Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Z życia wspólnoty - Przedstawmy się

Anonymous - 2006-08-04, 22:30

Witam, moje małżeństwo się rozpadło. NIe umiem się z tym pogodzić. Mąż ma kogoś, a ja ,jak kretynka, upokarzam sie i proszę, żeby wrócił do mnie i do synka. Pewnie Bóg ma jakiś plan, ale ja tego nie rozumiem, nie widzę żadnych dobrych stron tego co się stało. Mąż co jakiś czas mówi mi że tęskni, powiedział mi nawet, że mnie kocha, i ma dosyć życia "w bagnie", ale jak do tej pory nie skończył tamtej znajomości.Wpadł w jakiś niemoralny tok rozumowania.Ostatnio powiedział mi,że nie może jej zostawić, bo ona dzięki niemu jest lepszą osobą! Jak można budować swoje życie na czyimś nieszczęściu i jeszcze dopasowywac do tego teorie? Męczy mnie uczucie żalu, głównie do niej. Szukam winy w sobie. Tak bym chciała zacząć od nowa.... a już nie mam siły się modlić...
Anonymous - 2006-08-04, 22:36

Elik widzę, że jesteś znudzona małżeństwem a jednak w jakiś sposób zaciekawiona jak to jest u innych. Ja uważam, że to jest idealna szkoła miłości, którą Bóg stworzył. Bóg z góry przygląda się nam jak zmagamy się ze sobą, jak się ranimy, jak sobie przebaczamy. Pokonujemy wszystkie przeszkody. Nieraz zadajemy sobie tak głębokie rany, że normalnie powinniśmy to rzucić a Bóg mówi – przebacz i patrzy na naszą reakcję czy zdajemy poszczególne egzaminy. Ja też już czasami nie wytrzymuję i najchętniej bym uciekł jak najdalej od tych problemów. W samotności nie ma, na kogo pokrzyczeć, zdenerwować się, uśmiechnąć się i jak tu nauczyć się miłości. Małżeństwo to największa szkoła, jaką znam. Tylko wytrwali otrzymają dyplom od samego Boga. Ocena na dyplomie zależna będzie od ilości ran, umiejętności przebaczenia. Nie ma lepszej szkoły miłości jak małżeństwo i zauważ jak długo ona trwa ! Bo miłość jest bardzo trudną nauką a w niebie już nie będzie czasu na naukę. Więc Elik nie uciekaj od obowiązków uczniowskich tylko bież się za swojego męża, bo największy nauczyciel Bóg patrzy na was.

Pozdrawiam

Anonymous - 2006-08-05, 10:25

Piszę już od pewnego czasu na tym forum. Piszę przeważnie wtedy, gdy jest mi źle. Teraz spróbuję cały mój problem krótko zdefiniować. Może dzięki temu sama lepiej zrozumiem sedno naszych problemów.
Męża mam w domu. Zdrady z jego strony były. Raczej w tej chwili są zapomniane, chyba wybaczone. A jednak piszę, że jestem w kryzysie. Co jakiś czas pojawia się groźba rozwodu. To przede wszystkim mój mąż czuje się w tym małżeństwie źle. On chce by mój udział w utrzymaniu naszej rodziny był większy, chce bym była dla niego partnerką. A ja nie potrafię. Chyba jestem za głupia i nie dorastam mu intelektualnie. On grozi, że jak nie zmienię się - to rozwód. Czy tu rzeczywiście jest problem we mnie. Czy jeżeli się zmienię jakimś cudem, to będzie dobrze?
Szukam pomocy. I czy ktoś jest w stanie nam pomóc?

Anonymous - 2006-08-05, 10:33

Tadeuszu strasznt ten Twoj Bog, przygladajacy sie z gory jak cierpimy i patrzacy na nasze reakcje,a potem wystawiajacy oceny na dyplomie.Stworzyles kreature Boga.
Anonymous - 2006-08-05, 13:15

Zosiu zdarza mi się pisać bardzo ostro może zbyt ostro. Ale nieraz trzeba krzyknąć głośno -uważaj, bo.... Napisałem szybko i chaotycznie, zapomniałem dodać, że Bóg nas kocha i najwięcej nam pomaga w tym zmaganiu się z codziennością. Ja z moją żona też coraz bardziej się oddalamy i tak naprawdę nie wiem dokładnie, jakich sposobów, narzędzi użyć abyśmy zaczęli się zbliżać.( coraz więcej depresji i bezradności ) Zauważyłem, że im dalej jesteśmy od siebie tym więcej pokus i tu jest największe niebezpieczeństwo. Ale staram się trwać w modlitwie jak najbliżej Boga, ale u mojej żony zupełnie w odwrotnym kierunku coraz bardziej oddala się od źródła miłości.
Anonymous - 2006-08-05, 13:36

Tu nie chodzi o ostrosc pisania tylko o przedstawienie karykaturalne Boga.
Anonymous - 2006-08-05, 15:28

A wydawało mi się, że na sądzie ostatecznym będziemy sądzeni z miłości do drugiego człowieka.
Anonymous - 2006-08-05, 16:12

Wiecie co... to bardzo dobrze brzmi, że małżeństwo to wielka szkoła - miłości, przebaczania, rozumienia sie. Że nauka trwa przez całe życie. Tylko co zrobić, gdy tej wspólnoty już nie ma ? Gdy druga osoba definitywnie stwierdza, że to nie to, że to pomyłka, że nigdy nie kochała i to nie ma sensu ? Gdy nie chce z tobą być, żyjecie oddzielnie, nie pomagacie sobie i nie rozmawiacie ze sobą ? Jak i z kim się wtedy uczyć ???
Chyba wolałabym nawet mieszkać z oddalającym się ode mnie mężem. Mam wrażenie, że jeszcze coś wtedy można by było wygrać. No i gdyby były dzieci...

Anonymous - 2006-08-05, 16:25

„Gdy nie chce z tobą być i żyjecie oddzielnie” – to już jest cierpienie, tak mi się wydaje.

Na temat cierpienia Andrzej napisał post „kiedy cierpienie ma sens”
Cierpienie jest skarbem największym na ziemi - oczyszcza duszę.

Warto przeczytać

Anonymous - 2006-08-05, 17:59

Tak to jest cierpienie i jakoś szczerze mówiąc nie czuję, żeby oczyszczało mi duszę. W ogóle włączył mi się ironiczny (po nabożnie metafizycznym) stosunek do mojej obecnej sytuacji.
A skoro nabyłam taki skarb wielki, chętnie sie nim podzielę !!!! Ba, oddam w całości i za darmo !!!
A postu Andrzeja poszukam

Anonymous - 2006-08-05, 19:04

Kiedyś usłyszałam mądre słowa od mamy mojej przjaciółki ,że: "tam gdzie ludzki rozum nie sięga tam sięga Opatrzność Boża" - to tak naprawdę słowa Faustyny pokładającej całą ufność w Bogu. Prawdą jest to ,że to walka o dusze. Sami decydujemy dokąd chcemy zmierzać.
I w tym wszystkim dobrze mieć świadomość ,ze jesteśmy odpowiedzialni za zbawienie swojego małżonka :)

Anonymous - 2006-08-05, 19:23

i teraz mam cierpieć do końca życie w jego intencji, żeby był zbawiony ?
Ja wiem, że to jedyny sens. Tym bardziej, że w przypadki nie wierzę. Nie wierzę więc, że spotkaliśmy się przypadkiem.
Tylko kto mi uwierzy w takie wyjaśnienie ? Przecież to nie dzieje się w wymiarze (jak ja to nazywam) ludzkim. Dlatego czuję sie jakbym żyła w dwóch wymiarach.

Anonymous - 2006-08-05, 21:21

Osobiście myślę, że jesteśmy przede wszytkim odpowiedzialni za zbawienie SIEBIE. Małżonek i inni wyjdą niejako "przy okazji" pracy nad sobą - ale oni musza być otwarci na nasze współdziałanie.
Jak można brać odpowiedzialność za zbawienia łobuza, który opuścił dzieci i żonę i hula po świecie?

Anonymous - 2006-08-05, 22:11

Pan Bóg rozliczy nas współmałżonków z tego na ile jest wielki mój udział w oddaleniu się lub przybliżeniu się współmałżonka do Boga.
Anonymous - 2006-08-05, 22:39

"Pan Bóg rozliczy nas współmałżonków z tego na ile jest wielki mój udział w oddaleniu się lub przybliżeniu się współmałżonka do Boga."

Małżonek, tak samo jak ja - MA WOLNĄ WOLĘ.
Nie sądzę, żebym miała odpowiadać za JEGO przewinienia. Nie ja spakowałam manatki, nie ja podeptałam sakrament małżeństwa, nie ja wystąpiłam o rozwód.

Pozdrawiam


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group