy, spotkania stopniowo zalagodza to najgorsze ze zdarzen mogacych spotkac dwojke ludzi. Niestety, w tamtej chwili stalem sie w oczach jej najblizszych kretaczem dazonym z pewna niechecia. Walczylem dalej, wierzac ze czas przyniesie ukojenie.

Wtedy tez nastapily pierwsze zmiany we mnie. To, co uwazalem za cos niezwyklego zarezerwowanego tylko dla malzonkow okazalo sie tak latwe dla kogos zupelnie obcego. Okazalo sie tez, ze nie byl to pierwszy raz I.
Pojawialy sie gdzies w srodku pytania "jesli ktos obcy to dlaczego nie ja?, ktory 'kocham'"
Kilka kolejnych miesiecy to rowniez rozmowy o partnerstwie, malzenstwie, rodzinie. Reprezentowalismy dwa skrajne bieguny. I. jako zwolenniczka zwiazku wolnego, partnerskiego, niezaleznego, ja - jako zwolennik rodziny, wiernosci, milosci budowania czegos na lata, trwalego.

Wtedy pojawily sie pierwsze glosy moich najblizszych by "dac sobie spokoj". Niestety ;) , jestem uparty.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group