Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Dziecko w czasie kryzysu - Dziecko z rozbitej rodziny

Anonymous - 2006-05-07, 09:18
Temat postu: Dziecko z rozbitej rodziny
Znalazłam to na innym forum (dzieki za stronę "psychotekst")
Jakże to jest prawdziwe co tutaj napisali, poczytajcie :


DZIECKO Z ROZBITEJ RODZINY
fragment bardzo mądry, mocny z pewnego blogu


"....dzieckiem z niepełnej rodziny, jest się - tak jak dzieckiem alkoholika - ZAWSZE

do końca
i w każdej chwili

dziecko z niepełnej rodziny, to człowiek, który wszedł w życie z przekonaniem, że W ŻYCIU NIE MA NIC TRWAŁEGO i że wszystko (łącznie z kulą ziemską i wszechświatem) w każdej chwili może się rozpaść

bo dla takiego dziecka jego kula ziemska i wszechświat już się kiedyś rozpadły

gdy rodzice się rozstali

i skoro wydarzyło się to raz, to kto zagwarantuje, że nie przytrafi się ponownie?

NIE DAJMY SOBIE WMÓWIĆ, że MAMUSIA I TATUŚ, mimo że nie mieszkają już razem, to nadal cię córeczko kochają.

córeczka widzi łzy matki i jej wolę przetrwania, żeby tylko mogła dostać nowy chiński piórnik

matka nie musi w żaden sposób szkalować ojca, żeby dziecko przez skórę nie odczuło jej żalu, zawiedzionych nadziei i cichej rozpaczy

dziecko z rozbitej rodziny – gdy dorośnie – będzie jak ognia unikać jakichkolwiek związków międzyludzkich, albo będzie gasić je w zarodku, niczym peta na popielniczce

świat ostatecznie raz już się rozpadł, po co go zachęcać do ponownej destrukcji?
dziecko z rozbitej rodziny stwierdzi, że woli być samo, bo wtedy, tylko i jedynie wtedy, ma stuprocentową pewność, że nikt go nie zostawi i ponownie nie skrzywdzi

nikt nie zabierze raz danego uczucia
nie podzieli go na pół

takie dziecko jest emocjonalnym kaleką i jednostką specjalnej troski.
Bo we wszystkim węszy podstęp i pierwsze sygnały końca

Bo reaguje histerią na każdy, najmniejszy nawet objaw odrzucenia czy braku akceptacji. I tym bardziej postanawia być obok wszystkich popieprzonych związków emocjonalnych. Bo skoro zawiódł ten, który miał być wzorem, dla wszystkich pozostałych, to nie warto doprawdy w nic innego inwestować

Gdy dziecko z rozbitej rodziny (DzRR) spotyka na swojej drodze faceta, który chce mu w dalszej wędrówce towarzyszyć, przygląda mu się z boku bardzo nieufnie

Nie wie i nie rozumie czego ten gość tak naprawdę chce
Seksu? Kasy? Panienki do towarzystwa?

DzRR zaczyna węszyć. Sprawdza. Kontroluje. Nie ufa przez półtora roku. CZEKA, WYCZEKUJE na moment, w którym się okaże, że ów ktoś przyszedł się tylko zabawić i wykorzystać. I za chwilę sobie pójdzie.

DzRR przez wiele, WIELE długich miesięcy nie będzie potrafiło uwierzyć, ze OBCY CZŁOWIEK był w stanie pokochać je bardziej, niż rodzice

Gdy uwierzy… będzie tracić tę wiarę raz w tygodniu. Codziennie umierać ze strachu, że straci ukochaną osobę, która się któregoś dnia rozmyśli, zobaczy, kim DzRR naprawdę jest i zrozumie, że nie warto go kochać

Z tego strachu popełni wiele głupot i błędów.
Będzie ich żałować, ale nie uchroni się od nie popełniania ich w przyszłości

DzRR ma zerowe poczucie własnej wartości i myśli, że powinno na każdym kroku się wykazywać, żeby ktoś chciał je kochać

Że musi ciągle udowadniać swoją wartość, bo najmniejszy błąd zdyskwalifikuje je w oczach partnera

DzRR boi się bardziej niż ktokolwiek inny tego, że zostanie zdradzone, okłamane, oszukane lub zostawione na lodzie. Jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, jaki potrafi sobie wyimaginować i dlatego nigdy nie potrafi do końca zaufać.

Zagrożeniem dla jego związku potrafi być byle przelatująca mucha, bądź silniejszy podmuch wiatru (...)"

Anonymous - 2006-05-07, 09:43

Coż, u mojej żony, teść opuścił jej matkę i ją kilka lat przed tym, zanim się poznaliśmy...
Zawsze bolało mnie, gdy powtarzała mi, że to ja pierwszy ją zdradzę (bo faceci już tacy są), a ona ma charakter po swojej mamie i będzie wierna jednemu mężczyźnie do końca życia i jak pokocha, to na zawsze... i co? Role się jakby odwróciły... a ja od dziecka marzyłem o wielkiej miłości do końca życia...
Może spłaszczam trochę temat, bo zdaję sobie sprawę z błędów, jakie popełniałem i ze swoich przywar. Ale siostra teścia zauważyła, że moja żona powtarza błędy swojego ojca, który zawsze "uciekał". Więc coś musi być w tych wzorcach wyniesionych z rodziny.
Właśnie najtrudniej jest się do tych "złych" wzorców przyznać. Ostatnio zauważam, jakie "złe" cechy odziedziczyłem po swojej mamie (np. skłonność do pedantyzmu ;-) ).
Napisałaś także o dzieciach alkoholików. Nie uważam, by mój ojciec był kiedyś alkoholikiem, ale miał pewien okres w życiu, że "topił problemy w alkoholu". Myślę, że trochę było w tym winy mamy, gdyż zamiast go uspokioć (w ramach podtrzymywania domowego ogniska), gdy przyszedł podminowany robiła mu niepotrzebne awantury i sama popychała go do picia. Od kilku lat, po śmierci swojej mamy, obiecał nad jej grobem nie pić i chodzić na nowenny. Zupełnie inny człowiek! Podziwiam go za wytrwałość.
O dziwo ja jestem abstynentem... co jednak okazało sie w oczach mojej żony wadą... bo nie nadaję się na imprezy... :-(

Anonymous - 2006-05-07, 09:58

Ja nie pisałam o dziecku alkoholika. Tu było tylko, że ""....dzieckiem z niepełnej rodziny, jest się - tak jak dzieckiem alkoholika - ZAWSZE ".
Zresztą, to wszytsko skopiowałam z innego forum, nie ja jestem autorką.

DDA - ciężki temat.

Ja mam syndrom i DDA i DRR i DDRD , tym bardziej boli, co zrobił mój mąż, bo wiedział o moim dzieciństwie, zawsze mówił, że nie pozwoli, by jego dziecko przeszło ten koszmar. Niestety, zrobił to. A na swoje "usprawiedliwienie" dodaje, że przecież córka jest DOROSŁA i przecież, nie zostawił mnie z malutkim dzieckiem. Paradne, prawda?
Pozdr.

Anonymous - 2006-05-07, 10:50

Ja dziś powiedziałam, że nasze dziecko potrzebuje mężczyzny. Odpowiedział, że dobrze, że dodałam, że to dziecko potrzebuje. Ale ona naprawdę garnie się bardzo do moich ciotecznych braci i innych mężczyzn. Nie chcę córce ograniczać takich kontaktów, myślę, że to bardzo ważne, by nie miała wypaczonych relacji z mężczyznami. A najnormalniej na świecie brakuje jej ojca!
Mam jednak teraz wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam mu, że brakuje mi właśnie jego. Pewnie pomyślał, że zależy mi na nim, bo jako kobieta, potrzebuję faceta a nie męża. A tak nie jest!!!!

Anonymous - 2006-05-20, 06:43

Moje dzieci przeżywają rozstanie z tatą lepiej i łatwiej niż ja sama. Przyjmuja to natralnie. Zastanawiam się czy właśnie w tym nie jest problem.
Anonymous - 2006-06-04, 20:29

elzd1 napisał/a:
dziecko z niepełnej rodziny, to człowiek, który wszedł w życie z przekonaniem, że W ŻYCIU NIE MA NIC TRWAŁEGO

tak własnie sie czuje ja dziecko z rodziny niepełnej ... mój chłopak często nie rozumie tego...wiele razy próbowałam mu to tłumaczyć ...chyba bede musiała mu dac ten tekst do przeczytania
elzd1 napisał/a:
NIE DAJMY SOBIE WMÓWIĆ, że MAMUSIA I TATUŚ, mimo że nie mieszkają już razem, to nadal cię córeczko kochają.

noo właśnie... mój stary odkad się rozstał z matką wiele razy mówił ze gdy będe czegos potrzebowac mam przyjezdzać albo że bedzie mnie brał na wakacje...a teraz nie chce wogóle mnie znać...za każdym razem gdy dzwonie obraza mnie:(...a mama choć ją kocham bardzo nigdy nie zapomne słow które mi powiedziała"załuje ze Cie urodziłam"
elzd1 napisał/a:
dziecko z rozbitej rodziny – gdy dorośnie – będzie jak ognia unikać jakichkolwiek związków międzyludzkich,

elzd1 napisał/a:
stwierdzi, że woli być samo, bo wtedy, tylko i jedynie wtedy, ma stuprocentową pewność, że nikt go nie zostawi i ponownie nie skrzywdzi

elzd1 napisał/a:
przez wiele, WIELE długich miesięcy nie będzie potrafiło uwierzyć, ze OBCY CZŁOWIEK był w stanie pokochać je bardziej, niż rodzice

elzd1 napisał/a:
Gdy uwierzy… będzie tracić tę wiarę raz w tygodniu. Codziennie umierać ze strachu, że straci ukochaną osobę

rozstanie rodziców to jest coś co niszczy ... naprawde... nie umiem już nikomu powiedzieć co tak naprawde czuje... zamknęłam sie chyba w sobie na dobre... mimo ze od tego czasu minęło juz 11 lat... moze to dlatego ze moja mama nie ułozyła sobie zycia ponownie a mój ojciec umawia sie z dziewczynami w moim wieku:(... wole być sama...wiele razy ta mysl przechodzi mi przez głowe..ale jestem z osobą która mnie kocha wiem o tym choć bardzo czesto mam wątpliwości... niestety...nie wiem już w co mam wierzyć...czesto nachodzą mnie mysli ze moze lepiej to wszystko skonczyc i bedzie to lepsze rozwiązanie dla Niego...bo na pewno On znajdzie sobie lepsza osobę niż ja...to strasznie boli :-( nie daje zyć ...a najgorsza jest myśl ze nikt mi nie może pomóc bo ja sama sobie nie potrafie z tym poradzić :cry:

Anonymous - 2006-06-04, 20:49

To właśnie czeka moją córeczkę. Staram się jak mogę, ale ona stała się taka zalękniona. Tatuś jej prawie nie odwiedza. Zlożył pozew o rozwód a po nim, pewnie o córce zapomni na zawsze. Woli młodą dziewczynę, 15 lat młodszą ode mnie, niż własne dziecko. Kiedy się wyprowadzał, mówił, by dzwonić, gdy dziecko będzie w potrzebie. Zadzwoniłam. Wydarł się na mnie i tyle. Nie chce płacić na dziecko pieniędzy, a kiedy o nie poprosiłam, powiedział,że skoro mnie nie stać na utrzymanie, to mi je zabierze. Żałuję, że nie powiedziałam, by zabrał - i tak by tego nie zrobił - bo on nawet dobrze nie zna mojej córeczki. Naszej? To tak boli, bo ja dla niej zrobiłabym wszystko. On też - tyle że dla kochanki.
Anonymous - 2006-06-05, 07:50

to niestety rzeczywiście tak jest. To , że mój ojciec zostawił moja matkę i mnie miało ogromny wpływ na rozpad mojego małżeństwa. Tak strasznie bałam się, żeby moje dziecko nie musiało przezywać tego co ja, że robiłam wszystko, kosztem siebie, żeby męża zatrzymac przy sobie. Wszyscy tu wiemy, jaki to ma destrukcuyjne działanie na związek. Spełniło się , jak samo spełniająca się przepowiednia. To znaczy jeszcze nie do końca, ale wszystko niestety jest na drodze do rozstania :-(
Anonymous - 2006-08-17, 00:56
Temat postu: Jaki wpływ na dzieci ma rozwód/separacja
Na poczatku myslałam ze to jakies fatum wisi nad moją rodziną.Boja babcia rozstała się z moim dziadkiem,moja mama z moim ojcem(potem wyszła jeszcze raz za maż ale jej się znowu nie udało),potem moj siostra po rozwodzie i na koncu ja. czy nie myslicie że cos musi w tym byc.Teraz bardzo się boję o moje dzieci(mam dwie córki) zeby los ich tez tak nie doswiadczył.

Ja się ostatnio zastanawiałam czy to moze byc to.Wychowywałam się bez ojca,nie miałam wzorca mężczyzny w rodzinie.Niewidziałam relacji miedzy kobieta a mężczyzną.Niewidziałam jak męzczyzna okazuje miłosc kobiecie a ona jemu.Myslałam że to jest takie naturalne,ze to samo przychodzi.ze tego nietrzeba się uczyc.A dzisiaj widze ze to jest trudna sztuka,wymaga siły pracy
Moze to jest powód ze nie umiem kochac,okazywac uczuc(tak powiedział mi mąz).Chociaz ja kochałam na swój sposób i wydawało mi się ze tak jest dobrze a dla niego było to za mało.
Niechce tylko siebie obwiniac ze to przezemnie tak się stało ale ostatnio sie zastanawiam że moze tutaj trzeba szukac przyczyny.Często jest tak że to czego doswiadczymy w dziecinstwie odbija się na naszym dorosłym zyciu.Dlaczego nieczułam większej potrzeby żeby mu powiedziec KOCHAM CIĘ JEST MI Z TOBA DOBRZE I POTRZEBUJĘ CIĘ DOCENIAM TO CO ROBISZ.Dlaczego niebyłam bardziej wylewna w swoich uczuciach,dlaczego niebrakowała mi naszej bliskosci.Dlaczego potrafiłam kochac a jednoczesnie złoscic się i nienawidziec.
Do tej pory tłumaczyłam sobie ze to dom dzieci obowiazki brak czasu ale jak jest naprawde to niewiem a chciałabym sie dowiedziec.Czy ja naprawde taka jestem(czy dałam z siebie wszystko zeby było dobrze)czy moze to jest głupia wymówka mojego męza.
Dlatego coraz czesciej zastanawiam się nad wizyta u psychologa.Moze on znajdzie przyczynę i momoze mi nad tym popracowac.

pozdrawiam Tyśka

Anonymous - 2006-08-19, 11:59

Tysiu , nie myś w ten sposób : że nad wami jest jakieś fatum . Pomyśl inaczej : możesz byc pierwsza osobą , w waszej rodzinie , która wiarą i miłością do męża o niego zawalczy i która zwycięży ! Będziesz przykładem dla swojej siostry, swoich dzieci , ze z każdego kryzysu można wyjść , tylko trzeba szukać pomocy w górze, u Boga . Z Nim mozna wiele zdziałać ! :)
Anonymous - 2006-11-09, 08:12

Tyśka, wizyta u dobrego psychologa to bardzo dobry pomysł. Ja straciłam ojca jak miałam 17 lat (zginął tragicznie) i dopiero w trakcie terapii zobaczyłam, jak głęboko to we mnie siedzi i jak duży jest we mnie lęk, że moja córka też zostanie bez ojca. To prawda, że mamy różne braki emocjonalne itd wyniesione ze swojej rodziny pochodzenia, ale wiele można poprawić. Polecam też książkę Anselma Gruna. Grun to niemiecki benedyktyn. Łączy w swoich książkach psychoterapię z wiarą chrześcijańską. Mam na myśli książkę "Znajdź własną drogę". Pisze tam własnie o zranieniach, które niechcący najczęściej zadali nam nasi rodzice.
"Opis:
Wszyscy jesteśmy córkami i synami. Na nasze zachowanie i określone postawy ma wpływ historia naszych rodzin, która niekiedy nie szczędzi nam zranień. I choć one bolą - dają jednak szansę wzrostu, mogą doprowadzić do wewnętrznej wolności. Zaskakująca mądrość opowieści biblijnych o uzdrowieniach oraz życiowego doświadczenia zawartego w baśniach pozwala nam odkryć naszą wyjątkową drogę, a także odnaleźć tkwiące w nas duchowe i psychiczne możliwości."

Anonymous - 2006-11-18, 11:42
Temat postu: Co robić?
Cieszę się że jest takie forum. Cieszę się, że mogę napisać o moich obawach i wątpliwościach. ale od początku. Jestem po rozwodzie, od ponad dwóch lat znów jestem z mężem. Ale coraz bardziej dociera do mnie że zrobiłam błąd. Znowu. Pierwszy raz kiedy wyszłam za niego, a drugi, kiedy się zeszliśmy. Mamy 10 letnią córkę. Problemy były od samego początku, mąż uważam, że nie dojrzał do tego by być ojcem i mężem. Chociaż widzę że sie stara. Ostatnio. Ale nie wiem czy te jego starania nie są podyktowane tym, że boi się wrócić do swojej mamy. Wstydzi się tego. Mówiąc krótko - pobraliśmy się młodo, kiedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia o zyciu. O wspólnym życiu też. Teraz okazuje się, że on jest minimalistą: wystarcza mu jego praca, w której zarabia tyle, że ledwo wiążemy koniec z końcem, filmy na DVD i leżenie plackiem przed telewizorem. Zainteresowania: żużel, samochody. Ja potrzebuje czegoś więcej, chciałabym mieć mieszkanie, czytać razem książki, rozmawiać o tym co nas interesuje. Spędzać czas kulturalnie. Mąż jest ordynarny, często mnie wyzywa, również w obecności córki. Nie mamy wspólnych zaintersowań. Prawie ze sobą nie rozmawiamy. Córka miała w szkole testy robione przez pedagoga i wyszło z nich, że boi się swojego taty, że gdyby mogła to by go zmieniła. Nie wiem co mam robić? Nie wytarcza mi takie połowiczne życie. Moje siostry wyszły za mąż za mężczyzn o podobnym lub takim samym wykształceniu, zaintersowaniach. Robią razem wiele rzeczy. I tego im zazdroszczę. Między mną a moim mężem jest przepaść w wykształceniu (on-zawodowe, ja-podwójne wyższe), a na dodatek nie mamy wspólnych zainteresowań. Czy ciągnięcie tego dalej ma jakiś sens? Pomóżcie. Proszę
Anonymous - 2006-11-18, 13:43

Droga Sien :)

Hm…
Czytam Twój post i jest mi smutno , a jednocześnie chciałabym Ci coś doradzić.
Na samym początku polecam terapię małżeńską.
Jest mi smutno , bo tak łatwo oceniamy innych i to raczej nie miarą serca.
Małżonkowie tak często zapominają ,ze małżeństwo jest służbą dla drugiego człowieka, jest miłością. Warto też uzmysłowić sobie czy ja chce „być” , czy „mieć” w tym związku?

Kiedy opisujesz różnice intelektualne, to mam poczucie ,że to stanowi problem, który urasta do rozmiarów olbrzyma. Czy to bariera nie do pokonania?
Może właśnie Twoje zachowanie wpływa na niego negatywnie, może on przy Tobie ma poczucie niższości i nie potrafi sobie z tym poradzić? Czy on ma jakieś obowiązki w domu, czy zdarza Ci się go pochwalić za coś, czy on czuje się potrzebny, a może to problem w komunikacji?

Co do bogactw tego świata.
Każdy chciałby mieć się jak najlepiej. Nie wiem dlaczego jakoś ludzie wiecznie gonią za materializmem . Powiem Ci tyle ,że z mężem mieszkamy w nieciekawym budynku, można rzec ,ze wszystko się sypie, że wszystko wymaga dużego nakładu finansowego. itd…Wiesz co jest piękne? Mnie to nie męczy. Ważne ,że jesteśmy razem, że się wspieramy. A Pan Bóg jak pozwoli to obdarzy nas czymś lepszym. Więc tak pozbawiamy się zbędnego stresu.
Staramy się oczywiście dbać i cieszyć się tym co mamy. To też ważne , żeby wspólnie potrafić się cieszyć z drobnostek.
Co do zainteresowań…
Wystarczyłoby , tak sądzę, troszkę zaangażowanie z każdej ze stron. Ty w jego zainteresowania , on w Twoje, po troszku , powolutku. Wystarczy słuchać…
Mój mąż był cały w skowronkach kiedy swobodnie może mi opowiadać o swoich pasjach.
A kiedy widzę , co maluje się na jego twarzy to ja też jestem cała w skowronkach.
Szczerze mówiąc nic co do mnie gada nie rozumiem , ale cieszę się ,że dzieli się tym ze mną.

Uczmy się kochać:)
Zastanówcie się nad wspólną terapią. To może okazać się bardzo pomocne.
Oboje jesteście zmęczeni sytuacją , może to Was do siebie zbliży.
SŁUCHANIE jest też bardzo ważne, wszystko trzeba z miłością.

„Wszystko więc, co byście chcieli, ażeby wam ludzie czynili , i wy im czyńcie. ( Mt. 7 :12 )
Pozdrawiam serdecznie, będzie dobrze …:)

Anonymous - 2006-12-10, 00:41

Myślę, że Sien usłyszała nie to co chciała usłyszeć...
Według mnie to co opisała jest jednak bardzo ważne w małżeństwie. Jeśli nie ma wspólnych zainteresowań, wspólnych pasji, podobnego podejścia do spraw życiowych, i tych nieżyciowych, związanych ze sprawami duchowymi to bardzo trudno o dobre małżeństwo. My z małżonkiem również się zupełnie nie dobraliśmy pod tymi względami i uważam, że to są główne przyczyny rozpadu naszego małżeństwa. Może się mylę, na terapii nie byliśmy, a teraz tego żałuję, bo zamiast ze sobą czekają mnie teraz terapie z dziećmi :cry:

Anonymous - 2006-12-14, 19:19

Łucjo:)
Może to co teraz napisze wydać się banałem dla wielu ludzi.
Ale to prawda. Jeśli Pan Jezus jest w domu na 1 miejscu to wszystko pozostałe jest na odpowiednim miejscu nawet zainteresowania.

Pozdrawiam :)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group